5 stycznia 1066 roku zmarł król Anglii Edward Wyznawca. Jako że monarcha nie doczekał się potomstwa rozpoczęła się bezpardonowa walka o tron. W decydującym starciu, rozegranym 14 października 1066 roku pod Hastings, stanęli naprzeciwko siebie król Harold II oraz diuk Normandii Wilhelm II, zwany później Zdobywcą. O przebiegu jednej z najważniejszych bitew średniowiecza pisze profesor David Crouch w książce Normanowie. Historia dynastii.
W dniu 28 września 1066 roku, po porannej mszy i uroczystej procesji, która obeszła obóz z relikwiami świętej Walerii, normańska armia rozpoczęła załadunek na statki. Flota, która wedle szacunków mogła liczyć nawet 3000 jednostek (bardziej prawdopodobne, że jedną piątą tej liczby), wykorzystała popołudniową bryzę nietypowo gorącego dnia i wypłynęła na kanał w czasie przypływu (który trwał między trzecią a czwartą po południu).
Reklama
Lądowanie Wilhelma Zdobywcy w Anglii
Flota zebrała się nad głębią morską poza ujściem rzeki w promieniach zachodzącego słońca. Korzystając ze światła księżyca, zdołała utrzymać się razem w szyku przez całą noc, głównie dzięki wykorzystaniu lamp i ogni sygnałowych. Statki dopłynęły rankiem, 29 września do wybrzeża Sussex, a był to dzień świętego Michała, kończąc żeglugę na dystansie 125 kilometrów.
Diuk i jego najbliższe otoczenie, jak się wydaje, spożyli w podniosłym nastroju śniadanie na pokładzie wielkiego statku o nazwie „Mora”, gdy w tym czasie flota grupowała się wokół niego w pierwszych promieniach wschodzącego słońca. Potem główna jej część przybiła do brzegu w zatoce Pevensey, gdzie od początku planowano zejście na ląd.
Długa plaża nadawała się do szybkiego desantu ludzi i koni, a w oparciu o resztki rzymskiego fortu, położonego tuż przy linii brzegowej, wzniesiono solidne fortyfikacje obozu. Armia nie miała tam jednak obozować, ale w części – lub nawet całości – ruszyć szybkim marszem, aby zająć Hastings, skąd łatwo mogłaby przedostać się w głąb lądu, kiedy tylko zadecyduje o tym diuk.
Kolejnym powodem marszu na wschód był fakt, że część francuskich statków oddzieliła się od trzonu floty i wysadziła przewożonych wojowników na ląd w Zatoce Świętej Marii, niedaleko Romney, gdzie miejscowe oddziały anglosaskie zabiły wielu najeźdźców.
Rozmowy przez emisariuszy
Cztery dni przed lądowaniem ekspedycji Wilhelma król Harold pobił armię Norwegów Haralda Hardrady pod Stamford Bridge. Wieści o nieuchronnie zbliżającej się inwazji normańskiej dotarły do niego, gdy wrócił na południe, zaś o angielskiej wiktorii nad norweskimi wikingami powitały Wilhelma, gdy schodził na ląd.
Nie było widać pośpiechu w anglosaskich oddziałach, które miały stanąć na wybrzeżu do konfrontacji z normańskim wrogiem, a obydwaj władcy, diuk i król, mieli czas, aby odbyć narady w celu zminimalizowania ryzyka i skutków nadchodzącej kampanii. Diuk usadowił się mocno na wybrzeżu, a król zatrzymał się w Londynie. Znaleźli czas, aby wymienić emisariuszy, groźby i ich uzasadnienia.
Reklama
Materiał ciętych i sardonicznych inwektyw był naprawdę bogaty, a późniejsze opisy wydarzeń rozwodziły się nad twierdzeniem Harolda, że stał się prawomocnym królem na podstawie nominacji, jaką otrzymał od Edwarda, gdy ten już leżał na łożu śmierci, potwierdzonej wyborem możnych. Wilhelm odwoływał się do bliskiego pokrewieństwa z królem Edwardem, jego wcześniejszego wyznaczenia na spadkobiercę oraz nikczemnego krzywoprzysięstwa Harolda sprzed ponad roku.
