Warchoł – mówiono u schyłku średniowiecza o kłótni, swarze, awanturze. W wieku XVI wyraz nabrał szerszego znaczenia. Odnoszono go już nie tylko do zdarzeń, lecz także do ludzi, nieodmiennie szlachciców.
Warchołami byli nazywani wichrzyciele, pieniacze, kłótnicy. Wszyscy ci sobiepanowie, którzy opowiadali się za „diabelską wolnością”. „Bez prawa żyć, na zwierzchność nie zważać, mędrszemu i starszemu nie ustąpić, wolność mieć do grzechu, do zabijania i wydzierania” – pisał o takim podejściu kaznodzieja Piotr Skarga.
Reklama
Żaden szlachcic nie godził się, by nazywano go warchołem, ale przecież nie chodziło o zjawisko marginalne. Tendencja do udowadniania swojej racji aż do upadłego, do ignorowania poleceń płynących z zewnątrz, do awantur i okazywania samowoli była powszechna. Na niej poniekąd zasadzała się polska kultura szlachecka.
Podwójne standardy. Szlachta wobec prawa
Rozwarcholenie ziemian znajdowało upust na różnych polach. Przez długi czas najwyraźniejsze i najbardziej rażące było w sądach.
Ogółem szlachcice uwielbiali obnosić się ze swoim szacunkiem dla prawa i praworządności. Z dumą powtarzali: „Prawo u nas nie dyskutuje, ale rozkazuje”. Nawoływania do obrony waćpańskich wolności szły natomiast zwykle w parze z frazesami o strzeżeniu i zachowywaniu właściwego prawa.
Bezwzględnej wierności przepisom ustanawianym przez stan rycerski oczekiwano jednak od królów i nieszlacheckich poddanych. Sami szlachcice przede wszystkim wierzyli, że mają przywilej procesować się z każdym innym nobilitowanym o wszystko i niezależnie od tego, po której stronie leżała prawda. Dla nich prawo było nie nakazem, ale jednak głównie dyskusją.
Reklama
W niezgodzie ze wszystkimi
Prowadzenie sporów sądowych stało się dla wielu ziemian wprost swoistą rozrywką, jeśli nie sportem. Procesy wyznaczały bieg relacji sąsiedzkich i rodzinnych, pozwalały się dorobić, zemścić albo choćby wyżyć.
Toczono je niekiedy w sprawach ważnych, ale często w zupełnie trywialnych. Wystarczy wspomnieć chociażby jednego z najsławniejszych szlacheckich wieszczów XVI stulecia, Mikołaja Reja.
Księgi sądowe przechowały około pięciuset zapisów o wystąpieniach poety, człowieka całkiem majętnego, przed trybunałami: zarówno w roli oskarżyciela, pozwanego, spadkobiercy, jak i wierzyciela czy wreszcie dłużnika. Ponad siedemdziesiąt notatek dotyczy samych sporów z sąsiadami.
Jak komentowała badaczka tematu Stanisława Paulowa, poeta żył w niezgodzie „prawie ze wszystkimi”. Sądzono go, gdy ukradł innemu szlachcicowi zboże z młyna, gdy wyłowił ryby z cudzego stawu, gdy wreszcie zrabował cztery roje pszczół jakiemuś chłopu, bo skłócił się z jego panem. Sam Rej z kolei pozwał nawet teścia, i to za niezwrócenie pożyczonej książki.
Reklama
Typowy pieniacz, typowy szlachcic?
Stanisława Paulowa kwitowała, że pisarz był „typowym pieniaczem”. Choć równie dobrze można by stwierdzić, że był po prostu typowym szlachcicem. Trudniej byłoby wskazać znanych bohaterów stanu szlacheckiego, którzy się namiętnie nie procesowali, niż takich, co stawali przed sądem bez przerwy.
Przykładowo Jan Kochanowski też był uwikłany w liczne postępowania, zdarzyło mu się chociażby walczyć z władzami miejskimi Poznania o 2 złote polskie, dziś równowartość około 1200 złotych. Z kolei własnego stryja poeta z Czarnolasu pozwał o niegospodarność, bo jego zdaniem niewłaściwie opiekował się oddanymi w dzierżawę młynem i kuźnią.
Źródło
Powyższy tekst powstał na podstawie mojej książki pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty (Wydawnictwo Poznańskie 2023). To bezkompromisowa opowieść o warstwie, która przejęła pełnię władzy w Polsce, zniewoliła resztę społeczeństwa i stworzyła system wartości, z którym borykamy się do dzisiaj. Dowiedz się więcej na Empik.com.