Muzea etnograficzne i skanseny ugruntowały wyobrażenie, zgodnie z którym dawni polscy chłopi nosili piękne, wielobarwne i często niezwykle złożone stroje. Garderoba, którą można podziwiać na wystawach lub na rycinach w książkach wcale jednak nie oddaje tego, jak faktycznie ubierali się zwyczajni mieszkańcy dawnej wsi. Rzeczywistość była nawet nie odległa od mitu, ale wprost sprzeczna z powszechnie przyjęta wizją.
Poniższy tekst powstał na podstawie nowej książki Kamila Janickiego. „Życie w chłopskiej chacie” już trafiło do księgarń.
Aż do schyłku XIX wieku na większości ziem polskich było normą, że chłopi ubierali się niemal wyłącznie w to, co sami wykonali. Odzież była sporządzana w warunkach domowych, z własnego lnu, konopi lub wełny. Kupowano co najwyżej odświętne stroje na szczególne okazje.
Reklama
Takie stroje, na których wykonanie gospodynie i ich córki, tylko w bardzo ograniczonym stopniu wspierane przez mężczyzn, musiały poświęcić rocznie setki godzin ciężkiej pracy, były na ogół mało wyszukane. Potwierdzenie można znaleźć choćby w dziesiątkach źródeł pamiętnikarskich.
„Matka mi ich szyła”
Walenty Kunysz, chłop z Podkarpacia dorastający w pierwszych latach XX wieku, pisał, że do „odzienia chodniego”, a więc codziennego, „nie przykładano szczególnej uwagi, byleby tylko grzyszne ciało zakryć. Ja do lat szesnastu chodziłem w portkach ze sznurem i obszernym klinem, który zwisał w kroku jak wymię u dojnej krowy. No i matka mi ich szyła”.
Podobnie wypowiedział się ubogi chłop z okolic Łodzi w anonimowym pamiętniku z lat 30. XX wieku. Jak stwierdził, miał jedną solidniejszą kapotę, którą przywdziewał „na wielkie święta i targ czy niedzielę”. Na co dzień chodził jednak w ubraniach tak starych i tyle razy reperowanych niepasującymi do siebie łatami, że sam twierdził, iż wyglądał wprost jak „dawne błazny królewskie”.
Zamożniejsi gospodarze nosili oczywiście stroje mniej przetarte i solidniejsze, ale w żadnym razie nie okazałe. W każdym razie nie w domu i zagrodzie.
Zmyślony strój ludowy polskich chłopów?
Ogółem należałoby stwierdzić, że mało jest równie fałszywych, oderwanych od rzeczywistości wyobrażeń o dawnej wsi, niż te dotyczące odzieży.
Reklama
Eksponaty muzealne, historyczne ryciny i dziesiątki tomów Atlasu polskich strojów ludowych, wydawanego od 1949 roku aż do teraz, sprawiły, że o odzieniu chłopów myśli się zwykle jako o czymś nad wyraz barwnym, złożonym, wyrażającym lokalną dumę i odległe tradycje poszczególnych regionów.
To, co dzisiaj nazywamy strojem ludowym, było jednak tak naprawdę tylko odświętnym, rzadko używanym strojem wąskiej wiejskiej elity. I to strojem, który nie miał wcale odwiecznej genezy – na dobre wykształcił się dopiero po uwłaszczeniu.
Nawet wówczas nie istniały zresztą wszystkie te zupełnie spójne style i podziały na garderoby takiego czy innego obszaru, jakie wyobrażamy sobie, oglądając ekspozycje różnych okryć krakowskich, łowickich czy podhalańskich.
„Strój ludowy, w rzeczywistości zaś jedynie ubiór bogatszej części wsi, nigdy nie był dokładnie ustalony, a przewaga pewnych elementów odróżniających go od innych była dość płynna. Tak samo płynny był zasięg, w którym dany strój noszono” – komentował chociażby historyk Bohdan Baranowski.
I dodał: „Ubiór codzienny chłopów rzadko wyglądał tak barwnie, jak go malują artyści przedstawiający sceny z życia ludu w XIX wieku”.