Wilhelm z Poitiers twierdził, że dokładnie zbadał, co zostało wypowiedziane przez wysłannika diuka, Wilhelm miał zaproponować Haroldowi, aby rozstrzygnęli spór w pojedynku jeden na jednego. Możliwe, że coś takiego zasugerował, gdyż pojedynek sądowny był jednym ze sposobów pozwalających francuskiemu arystokracie pokazać przeciwnikowi, że się mylił. Odmowa i szukanie innej formy arbitrażu miały świadczyć, że człowiek nie był pewny swych racji i bał się zaufać Bogu.
Harold zlekceważył przeciwnika
Była to część zręcznej gry, jaką stała się polityka w północnej Francji. Jednakże subtelności nie były już domeną Harolda po lekcji pokory, jaką otrzymał w czasie pobytu w Normandii, w 1064 roku. Zdawał się wyjeżdżać stamtąd z przeświadczeniem, że francuscy wojownicy są jedynie pozerami, i doszedł do wniosku, że zdecydowany front oporu mógłby wyrzucić ich z powrotem w popłochu za morze.
Prawdopodobnie zapomniał jednak, że Wilhelm odzyskał władzę w księstwie po serii zażartych bitew i wiedział, kiedy walczyć (a kiedy nie). W Sussex w 1066 roku, z morzem za plecami i zawistnymi książętami, którzy zobowiązali się go ukarać za porażkę, gdyby wrócił po klęsce, Wilhelm zamierzał podjąć walkę.
Reklama
Harold dojechał do Londynu 6 października i odpoczywał tam przez tydzień, nim przemaszerował przez Weald w kierunku normańskiego obozowiska w Hastings. Jego armia szybko się przemieszczała – miał chyba nadzieję, że poprzez szybki marsz zdoła zaskoczyć diuka bez wystawionych straży, jednak albo dzięki informatorom, albo po prostu poprzez skuteczne rozpoznanie Normanowie zorientowali się w tym wszystkim i Wilhelm zdążył przeprowadzić swoje siły na północ od Hastings, aby stanąć do walki z nadciągającą armią angielską.
Pole bitwy pod Hastings
Harold dotarł na miejsce, które miało stać się polem walki, chłodnym sobotnim świtem, 14 października 1066 roku. Miał szczęście napotkać Normanów podążających na północ, gdy jego oddziały stały na doskonałej pozycji obronnej: zalesionym grzbiecie ciągnącym się ze wschodu na zachód, na końcu bocznego pasma Weald, ze stromym stokiem opadającym na południe w poprzek drogi ciągnącej się z Hastings na północ.
Dolina leżąca przed nim była wilgotna i gęsto porośnięta turzycą, której zarośla miały przeszkadzać Normanom w poruszaniu się po polu walki. Armia Harolda była prawdopodobnie liczniejsza niż Wilhelma; stanowiła mieszaninę jego osobistej gwardii oraz pospolitego ruszenia z południowej Anglii, ale tworzyli ją zmęczeni ludzie, którzy maszerowali przez większość piątkowej nocy, a być może również poprzedni dzień, w bezskutecznej próbie zaskoczenia Francuzów w ich obozie. Brakowało jej też wsparcia z Mercji i Northumbrii, których earlowie nie należeli do rodziny Harolda i nie byli przyjaźnie nastawieni do jego rządów.
Mniej liczni, ale gotowi do walki
Chociaż ludzie Wilhelma byli mniej liczni i mieli gorszą sytuację taktyczną, byli gotowi do walki, a ich diuk nie marnował czasu – jego jedyne zapisane słowa były modlitwą, którą można sprowadzić do frazy: „Zbuduję tu opactwo, jeśli przeżyję!”. Widząc ostrza włóczni i kolczugi błyszczące wśród drzew w porannym świetle, szybko rozstawił swoich ludzi, zbyt szybko, zgodnie z łacińskim poematem zwanym Pieśń o bitwie pod Hastings napisanym kilka lat po tym wydarzeniu.
