24 kwietnia 1945 roku mjr Marian Bernaciak „Orlik” uwolnił z aresztu Urzędu Bezpieczeństwa w Puławach 107 więźniów. Dokonał tego, mając 44 ludzi w mieście, w którym znajdowały się duże siły UB, NKWD i Armii Czerwonej. Akcja oddziału „Orlika” była prawdziwym „wielkim skokiem”, jakich oddziały powojennego antykomunistycznego podziemia wykonały zaledwie kilka. Aż dziw bierze, że tak nieprawdopodobna historia nie stała się tematem filmowym.
Był wiosenny poranek 22 kwietnia 1945 roku. Dwóch partyzantów „Orlika” – kpr. pchor. Stanisław Szymański „Igołka” i Zdzisław Jarosz „Czarny” – przebranych w mundury LWP i wyposażonych w sygnalizacyjne chorągiewki stanęło na skrzyżowaniu dróg w podlubelskim Żyrzynie. Dokładnie w tym miejscu droga z Warszawy do Lublina przecinała się z drogami wiodącymi do Puław i Baranowa.
Reklama
Dwóch innych partyzantów – kpr. Eugeniusz Ruta „Gryf” i kpr. pchor. Jerzy Michalak „Świda” dowodzący całą akcją – zajęło stanowiska w ukryciu, bacznie obserwując nadjeżdżające samochody. Gdy z oddali zauważyli nadjeżdżającego studebakera z czerwoną gwiazdą, postanowili go zatrzymać. Do szoferki podszedł „Igołka” i zameldował siedzącemu w środku sowieckiemu majorowi, że musi dokonać objazdu z uwagi na operujących w tym rejonie bandytów. Ten przeklął, ale nakazał kierowcy wykonać polecenie.
„Igołka” wskoczył na stopnie i studebaker ruszył we wspomnianym kierunku. Kilka minut później „Gryf” zauważył drugiego studebakera z czerwoną gwiazdą, który również został zatrzymany. Tym razem obok kierowcy siedział sowiecki lejtnant, a o konieczności objazdu meldował „Czarny”. I tym razem odjeżdżający czerwonoarmiści zostali ubezpieczeni przez jednego z partyzantów.
Gdy oba samochody skierowały się w wyznaczoną stronę, czerwonoarmiści zostali rozbrojeni i pozbawieni mundurów. Po przejęciu obu samochodów partyzanci natychmiast ruszyli leśnymi drogami w kierunku Sachalina – niewielkiej miejscowości w powiecie puławskim. Właśnie tam stacjonował oddział „Orlika”.
Akcja tylko dla ochotników
Mieli dwa studebakery z pełnymi bakami paliwa zapakowane amerykańskim prowiantem, jakim dysponowała wówczas Armia Czerwona. Dokładnie takich potrzebował „Orlik”. Nadal jednak nikt w jego oddziale nie wiedział, do jakich celów mają one posłużyć. Dopiero o godzinie 14 „Orlik” zarządził natychmiastową zbiórkę całego oddziału, w trakcie której oświadczył, że zostanie przeprowadzona bardzo ważna akcja, jakiej oddział jeszcze nigdy nie przeprowadził, i że chce, aby udział w niej wzięli wyłącznie ochotnicy.
Reklama
Na hasło szefa kompanii (oddział miał strukturę wojskową) por. Zygmunta Kęski „Świta” wystąpili prawie wszyscy. Ten jednak zdecydował się wybrać z prawie setki partyzantów jedynie 36. Zaledwie kilka minut później odbyła się druga odprawa – już tylko z udziałem ochotników. W jej trakcie por. „Świt” poinformował zebranych, że celem akcji jest czasowe opanowanie siedziby Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) w Puławach i uwolnienie przebywających w tamtejszym areszcie więźniów.
W tym czasie w Puławach, oprócz potężnie ufortyfikowanego gmach UB i obecności batalionu NKWD, znajdowało się kilka tysięcy sowieckich żołnierzy. Mimo że znaczna część z nich była rekonwalescentami, to i tak cała akcja mogła wydawać się czystym szaleństwem. „Orlik” był jednak wystarczająco zdeterminowany, aby właśnie dzisiaj ją przeprowadzić. Ale aby jej dokonać, była potrzebna wiarygodna legenda, dzięki której można by całkowicie zaskoczyć przeciwnika. I do tego właśnie celu były potrzebne studebakery należące do sowieckiej armii.
