Ból towarzyszył rodzącym kobietom od zarania dziejów. Pojawienie się w pierwszej połowie XIX wieku środków znieczulających dawało nadzieję na zmianę tego stanu rzeczy. Początkowo jednak w środowisku medycznym panował silny opór przeciwko stosowaniu przez położników eteru oraz chloroformu. Idea bezbolesnego porodu zaczęła się upowszechniać w wyższych sferach dopiero za sprawą postawy królowej Wiktorii, o czym pisze Elinor Cleghorn w książce pt. Wybrakowane. Jak leczono kobiety w świecie stworzonym przez mężczyzn.
Od 1841 roku Charles Meigs piastował stanowisko profesora położnictwa i „chorób kobiecych” w Jefferson Medical College w Filadelfii. (…) Meigs traktował kobiety jak męczennice, których celem istnienia było macierzyństwo. Jego zdaniem to Bóg zsyła ból podczas porodu, by matki bardziej kochały swoje dzieci. Mit ten jest żywy do dziś.
Reklama
„Wspaniale mi się spało! Teraz mogę rodzić”
[Szkocki położnik James Young] Simpson, [z którym Meigs prowadził spór] z kolei nie uważał, że cierpienie uszlachetnia. W 1847 roku, odbierając wyjątkowo trudny poród, podał rodzącej eter – gaz, którego wdychanie łagodzi ból. Ponieważ konieczne było użycie kleszczy, Simpson przed przeprowadzeniem procedury pozwolił jej zaciągnąć się eterem.W tym samym roku zapoznał się z korzyściami płynącymi ze stosowania chloroformu – narkotycznego gazu o słodkawym zapachu, ostrożnie wprowadzanego w charakterze środka znieczulającego.
Pewnego wieczoru, testując z przyjaciółmi działanie chloroformu (oczywiście w celach naukowych), odkrył, że najpierw wprowadza użytkownika w stan euforycznej radości, a następnie w spokojny sen. Kilka dni później wezwał go pewien kolega, emerytowany lekarz, którego żona, Jane Carstairs, miała wkrótce urodzić drugie dziecko.
Pierwszy poród Jane był wyjątkowo ciężki i trwał aż trzy dni. Myśl o ponownym przejściu przez to samo przerażała kobietę i spędzała jej sen z powiek. W końcu pojawiły się skurcze, a trzy i pół godziny później pełne rozwarcie. Simpson wylał pół łyżeczki chloroformu na chusteczkę, zwinął materiał i przykrył nim nos i usta Jane. Kobieta zasnęła*, a po półgodzinie Simpson powitał na świecie jej córeczkę.
Nawet płacz dziecka nie obudził matki. Gdy wreszcie doszła do siebie, zawołała: „Wspaniale mi się spało! Teraz mogę rodzić”. Nie mogła uwierzyć, kiedy pielęgniarka stanęła w drzwiach z noworodkiem w ramionach. „To moje dziecko? Żyje?” – pytała Jane. Jeśli wierzyć opowieściom, dała córce na imię Anestezja.
Postępowe podejście
Meigs oponował przeciwko popularyzacji stosowania chloroformu podczas porodu. W liście do Simpsona z 1848 roku orzekł, że ból porodowy to „najbardziej pożądany, oczekiwany i tradycyjny przejaw siły życiowej”. Uważał, że kobietom wystarczy „dodać otuchy”, a rady i obecność położnika płci męskiej przyniosą im ulgę.
Reklama
Nawiasem mówiąc, wierzył też, że kobiety odczuwają ból tylko podczas skurczu, zaś podczas porodu, który średnio trwa cztery godziny (jest to oczywiście całkowicie nieprawdziwe twierdzenie), rodząca ma nie więcej niż pięćdziesiąt skurczów, z których żaden nie trwa dłużej niż trzydzieści sekund. Czyli, zgodnie z jego wyliczeniami, ból porodowy nie może trwać dłużej niż dwadzieścia pięć minut łącznie.
