Życie polskiego chłopa, gospodarza toczyło się wokół pola. Życie gospodyni – przede wszystkim wokół pieca. W realiach sprzed 150 czy 200 lat jej rolą było dbać o ogrzanie domu oraz o przygotowanie strawy. Poza tym zaś – o utrzymanie ognia. Ostatnie z wymienionych zadań było o wiele, wiele ważniejsze, niż mogłoby się dzisiaj wydawać.
Poniższy tekst powstał na podstawie najnowszej książki Kamila Janickiego. „Życie w chłopskiej chacie” już teraz możecie zamówić w przedsprzedaży.
Pierwsza fabryka zapałek powstała w Polsce dopiero w roku 1882. Zresztą nawet w latach międzywojnia był to towar na tyle drogi, że chłopi często rozłupywali zapałki po długości na dwie lub nawet cztery części i używali tylko takich cieniutkich szczapek. Ewentualnie wciąż sięgali po starsze metody.
Reklama
Jak rozpalić ogień w chłopskiej chacie?
Przed zapałkami radzono sobie, od niepamiętnych czasów, z pomocą krzesiw – płaskich żelaznych przyborów, którymi zamaszyście pocierało się krzemień dla wzniecenia iskier.
Te należało następnie złapać w zapał, czyli kawałek szmaty albo hubki, drzewnego grzyba. Gdy zapał zaczął się tlić, umieszczano go w palenisku, okładano pakułami, słomą, drobinami chrustu, a następnie rozdmuchiwano powstały ogień.
Byle żar nie wygasł
Niezależnie od doświadczenia oraz wprawy, był to proces mozolny i wymagający czasu. „Ponieważ to wykrzesanie ognia zadawało dużo trudności, więc gospodynie starały się przechowywać ogień w popiele, nawet z jednego dnia na drugi” – wspominał chłopski pamiętnikarz Jan Słomka.
O tej praktyce opowiadało też wielu innych autorów. Na przykład na Polesiu piece miały specjalne „jamki”, przeznaczone, jak notowała u schyłku XIX stulecia pewna domorosła ludoznawczyni, do „zagrzebywania węgli żarzących się pod popiołem, aby ognia za każdą razą nie rozpalać”.
Reklama
Wpadł, jak po ogień
Gdy gospodyni, albo którejś z córek, zdarzało się obudzić nocą, często sprawdzała wówczas, czy aby ogień nie dogasł zupełnie. Dzień chłopki też zaczynał się właśnie od doglądnięcia pieca. Gdy wówczas okazało się, że żaru jednak nie udało się podtrzymać, po ogień można było pobiec do sąsiadów.
W Galicji była to praktyka zwyczajna i niebudząca sprzeciwu. Jak komentował Jan Słomka „zdarzała się często” i wówczas matka posyłała któreś z dzieci „po ogień”.
„Kto był po to wysłany, brał do garnka żarzące się węgle i nakrywszy je pokrywką, żeby po drodze ognia nie zapuścić, spieszył zaraz z powrotem do domu” – ciągnął wójt Dzikowa pod Tarnobrzegiem. – „Stąd przyszło przysłowie: »wpadł, jak po ogień«, jeżeli się mówi o kimś, że w odwiedzinach krótko zabawił”.
W innych regionach sprawa niekoniecznie jednak przedstawiała się równie prosto. Jak tłumaczy etnograf Tomasz Czerwiński, gospodynie, które nie potrafiły podtrzymać płomieni, a z rana właściwie rozdmuchać żaru, często krytykowano jako niezdarne. Stąd brała się też opinia, że ognia nie wypada pożyczać.
Reklama
Serce chłopskiego domostwa
Inna rzecz, że z paleniskiem wiązano tradycyjnie różne przesądy, wierzono, że jest ono w stanie chronić dom i rodzinę. Aby jednak spełniało taką funkcję, musiało być wypełnione żywym ogniem.
Odprysk wiary w znaczenie ciągłości domowych płomieni widać było chociażby w obyczaju każącym przenosić żar ze starej chaty do nowej, gdy decydowano się na przeprowadzkę. Dopiero po tym wolno było zagasić dawny piec.
Fakt, że wiejska gospodyni była zupełnie dosłownie strażniczką domowego ogniska, sprawiał, że obarczano ją w pierwszej kolejności pracami, które dało się wykonać w izbie, bez oddalania się na długo od pieca.
W polskiej chacie chłopskiej istniał ścisły podział obowiązków, którego nie wolno było naruszać. Pewne zadania zrzucano tylko na kobiety, a mężczyźni myśleli o nich ze wstrętem. Wyraźnie mniej było za to prac wyłącznie męskich, a w każdym razie zajmowały one mniej czasu.
Reklama
Charakterystyczny komentarz wygłosił w latach międzywojnia działacz ludowy Błażej Stolarski. Jak stwierdził, w jego rodzinnych stronach na Mazowszu, ale oczywiście nie tylko tam, u schyłku XIX wieku chłopi harowali przez cały dzień. Chłopki jednak nawet dłużej.
„Dzień pracy dla mężczyzn liczył w miesiącach zimowych około 12-tu godzin z przerwami 2-ch godzin na posiłek. Dla kobiet zaś, około 14, a nawet 16 godzin” – pisał. – „W letnich miesiącach dzień pracy wynosił około 16 godzin, nawet 18, z trzema godzinnymi przerwami na spoczynek i posiłek”.
***
Ile trwała budowa chłopskiej chaty sprzed stuleci? Jak wiele trzeba było za nią zapłacić? Dlaczego nasi wiejscy przodkowie nie sypiali w łóżkach i nigdy nie otwierali okien? Jak oświetlali wnętrza bez elektryczności i dlaczego przez stulecia jak ognia unikali budowania wychodków?
O tym wszystkim i nie tylko opowiadam w mojej nowej książce. Życie w chłopskiej chacie już teraz możecie zamówić w przedsprzedaży.