W amerykańskich serialach i filmach stale powraca motyw prezydenta podejmującego kluczowe decyzje w specjalnej sali narad, w otoczeniu najbliższych doradców. Pokój ten wyobrażano bardzo różnie, ale właściwie zawsze spektakularnie. W Doktorze Strangelove jest wielką salą obrad z kolistym stołem o imponującej skali. W serialu 24 godziny – wygodnym wnętrzem, oświetlonym chłodnym światłem. Rzeczywistość wygląda… zupełnie inaczej.
Specjalny Situation Room, a więc sala kryzysowa, istnieje w Białym Domu od względnie niedawna. Miejsca tego nie było ani podczas pierwszej ani drugiej wojny światowej.
Reklama
Ciasny pokój konferencyjny
Ośrodek komunikacji zorganizowano dopiero w roku 1961, po fiasku inwazji na Kubę. Jak podkreśla George Stephanopoulos na kartach książki Situation Room. Pokój, w którym ważą się losy świata, „rzeczywistość przez całe dekady była znacznie skromniejsza”, niż filmowe wizje.
Jak więc wyglądała (i wygląda) prawdziwa Sala Kryzysowa amerykańskich prezydentów? To „ciasny pokój konferencyjny, przylegające do niego trzy mniejsze pomieszczenia i biuro monitoringu, gdzie personel Sali Kryzysowej zbiera i analizuje informacje dla prezydenta i jego współpracowników”. Jak ciągnie Stephanopoulos:
Nawet osobom pracującym w Białym Domu trudno jest czasem uwierzyć, że w tak zwyczajnym miejscu odbiera się poufne, niejednokrotnie straszne informacje, odkrywa się tajemnice i dyskutuje o sprawach przełomowych dla świata.
Reklama
Podczas zbierania materiałów do książki przeprowadziłem rozmowy z ponad setką osób, z których większość pracowała w Sali Kryzysowej – od sekretarzy gabinetu i najważniejszych doradców po urzędników i dyrektorów.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyli te wnętrza, ich reakcją było na ogół zdumienie: „To naprawdę to?”. Słowa, które słyszałem najczęściej, przypominały mi moje pierwsze wrażenie po przekroczeniu progu – rozczarowanie.
(Nie)sławny Henry Kissinger zapamiętał Salę Kryzysową jako pokój „maleńki, niewygodny, pozbawiony okien, z niskim sufitem”. Ogólnie rzecz biorąc „nieestetycznym i nade wszystko przytłaczającym”.
Z kolei dyplomata Richard Holbrooke, też cytowany na kartach książki Situaltion Room, z pewnym przekąsem stwierdził: „Ten pokój, moim zdaniem, sam w sobie stanowi czytelny symbol: pozbawione okien podziemne pomieszczenie, gdzie ludziom najdalej do prawdziwej wiedzy”.
Reklama
George Stephanopoulos podkreśla jednak, że pozory mylą. I że choć Sala Kryzysowa wizualnie nie robi wrażenia, to jej polityczne znaczenie jest ogromne. Szczególnie dosadnie wyraził się o tym zresztą nie on, a Tom Donilon – doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego za prezydentury Obamy.
To centrum łączności i dowodzenia władz Stanów Zjednoczonych. Jeżeli istnieje jedno miejsce na całym świecie, które można nazwać operacyjnym ośrodkiem nerwowym z punktu widzenia wywiadu i pozyskiwania informacji, to na pewno te czterysta pięćdziesiąt metrów kwadratowych podziemi Białego Domu.
Bibliografia
Artykuł powstał na podstawie książki George’a Stephanopoulosa i Lisy Dickey pt. Situation Room. Pokój, w którym ważą się losy świata (Prószyński i S-ka 2025).