Stosowanie nadwątlającego moralność chloroformu nie miało więc w ogóle uzasadnienia, czyż nie? Meigs był zatem przekonany, że cały proces jest łatwo znieść, a ewentualne okrzyki bólu stanowią doskonałą wskazówkę dla lekarza odbierającego bardziej skomplikowany poród. Simpson w odpowiedzi oświadczył, że położnik, który potrzebuje krzyków i jęków, nie powinien w ogóle brać do ręki kleszczy. (…)
Ósmy poród królowej Wiktorii
Wielu położników gorąco protestowało przeciwko stosowaniu chloroformu. Niektórzy wtórowali Meigsowi, twierdząc, że ból porodowy jest zjawiskiem naturalnym i pożądanym. Inni uważali, że chloroform jest niebezpieczny lub powoływali się na przekonania religijne. Część obawiała się, że odurzone nim kobiety wyzbędą się zahamowań i zmienią w nienasycone seksualnie bestie.
Angielski ginekolog William Tyler Smith nie zgadzał się z nimi. Był przeświadczony, że ból neutralizuje „seksualne emocje” uwalniane podczas porodu. Przyzwoitym kobietom nie przyszłoby nawet do głowy, by w sytuacji tak intymnej porzucić swą cnotliwość i samokontrolę.
Reklama
Siódmego kwietnia 1853 roku królowa Wiktoria urodziła swoje ósme dziecko. Poprzednie porody zniosła tak samo jak każda inna kobieta w jej królestwie, zarówno te w pałacach, jak i w slumsach. Nie zgadzała się jednak z założeniem, że w trakcie porodu powinno się cierpieć, czy to ze względów fizycznych, czy moralnych.
Nienawidziła ciąży, nazywała ją „ciemną stroną” małżeństwa, zaś poród był jej zdaniem „całkowitym naruszeniem poczucia przyzwoitości”. Zniosła to już siedem razy, ale teraz – dzięki swojemu medykowi – mogła pod wpływem chloroformu przespać całe wydarzenie. Lekarz ten, anestezjolog, a zarazem wielki zwolennik idei zdrowia publicznego John Snow, wlał starannie odmierzoną dawkę do mosiężnego inhalatora i przymocował go do aksamitnej maseczki.
Królowa oddychała miarowo przez pięćdziesiąt trzy minuty, a jej ból się ulatniał. W swoim dzienniku napisała: „Rano zaniemogłam (…), zaś narodziny chłopca przyniosły mi wielką radość. Doktor Snow podał »ów błogosławiony chloroform«, co przyniosło mi ukojenie, spokój i radość niezmierną”.
Królowa dała początek zmianom
Wykorzystanie chloroformu przez królową Wiktorię spopularyzowało ideę bezbolesnego porodu, który przestał być postrzegany jako możliwość, a zaczął być prawem. Trudno przecież było upierać się, że jest niemoralny, skoro sama królowa stała się jego zwolenniczką. Ale tylko ciężarne ze średniej i wyższej klasy mogły sobie pozwolić na opłacenie medyka, który umiał podać chloroform i się na to zgadzał.
Reklama
Kobiety ubogie nadal czekał bolesny i niebezpieczny poród w szpitalu położniczym lub – co gorsza – na obskurnym oddziale jakiejś zatłoczonej infirmerii. Dla tych jednak, które mogły zapewnić sobie dostęp do chloroformu, bezbolesny poród okazał się rewolucją, wyzwoleniem od cierpienia. Kobiety w epoce wiktoriańskiej nie miały wielu praw, więc wolność od odczuwanego tylko przez nie bólu miała tym większe znaczenie.
Dzięki chloroformowi dla medyków, a także dla ogółu społeczeństwa możliwe stało się postrzeganie porodu jako wydarzenia przyjemnego, spokojnego, a nawet niezbyt męczącego. Tą łaską cieszyć się mogły tylko te rodzące, które pozostawały w związku małżeńskim. Seksualność kobieca była dozwolona jedynie jako środek służący prokreacji oraz dla zaspokojenia męża.
W społeczeństwie wiktoriańskim panowało przekonanie, że dla utrzymania patriarchatu należy wymazać wszelkie intymne potrzeby i pragnienia kobiet. Kobieca seksualność była chorobą, której rozprzestrzenianie należało za wszelką cenę powstrzymać. Do tego zaś konieczne było lekarstwo.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Elinor Cleghorn pt. Wybrakowane. Jak leczono kobiety w świecie stworzonym przez mężczyzn. Jej polskie tłumaczenie ukazało się w 2024 roku nakładem Wydawnictwa Poznańskiego. Przekład: Adrian Stachowski, Paulina Surniak.