Reklama
Jego dobrze poinformowany autor – wierzyć można, że był to biskup Guy z Amiens – barwnie opisał nagłe pojawienie się na wzgórzu zmasowanej kolumny Anglików. Ukazał on szlachetnych thegnów odsyłających konie na tyły i zajmujących pozycje wśród piechoty pod ich sztandarami. Tak samo obrazowo przedstawił diuka u podnóża grzbietu w chwili ustawiania w szyku swych rycerzy i łuczników.
Brak dokładnego planu
Wilhelm nie zdołał rozmieścić piechoty tak, aby wykorzystać jej wszelkie zalety, i łucznicy mogli ostrzeliwać angielską linię pod osłoną włóczników. Nie było miejsca ani czasu dla „uporządkowanych i dobrze uszeregowanych kompanii”, a taka myśl powinna być wyróżnikiem dobrego dowódcy. Kawaleria diuka musiała wysunąć się na czoło i to jak najszybciej, aby zapobiec możliwej angielskiej szarży na linię lekkozbrojnej piechoty francuskiej.
Ku irytacji diuka bitwa pod Hastings nie była tak dokładnie zaplanowana, jak zakładał. Jest to jedno z najlepiej opisanych starć średniowiecznych, a te opisy dają wrażenie przedłużającej się przepychanki. Błędnie oceniając sytuację, diuk na początku posłał oddział łuczników w górę stoku, aby nękali strzałami linię Anglików, a w tym czasie oddziały kawalerii miały odszukać skraj pozycji przeciwnika.
Bretonów posłał na prawe skrzydło, a Francuzów nienormańskiego pochodzenia – na lewą flankę. Jednakże angielska ściana tarcz wyglądała jak nieprzerwana linia ciągnąca się przed grzbietem i kiedy normańscy rycerze próbowali ją przerwać, wykorzystując impet swych koni, okazało się, że jest to zadanie niewykonalne. Nachylenie stoku było na tyle duże, że nie pozwalało na rozwinięcie szarży i nabranie rozpędu, czy nawet manewrowanie szykiem przed linią piechoty angielskiej.
Reklama
Odwrót Normanów
W międzyczasie Anglicy zdołali rozgromić bretoński szwadron, który próbował ich oskrzydlić, jak również odrzucić w tył piechotę za pomocą deszczu oszczepów. W tym momencie Wilhelm z Poitiers musiał przyznać, że armia diuka zaczęła tracić serce do walki i wycofywać się, nie będąc w stanie zrobić nawet kroku naprzód. Rozeszła się nawet plotka, że książę padł zabity gdzieś na wzgórzu – może w konsekwencji, że po raz pierwszy zabito pod nim konia.
Gdy Wilhelm z Poitiers zaczął opisywać ten odwrót, musiał poczuć się zakłopotany, ale pocieszał siebie i czytelników refleksją, że nawet legiony Cezara czasami się wycofywały. Tkanina z Bayeux doskonale ukazuje diuka w momencie, gdy jedzie bez hełmu na głowie wzdłuż linii swoich ludzi, aby mogli naocznie stwierdzić, że plotka o jego śmierci była fałszywa.
Przedwczesna radość Anglików
W tym czasie jego brat przyrodni biskup Odo, w pełnym rynsztunku wojownika, był jednym z tych, którzy zbierali wycofujące się z pola walki oddziały. I wtedy właśnie Anglicy ruszyli niepowstrzymanie w dół stoku, jakby bitwa już miała skończyć się ich zwycięstwem.
Dlaczego tak się nie stało? To pytanie intryguje historyków po dzień dzisiejszy, chociaż można odpowiedzieć na nie jedynie w formie spekulacji. Najlepsza sugestia mówiła, że Anglicy ruszyli wtedy naprzód, ale ich przywódcy (może bracia Harolda, Gryth i Leofwine) zostali zabici, gdy wysunęli się naprzód, aby poprowadzić atak, a ich śmierć wywołała zamieszanie wśród nacierających piechurów.