Reklama
Wstążka, haft, tasiemka
Bez wątpienia o estetykę ubioru, zwłaszcza odświętnego, chłopki dbały bardziej od chłopów. W tym celu sięgały na przykład po różne tasiemki, wstążki, hafty. Moda nie była jednak w żadnym razie stała.
Może nie zmieniała się w takim tempie jak w mieście, gdzie pragnienie nowości napędzały prasa i drukowane katalogi kolekcji, dajmy na to paryskich, ale jednak ulegała w epoce po zniesieniu pańszczyzny tym samym prawidłom.
Zwłaszcza młode dziewczyny starały się rywalizować ze sobą, czerpać wzór z najbogatszych panien we wsi i ze stylu, jaki panował we dworze. Nie szczędziły wysiłku, by wyglądać lepiej od sąsiadek podczas niedzielnej mszy, stanowiącej swoistą rewię wiejskiej mody. A już szczególnie zależało im na tym, by błyszczeć, gdy codzienną rutynę przerywały wesela i inne zabawy.
Chłopi znakowani kolorem
Uwagę zwracało użycie koloru, szczególnie jeśli ten był intensywny. Należy jednak mieć świadomość, że za czasów dawnego ucisku barwa bywała jednym z narzędzi wykorzystywanych przez dwór dla zademonstrowania kontroli nad gromadą.
Jan Stryczek z Podkarpacia opowiadał, że jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku panowie folwarczni z jego regionu chętnie „znakowali” chłopów jak bydło, nakazując poddanym, by nosili kołnierze określonego koloru.
Reklama
Już w sąsiedniej, cudzej wsi obowiązywała inna barwa, na pierwszy rzut oka dało się więc rozpoznać, kto do kogo należał. A chłop nie był nawet w stanie spojrzeć na własną żonę czy syna tak, by od razu nie rzucał mu się w oczy symbol ich niewolnego statusu.
Spóźniona eksplozja koloru
Dopiero gdy pańszczyzna została zniesiona, wiejskie stroje na dobre eksplodowały barwami. Choć nie wszędzie i nie od razu. Jan Słomka notował, że pod Tarnobrzegiem w latach 60. XIX wieku niezmiennie dominowała biel.
W niebarwione płótna odziewano się „tak w lecie, jak w zimie, i odświętnie, i w dnie powszechne”. W sytuacji, gdy nie próbowano wyróżniać się kolorem, o statusie danej gospodyni mogła świadczyć liczba elementów odzieży.
Ten sam pamiętnikarz opowiadał o niegdysiejszej modzie, zgodnie z którą wiejskie kobiety wdziewały po 5 czy nawet 6 spódnic… na raz. „Na wierzch najładniejszą, a właściwie najnowszą, i koszulę miały na sobie nie jedną. Zaszczytem było, gdy kobieta wyglądała w sobie szeroka i tęga, gdy gospodyni ledwie we drzwi się zmieściła” – relacjonował autor Pamiętników włościanina.
Trend nie okazał się oczywiście trwały. W ciągłej pogoni za tym, co zrobi większe wrażenie na sąsiadkach w kościelnej ławie, sięgano co rusz po nowe sposoby. Później więc „nastała moda ściskać się i kobiety starały się być cienkie w pasie”. Ale to tylko od święta. W dni powszednie niezmiennie chodzono w strojach „zawalonych”, „podniszczonych”, pełnych łat, które pomimo swego stanu były używane, „aż się zupełnie zdarły”.
Reklama
Zapomniane określenia
Wyraźnym odbiciem powszechnej prostoty dawnej wiejskiej odzieży jest to, co stało się z jej nazwami, gdy na prowincję zaczęły docierać fabryczne materie i sklepowe elementy ubioru.
Wcześniej na przykład na Kujawach odzież męską nazywano „łachami”, a kobiecą „smatami”. I nie było w tych określeniach nic obraźliwego ani prześmiewczego. Obecnego, negatywnego wydźwięku słowa nabrały dopiero, gdy włościanie odeszli od ręcznego wyrobu odzieży.
***
Powyższy tekst powstał na podstawie najnowszej książki Kamila Janickiego. Życie w chłopskiej chacie już teraz możecie zamówić na Empik.com.