Z pozoru lata niepodległości przyniosły ogromny postęp w warunkach pracy. To wtedy w Polsce wprowadzono ograniczenie jej czasu do ośmiu godzin, zorganizowano inspekcję pracy, formalnie ograniczono pracę nocą i zatrudnianie dzieci. Tyle tylko, że większość innowacji… pozostała w znacznym stopniu na papierze.
Poniższy materiał, w znacznie dłuższej wersji, ukazał się pierwotnie w formie wideo na moim kanale na Youtube.
Pisał o tym otwarcie chociażby Józef Zieliński, promotor właściwiej „higieny pracy” zatrudniony w ministerstwie. To właśnie on był twórcą wielu nowych zasad, ulepszających życie pracowników. Ale nie łudził się, że faktycznie udało się je uskutecznić samymi przepisami.
Reklama
„Szczególne i udowodnione” potrzeby
I tak notował, że na przykład w zamian za wprowadzenie ośmiogodzinnego dnia, fabrykanci masowo skracali albo wręcz likwidowali wszelkie przerwy w pracy, tak żeby czasem samemu nie być stratnym. Zresztą tych ośmiu godzin też wcale nie przestrzegano, a za nadgodziny (skąd my to znamy) nie płacono dodatkowo.
Nawet w państwowych zakładach wciąż wymagane było nieraz 10 godzin pracy dziennie. Niekoniecznie zresztą były to rozwiązania nielegalne, na które można by się komuś poskarżyć. W ustawie z 1919 roku pozostawiono wiele furtek. Firmy mogły prosić o zwolnienie od ograniczeń, ze względu na ponoć „szczególne i udowodnione” potrzeby.
A ministerstwo, jak ustalił przedwojenny ekonomista Stanisław Rychliński, właściwie nigdy nie odmawiało. To pozwalało wydłużać czas pracy maksymalnie do 12 godzin. Swoją drogą warto też pamiętać, że nawet ten oficjalny, zwyczajny wymiar to nie było dzisiejsze 40 godzin tygodniowo, bo pracowało się obowiązkowo też w soboty.
Wychudłe, pożółkłe lica
W samej pracy nie było właściwie niczego z tego, co dzisiaj uznalibyśmy za podstawy BHP. O szczegółach mówią setki zachowanych raportów, relacji czy pamiętników, ale przytoczmy tylko jeden charakterystyczny tekst. Pewien pracownik rafinerii nafty w województwie stanisławowskim, pisał w latach 30.:
Reklama
Pracuje się tu w strasznych warunkach. Smrody, dymy, brud nie do opisania, nieszczelność w przewodach. Tam, gdzie się w dużych naczyniach wygotowuje octan, robotnik przebywa całą szychtę w parze (…). Ubranie jego jest mokre, a porusza się po omacku, depcąc po błocie, które tam nigdy nie wysycha.
W suszarni mimo przeciągów robią półnago, bo stoją na gorących płytach (…). Unoszą się tu tumany kurzu, ściany ochlastane smołą, szyby czarne (…). O oddychaniu świeżym powietrzem nie ma mowy. Ci, co tu robią są przeważnie gruźlikami. Wyglądają jak cienie, twarze żółte, przedwcześnie poorane, oczy świecące, obraz nędzy i rozpaczy.
Za takie warunki płacono trzy pięćdziesiąt na dzień, pięćdziesiąt naszych złotych. Oczywiście pod pewnymi względami był to przypadek wyjątkowy, ale jednak nie bardzo. Wspomniany wcześniej higienista Józef Zieliński podkreślał, że „wychudłe, pożółkłe lica” były normą w polskich fabrykach wszelkiego rodzaju.
„Nowoczesny jazz band” w pracy
Ten sam autor podkreślił też – a naprawdę był czołowym znawcą zagadnienia – że w Polsce mniej niż w niemal jakimkolwiek innym kraju zajmowano się i przejmowano takimi kwestiami jak przerwy w pracy, trucizny przemysłowe, pył fabryczny, oświetlenie stanowisk, środki ochronne, temperatura…
Każdy przemysł miał oczywiście swoją specyfikę. Było jednak powszechną prawdą, że po prostu ignorowano dobrostan robotników, tak długo, jak warunki nie rujnowały zupełnie wydajności pracy. Bo też wydajność, jak pisał Zieliński, była podstawową kwestią dla właścicieli firm, a jej podnoszenie naczelnym hasłem epoki.
Co do zasady pracowało się w ogłuszającym hałasie, który nie był w żaden sposób kontrolowany. Higienista komentował zjadliwie, że starczyło udać się do jakiejkolwiek tkalni, huty czy kotlarni, gdzie zaprowadzono „nowoczesną organizację pracy”, by wpaść w bezładną kakofonię potwornych dźwięków, które, to jego – zdecydowanie jego – słowa nie moje, przypominały „nowoczesny jazz band, tak ponętny dla dzisiejszych histeryczek i opętańców powojennych”.
Poza tym pracowano w zaduchu i albo w strasznym gorącu, albo przeciwnie, w zimnie od którego aż grabiały palce. Zieliński wyjaśniał, że wielu fabrykantów „zimnych przemysłów”, chętnie zamykało w ciasnych i niewietrzonych halach jak najwięcej pracowników, tak by ci bez żadnego pieca, swoimi ciałami i oddechami, wzajemnie się ogrzewali.
Reklama
Bez prawa do siedzenia
Co poza tym? Higienista pisał, że Polska była też niemal jedynym krajem, gdzie nie dawano pracownikom, czy w praktyce zwłaszcza pracownicom, prawa do siedzenia. We wszelkich „cywilizowanych” miejscach, jak twierdził, ludziom zapewniano w magazynach, halach czy nawet na budowach, stołki.
Ale w Polsce taka chociażby tkaczka musiała „w strasznym pyle”, osiem albo prędzej dziesięć godzin, tkwić w miejscu, nie mogąc ani usiąść ani nawet „zmienić pozycji”. A jeśli tylko się poskarżyła, że „siły ją opuszczają” to traciła posadę, na którą już czyhały rzesze bezrobotnych.
Desperacja była tak wielka, że pracownicy godzili się z własnej wypłaty konserwować maszyny i kupować do nich części, bo płacono im za efekt, a nie samą pracę. Stanowisko rzucali dopiero, jak choćby pewien tkacz, który opisał takie mechanizmy, gdy okazywało się, że z wypłaty niemal nic nie zostaje im na życie.
Po pierwsze wydajność. Po ostatnie też
Poza tym było normą, że jeśli nawet w fabryce robiono przerwy, to wówczas wszyscy byli po prostu wyganiani na ulicę. Tam mieli, bez miejsc do siedzenia, pod gołym niebem, choćby w deszczu, czekać godzinę, aż przewietrzeni będą mogli wrócić do zatęchłej hali.
Reklama
Reakcją na koszmarne warunki bywały oczywiście strajki, te jednak – przy nikłej pozycji pracowników – rzadko przynosiły jakikolwiek efekt. Pracodawcy zaś z samej dobrej woli nie zamierzali nic zmieniać.
O tym też pisał doktor Zieliński. Jak stwierdził na „ulepszenia” zgadzano się tylko pod naciskiem prawa albo, gdy fabrykant był przekonany, że ulepszenia „zwiększą wydajność robotników”. Innych opcji nie było.
***
Powyższy tekst to fragment scenariusza materiału wideo, który ukazał się na moim kanale na Youtube. Tam znajdziesz bibliografię i dodatkowe szczegóły.