Najpotężniejszych magnatów Rzeczpospolitej Obojga Narodów zwykło nazywać się królewiętami. Nie chodziło tylko o ich bajeczne bogactwa. Posiadane przez nich olbrzymie latyfundia były prawdziwymi państwami w państwie z własną armią, a nawet niezależną od króla polityką zagraniczną. Pisze o tym Witold Banach w książce Czartoryscy czyli wieczna pogoń.
Kiedy zajrzymy do atlasów historycznych opublikowanych w Polsce lub za granicą i zwrócimy uwagę na mapy polityczne Europy z XVIII wieku, zauważymy dwa rodzaje obszarów państwowych. Kolorowe wieloboki takich państw jak Hiszpania, Francja, Szwecja, Rzeczpospolita czy nawet „kraje pod panowaniem Habsburgów austriackich” różnią się barwą, kształtem granic i są do siebie zbliżone wielkością.
Reklama
Państwa magnackie
Sposób ich zaznaczenia narzuca wizję obszarów silnie scalonych, stanowiących zwarty organizm polityczny. Reszta kontynentu europejskiego – od włoskiego buta przez kraje niemieckie – poszatkowana jest mnóstwem małych królestw, większych i niewielkich księstw, elektoratów, republik wolnych miast.
Sposób oznaczenia sugeruje, że monarchia nad Wisłą bliższa była pierwszej grupie i nie miała nic wspólnego z drugą grupą, stanowiącą mozaikę, której rzeczywisty kształt nie sposób oddać w mniejszej podziałce.
Czy rzeczywiście kartografia historyczna czyni słusznie, w ten sposób traktując Rzeczpospolitą Obojga Narodów? Taką wątpliwość można wysnuć, czytając wnikliwe i pionierskie dzieło Mariusza Kowalskiego, który postawił tezę, że państwa magnackie istniejące na terenie I Rzeczypospolitej były odpowiednikami niemieckich i włoskich władztw terytorialnych.
Swoje tezy Kowalski potwierdza analizą zagadnień geograficzno-politycznych oraz społeczno-gospodarczych. Autor posługuje się obszernym katalogiem opinii i wypowiedzi, które ilustrują szczególny przypadek królewiąt w królestwie.
Zamoyscy, Wiśniowieccy, Radziwiłłowie
Państwa magnackie istniały już w czasach, gdy władza królewska była na tyle silna, że ustrój szlachecki nie demolował funkcjonowania Rzeczypospolitej. Za przykład może służyć Ordynacja Zamojska, dla której – jak zaznacza Kowalski – wyjątek zrobił najpopularniejszy powojenny Atlas Historyczny Polski.
Zamieszczono w nim dwie mapy: Posiadłości hetmana Jana Zamojskiego na początku XVII w. i Rozwój terytorialny Ordynacji Zamojskiej XVI–XVII w. Zamoyski zaczynał jako średnio zamożny szlachcic, właściciel czterech wiosek, a pozostawił swemu spadkobiercy jedenaście miast i ponad dwieście wsi, z których dochód wynosił około 100 tysięcy złotych, podczas gdy dochód skarbu królewskiego wynosił wtedy 282 tysiące złotych.
Reklama
Z czasem niektóre posiadłości magnackie upodobniły się do prawdziwych państw nowożytnych, ponieważ nie tylko wyróżniała je własność, ale były wręcz bytem politycznym. Do właścicieli takich państw Kowalski zaliczył księcia Michała Wiśniowieckiego (zm. 1616) i Bogusława Radziwiłła (1620–1669). Możnowładcy prowokowali konflikty międzynarodowe, prowadzili prywatne wojny z sąsiadami Rzeczypospolitej: dymitriada, wyprawy na Wołoszczyznę, Mołdawię i Besarabię.
Rzeczpospolita, jak Rzesza Niemiecka
Kowalski przypomina pogląd klasyka polskiej historiografii Władysława Konopczyńskiego, który twierdził, że już za Jana Kazimierza nastąpił faktyczny rozpad państwa polsko-litewskiego na odrębne terytoria magnackie. Cytuje też dwudziestowiecznego historyka niemieckiego Hagena Schulzego, który uznał Rzeczpospolitą za luźny związek mniej więcej 60 tysięcy szlacheckich „domen panowania”.
Analogie z Rzeszą Niemiecką widział nadworny pisarz i przyjaciel domu Julian Ursyn Niemcewicz, według którego „Radziwiłłowie, Czartoryscy, Sanguszkowie, Lubomirscy, Potoccy, posiadali nie majątki, lecz równające się prowincje wielu udzielnie panującym w Niemczech książętom”.
W Księstwach Rzeczpospolitej Kowalski wymienia licznych autorów z XIX i XX wieku, świadków upadku naszego kraju i jego późniejszych dziejów, którzy widzieli w I Rzeczypospolitej: „republikę książąt i panów”, „państwo państw”, „państwo spóźnione”.
Reklama
Chyba najdalej poszedł słynny reformator armii pruskiej, teoretyk Helmuth Karl Bernhard von Moltke, który jako trzydziestodwuletni porucznik napisał bardzo ciekawe i wnikliwe dzieło poświęcone wewnętrznym stosunkom panującym w Polsce, w wielu fragmentach życzliwe naszej szlachcie.