Reklama
W tym momencie, pechowo dla Anglików, Normanowie nie byli jeszcze zupełnie zdezorganizowani, gdy tamci pojawili się, schodząc z grzbietu wzniesienia. Nieszczęśliwie również dla Anglików, stanęli oni do walki przeciwko dowódcy, który wiedział, że pozorowany odwrót może stać się realną okazją do pokonania obwarowanego przeciwnika.
Była to taktyka, którą zastosował przeciwko królowi Henrykowi we Francji, pod Saint-Aubin-sur-Scie, blisko 12 lat wcześniej, w okresie żywiołowej militarnej młodości. Gdy Wilhelm obserwował, jak część armii Harolda ruszyła w pościg za jego uciekającymi wojownikami, zdołał poprowadzić oddziały do kontrataku, który zatrzymał Anglików. Ci, którzy zeszli do podstawy wzniesienia, zginęli.
Przełamanie angielskich pozycji
Następnie, gdy linia Anglików została osłabiona, zadanie Wilhelma nie było już tak beznadziejne, chociaż wroga armia była nadal groźna. Wtedy, czyli o poranku, prawdopodobnie w bitwie nastąpiła dłuższa przerwa.
Wilhelm przegrupował swoją armię i po chwili wypoczynku powrócił do pierwotnego planu: łucznicy i kusznicy podeszli do Anglików na zasięg strzału. Gdy minęło południe i część popołudnia, ich wyniszczający ostrzał utworzył luki w ścianie tarcz. Wilhelm ocenił, że została ona tak osłabiona, że nawet ścieśnienie szyku nie powstrzyma uderzenia jego konnych szwadronów.
Reklama
Tak się też stało. Nawet jeśli Wilhelm z Poitiers sugerował, że Normanowie zostali odparci w części linii obrony Anglików, to dokonali wyłomu gdzie indziej. Diuk znalazł się w samym gąszczu walki i mówiło się, że stracił w tym czasie trzy rumaki, zastępując jednego z nich wierzchowcem, którego zdobył, ściągając z siodła na ziemię pewnego wycofującego się wojownika z Maine.
Nikt nie może wątpić w jego energię i męstwo, ale było nieprawdopodobne (jak podano w Pieśni…), że poprowadził do natarcia grupę, która obaliła Harolda, jego brata earla Grytha i ich gwardzistów. Gdyby tak się stało, nie posyłałby ludzi, aby później odszukali ciało zabitego króla. Po południu dało się zauważyć, że Anglicy zaczęli umykać z pola walki grupkami i pojedynczo, pozostawiając za plecami linię ciał zabitych, która wyznaczała ich poprzednie pozycje.
Król poległ ze swoimi gwardzistami
Między poległymi znalazł się król Harold, który zginął trafiony strzałą przy gwałtownym przełamaniu linii przez wojowników normańskich. Ci ruszyli szeroką ławą na jego odcinku pola walki, który znajdował się w samym centrum grzbietu, zrzucając sztandary królewskie: z czerwonym smokiem i „Walczącego człowieka”, osobisty proporzec Harolda.
Nikt nie wiedział, w którym momencie bitwy i jak król zginął, gdyż wszyscy jego gwardziści polegli razem z nim, a jego przeciwnicy nie rozpoznali go w ogólnym chaosie. Dociekania zaraz po zakończeniu walk (być może w oparciu o przegląd ciał zabitych) pozwoliły jednak ustalić, że zginął, gdy strzała przebiła mu mózg, przelatując przez szczelinę oczną w hełmie.
Kiedy poległ, upadło wraz z nim jego królestwo, gdyż w jego rodzinie nie było nikogo dorosłego, kto mógłby przejąć po nim władzę, oczywiście poza bratem, earlem Wulfnothem, który pozostawał jako zakładnik w Normandii.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Davida Croucha pt. Normanowie. Historia dynastii (Bellona 2024). Premiera 30 października, ale już dzisiaj możecie zamówić swój egzemplarz w przedsprzedaży.