W pierwszym z nich znalazło się 16 partyzantów przebranych w mundury LWP, którzy mieli eskortować do więzienia UB w Puławach sześciu swoich kolegów. W jego kabinie siedział kierowca w sowieckim mundurze, a obok niego „Orlik” – w mundurze sowieckiego lejtnanta. W drugim studebakerze znaleźli się por. „Świt” wraz z dziewiętnastoma partyzantami.
W kabinie obok kierowcy siedział „Igołka” – tym razem w mundurze sowieckiego majora. Było ich wszystkich zaledwie 44. Była godzina 14.30, gdy oba studebakery ruszyły w stronę Puław. Teraz partyzanci „Orlika” mogli już liczyć tylko na odrobinę szczęścia.
„Kamandir! Pajdiot za mnoj!”
Po upływie pół godziny oba pojazdy wjechały do miasta. Jechały dalej wolno, bacznie obserwując wszechobecnych na ulicach sowieckich żołnierzy. Napięcie wśród partyzantów „Orlika” rosło z minuty na minutę.
Oba samochody coraz bardziej zbliżały się do nieco oddalonego, dwukondygnacyjnego budynku PUBP w Puławach. Ten wyglądał na dobrze ufortyfikowaną twierdzę: w oknach worki z piaskiem i karabiny maszynowe, wokół wysokie ogrodzenie z wąskim wejściem uzbrojone w posterunki.
Studebakery z ludźmi „Orlika” zatrzymały się dosłownie tuż przed nim. Natychmiast z pierwszego z nich wyskoczyli żołnierze w polskich mundurach, którzy wyprowadzili sześciu partyzantów, poganiając ich soczystymi okrzykami i kopniakami. Potem zaczęli wychodzić ci z drugiego samochodu.
Przebrany w mundur sowieckiego majora „Igołka” krzyknął do wychodzącego z budynku oficera NKWD, że są grupą operacyjną z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie, która przywiozła sześciu ujętych bandytów. Tych sześciu wyglądało naprawdę tragicznie – byli brudni, w podartych ubraniach, z rękami założonymi na kark. Prowadzeni przez kilkuosobową eskortę kierowali się w stronę wejścia do budynku.
Reklama
Pozostali zaczęli okrążać budynek. Pytany przez „Igołkę” enkawudzista zaczął coś podejrzewać. Gdy „Igołka” minął go, ten nagle krzyknął: „Kamandir! Pajdiot za mnoj!”. I dodał: „Ostalnyje ostanutsja zdies!”. „Igołka” nie zareagował i enkawudzista zaczął sięgać do kabury po pistolet. Jednak zanim zdążył to zrobić, został błyskawicznie uśmiercony szybkim strzałem z colta przez idącego „Orlika”.
„Za nimi pobiegli następni. Dopadli drzwi z wizjerami”
Partyzanci natychmiast rozbroili wartowników i otoczyli cały budynek. Ubezpieczający całą akcję od tyłu budynku kpr. pchor. Zenon Owczarski „Gzyms” przypadkowo natknął się na wartownika, który wyprowadzał więźniarki do ubikacji. Natychmiast przystawił mu swojego stena do brzucha, a kobietom nakazał ucieczkę.
W tym samym czasie konwojowani „aresztanci” wraz ze „swoją eskortą” wtargnęli do budynku UB. Za nimi natychmiast wpadła grupa por. „Świta” z drugiego samochodu. Z marszu opanowano parter i część pierwszego piętra. Dwóch partyzantów: kpr. pchor. „Świda” i kpr. pchor. Kazimierz Łukasik „Samopał”, zbiegło do piwnic, gdzie mieścił się areszt.