300 000 udzielnych państewek
Podkreślał jej gościnność i wielką tolerancję „starodawnych Polaków”, którzy nie uczestniczyli w krwawych walkach religijnych XVI i XVII stulecia – przeciwnie, w granicach tego państwa mogli spokojnie żyć innowiercy.
Nie bez słuszności dodawał, że Polska słynęła jako ziemia obiecana Żydów. Jednocześnie bezlitośnie obnażył słabości Rzeczypospolitej (handel tylko przez Gdańsk, los chłopów), odnosząc się do istoty jej ustroju terytorialnego.
W żadnym zapewne kraju charakter szlachty nie wypływał tak bezpośrednio z ustroju państwowego i nigdzie losy państwa nie były tak zależne od charakteru, przekonań i obyczajów szlachty jak w Polsce, bo nigdzie szlachta i państwo tak się nie utożsamiły. […]
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Szlachta znajdowała się w wyłącznem posiadaniu wszystkich praw politycznych, ona jedna tworzyła państwo. Polska była rzecząpospolitą, złożoną z 300.000 udzielnych państewek, z których każde znajdowało się w bezpośrednim z państwem stosunku, podlegało tylko ogółowi i nie uznawało żadnej zależności lennej ani feudalnej. Żaden polski szlachcic nie zostawał pod władzą drugiego.
Magnaci mieli swoje armie, które trudno oszacować dokładnie, ponadto liczba wojsk zmieniała się w czasach pokoju inaczej niż w czasie wojny. Gdyby je wszystkie zebrać pod jednym skutecznym dowództwem, stanowiłyby pokaźną siłę. Lepszą niż iluzoryczna armia koronna, bo lepiej wyszkoloną, uzbrojoną i raczej zawsze opłacaną.
Reklama
Armie magnackie
Sami Czartoryscy mieli armię ustępującą liczebnie wojskom królewskim, ale jej wartość bojowa była większa. O armiach magnackich pisał Kitowicz w swojej barwnej opowieści o obyczajach w czasach drugiego Sasa:
Gdyby był, kto ciekawy i sposobny, żeby przebiegł całą Polskę i Litwę i porachował żołnierstwo nadworne u wszystkich panów, zapewne naliczyłby go więcej niż komputowego, ledwo bowiem który znajdował się senator i minister, żeby nie chował nadwornego żołnierza.
Książę Hieronim Radziwiłł, chorąży wielki litewski, miał go regularnego do 6 tysięcy, tak dobrze jak pruski żołnierz sprawnego; drugie sześć tysięcy nieregularnego, to jest kozaków i strzelców, z gruntu służbę żołnierską czyniących, którym to wojskiem – sam przewodząc w osobie swojej pokonał i przytłumił bunt chłopstwa na Żmudzi i Litwie; […] ale za tę usługę swoją ze wszystkich dóbr nie dawał żadnego podatku, […] żaden atoli regiment, ani żadna chorągiew komputowa, przewodząca na nim proces, nie śmiała natrzeć do dóbr jego na egzekucyją, skoro pierwsze, które stałego wojska Rzeczypospolitej.
Podczas Sejmu Niemego w 1717 roku pod naciskiem Rosji stały komput ograniczał liczbę wojsk do 18 tysięcy dla Korony i 6200 dla Litwy. Faktycznie wojska nie osiągnęły tej liczby, ponieważ połowę ustalonych kosztów pochłaniały gaże oficerskie. tego szczęścia spróbować odważyły się, przepłoszył i powyganiał. […]
Inni panowie znaczniejsi, jako to Czartoryscy, Lubomirscy, Rzewuscy, Sapiehowie, Ogińscy chowali nadwornego żołnierza w mundur okrytego i należytym moderunkiem opatrzonego, po trzysta, po dwieście, po sto i po kilkadziesiąt, a po tych nie było prawie żadnego biskupa i senatora, wyjąwszy kilku ubogich, który by nie trzymał przynajmniej dwunastu dragonii albo kilku ułanów. […]
A tak nie bardzo się omylę, kiedy nadwornemu żołnierzowi, od wiela do mała w kupę zebranemu, naznaczę liczbę 30 tysięcy, nie rachując kozaków, których mogło być na Ukrainie z drugie tyle.
Państwo teoretyczne
Magnaci w swoich państewkach prowadzili swoją politykę zagraniczną, Czartoryscy flirtowali z Rosją, Potoccy, z kim się dało, ale najchętniej z Prusami, Szwecją czy Turcją. W latach 1737–1738 roku hetman Józef Potocki gościł na swoim dworze rezydenta tureckiego Ibrahima Effendiego bez żadnych uzgodnień z królem.
W owym teoretycznym państwie, jakim była Rzeczpospolita, po kraju grasowały magnackie gangi zaciekle się zwalczające. Jeden z takich iście gangsterskich porachunków miał miejsce tuż przed sejmem z 1744 roku, który historycy uważają za najbardziej zaprzepaszczoną szansę czasów saskich.
Reklama
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Witolda Banacha pt. Czartoryscy czyli wieczna pogoń. Ukazała się ona w 2022 roku nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.