Za nimi pobiegli następni. Dopadli drzwi z wizjerami. Za nimi w brudzie i ciemnocie siedzieli stłoczeni więźniowie. Partyzanci nie mieli jednak kluczy. Zaczęli podważać drzwi jakimiś znalezionymi łomami. Udało im się otworzyć kilka cel, a potem następne. Uwolnieni więźniowie ruszyli na zewnątrz budynku. Tymczasem wokół niego na dobre zaczęła się strzelanina. Ubowcy, którzy zablokowali się w kilku pomieszczeniach na pierwszym piętrze, strzelali seriami ze swoich kaemów.
Jedna z kul trafiła w brzuch ubezpieczającego akcję od strony miasta kpr. Feliksa Tymoszuka „Longinusa”, który zaledwie miesiąc wcześniej zdołał uciec z obozu NKWD w Skrobowie. Rannego przeniesiono natychmiast do jednego ze stojących studebakerów. Jego pozycję musiał przejąć kpr. pchor. Tadeusz Czajkowski „Kotwica”, który wcześniej ubezpieczał akcję od strony pobliskich koszar.
Reklama
Trwała chaotyczna strzelanina, ale jej odgłosy dotarły już do sowieckich koszar. W budynku puławskiego UB nadal było kilku ubezpieczających całą akcję partyzantów i kilkunastu więźniów. Z uwagi na ostrzał z góry budynku nie mogli się z niego wydostać. Na domiar złego kpr. Jerzemu Ślaskiemu „Nieczui”, który miał ich ubezpieczać, zaciął się erkaem.
W krytycznym momencie pomimo ostrzału do budynku UB wrócił jeszcze raz por. „Świt”, który skutecznym rzutem granatem uciszył strzelających na piętrze ubowców. Ciężko ranny został wówczas zastępca szefa puławskiego UB por. Antoniu Ligęnza.
„Tawariszczi! Poliaki naszych bijut!”
Gdy uwolnieni więźniowie znaleźli się już za ogrodzeniem okalającym budynek, „Orlik” nakazał ewakuację obydwu studebakerów, ostrzał z góry robił się coraz silniejszy. Z tyłu budynku UB zaterkotał ckm ustawiony na dachu jednego z budynków sowieckich koszar. Ale Sowieci byli wówczas przekonani, że „bandyci” opanowali cały budynek UB.
Tymczasem pod ogniem ponownego ostrzału z budynku partyzanci „Orlika” wskakiwali w pośpiechu do stojących obok pojazdów. Samochody ruszyły na pełnym gazie i coraz bardziej oddalały się od gmachu puławskiej bezpieki. Stojący z pepeszą na stopniach pierwszego samochodu „Igołka” wykrzykiwał na całe gardło do mijanych po drodze czerwonoarmistów: „Tawariszczi! Poliaki naszych bijut!”.
Gdy opuszczali miasto, dopiero teraz rozpoczęła się w nim bezładna strzelanina. Nadal zdezorientowani czerwonoarmiści strzelali w różnych kierunkach – także do broniących się na pierwszym piętrze ubeków. Nikt z nich nie był pewien, że strzela do właściwego wroga. Dopiero gdy zorientowali się, że ci błagają o wstrzymanie ognia, ostrzał został skierowany we właściwą stronę.
Reklama
Kilka sowieckich serii dosięgło wyjeżdżające z miasta studebakery, dziurawiąc brezentowe pokrycia ich platform. Jedna z nich dosięgła kpr. pchor. Mariana Sośniaka „Żabę”. Zginął na miejscu. Rannych zostało także dwóch innych partyzantów oraz dwaj uwolnieni więźniowie. Ale samochody wraz z poprzedzającą je grupą więźniów były już niedaleko lasu.
Skok partyzantów „Orlika” na ubeckie więzienie w Puławach zakończył się sukcesem. Uwolniono 107 więźniów, w tym sześć kobiet. Straty własne to dwóch zabitych i kilku rannych. Po stronie przeciwnika zginęło pięciu funkcjonariuszy UB, dwóch milicjantów, a kilkunastu zostało rannych. Przy tak niebezpiecznej akcji „Orlik” mógł mówić o wielkim sukcesie.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Leszka Pietrzaka pt. Ostatnie polskie powstanie 1944-1963. Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Fronda w 2025 roku.
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.