Klęski Wehrmachtu na frontach II wojny światowej sprawiły, że w szeregach niemieckiej armii narastała opozycja wobec rządów brunatnego dyktatora. Jednym z najbardziej prominentnych spiskowców dybiących na jego życie był pułkownik Henning von Tresckow. W marcu 1943 roku oficer przystąpił do realizacji planu, który mógł zmienić bieg globalnego konfliktu. Dlaczego mu się nie udało?
Pułkownik von Tresckow oraz jego adiutant Fabian von Schlabrendorff należeli do grupy spiskowców, którzy długo zastanawiali się w jaki sposób przeprowadzić zamach na Hitlera. Zgodnie z tym, co podaje Oliver Hilmes w książce pt. Codzienność i groza:
Reklama
Z początku chcieli go zastrzelić – „jak wściekłego psa”, zaproponował Tresckow – ale to wydaje się zbyt ryzykowne, gdyż Hitler przez cały czas otoczony jest chmarą ludzi odpowiedzialnych za jego bezpieczeństwo.
Trucizna również nie wchodzi w rachubę, dietetyczne potrawy dla Hitlera przygotowuje bowiem oddzielnie towarzysząca mu zawsze kucharka, a następnie próbuje ich lekarz.
Wybuchowy prezent
W tej sytuacji konspiratorzy zdecydowali się wykorzystać materiały wybuchowe. I to nie byle jakie. Zamierzano bowiem użyć ładunków oraz zapalnika sprowadzonych z Anglii. Za ich główne atuty uznano kompaktowe rozmiary i wysoką skuteczność.
Potrzebna była jednak dogodna sposobność. Ta nadarzyła się 13 marca 1943 roku, gdy dyktator na krótko odwiedził walczącą na froncie wschodnim Grupę Armii Środek. Tak się składało, że von Tresckow służył w jej sztabie i był jednym z oficerów witających Hitlera na lotnisku.
Reklama
Kluczową kwestią pozostawał jednak sposób przemycenia materiałów wybuchowych na pokład silnie strzeżonego samolotu. Aby tego dokonać pułkownik posłużył się fortelem. Podczas uroczystego obiadu zapytał jednego z oficerów świty dyktatora czy ten mógłby dostarczyć do generała Hellmutha Stieffa w Naczelnym Dowództwie Wojsk Lądowych niewielką paczkę.
Miały się w niej znajdować rzekomo dwie butelki koniaku, które von Tresckow przegrał w zakładzie. W rzeczywistości w puszkach umieszczono bombę, która powinna wybuchnąć w czasie, gdy samolot będzie już wysoko w powietrzu. Niczego niepodejrzewający podpułkownik Heinz Brandt nie miał nic przeciwko.
Wybuchową przesyłkę wręczył mu tuż przed odlotem von Schlabrendorff, uprzednio uruchamiając zapalnik, który po około godzinie powinien doprowadzić do eksplozji. Kiedy samolot odleciał w kierunku Wilczego Szańca wydawało się, że już nic nie uratuje brunatnego dyktatora. Wszystko miało wyglądać, jak nieszczęśliwy wypadek.
Doleciał bezpiecznie
Spiskowcy z niecierpliwością wyczekiwali na informację o śmierci Hitlera. Ta jednak nie nadeszła. Po dwóch godzinach lotu Focke-Wulf Fw 200 Condor dotarł bez szwanku do Rastenburga (Kętrzyn). Zamachowcy nie mieli pojęcia co poszło nie tak. Być może zapalnik po prostu nie zadziałał, ale równie dobrze mogli zostać zdemaskowani.
Reklama
Von Schlabrendorff nie zamierzał bezczynnie czekać. Zadzwonił do Brandta i poinformował go, że:
Nastąpiła fatalna pomyłka. Dałem panu nie tę paczkę dla generała Stieffa. Mam prośbę: niech ją pan przetrzyma u siebie. Jutro przyjedzie mój adiutant i odbierze pakunek. Przywiezie wygrane przez generała cointreau i sam mu przekaże.
Podpułkownik nie protestował. Lecąc do Rastenburga von Schlabrendorff nadal jednak nie miał pojęcia czy nie będzie na niego czekać gestapo. Na miejscu okazało się, że obawy były bezpodstawne. Po odebraniu przesyłki adiutant von Tresckowa udał się specjalnym pociągiem Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych do Berlina.
Co zawiodło?
Gdy tylko von Schlabrendorff znalazł się w zarezerwowanym dla niego przedziale, zamknął drzwi i przystąpił do rozbrajania bomby. Zgodnie z tym co pisze autor książki Codzienność i groza:
W tym celu najpierw jak najostrożniej otwiera paczkę za pomocą brzytwy, którą wyjął ze swego podróżnego etui. Pozbywszy się opakowania, stwierdza, że ładunek wybuchowy jest nienaruszony i wciąż sprawny. Usunięcie zapalnika jest nader ryzykowne.
Reklama
Jeden fałszywy ruch albo zbyt szybkie wykręcenie iglicy – i wszystko wylatuje w powietrze. Ale nic takiego się nie dzieje. Gdy Schlabrendorff trzyma w rękach mechanizm zapalnika i ogląda go ze wszystkich stron, nie wierzy własnym oczom.
Wskutek nacisku zapalnika pękła mała fiolka, z której wylał się żrący płyn. Kwas przeżarł cienki drucik mocujący bijak i sprężynę. Po rozpuszczeniu drucika bijak wyskakiwał do przodu. Na razie wszystko się zgadzało. Ale dlaczego spłonka się nie zapaliła, co doprowadziłoby do eksplozji bomby? Przypuszczalnie w zapłonie przeszkodziło zimno panujące w samolocie.
Po ustaleniu najbardziej prawdopodobnej przyczyny porażki zamachowców pozostawała jeszcze kwestia samej bomby. Co należało z nią zrobić? Von Schlabrendorff rozważał wyrzucenie jej przez okno rozpędzonego pociągu. Ostatecznie się na to nie zdecydował i dowiózł ją do Berlina.
Następnego ranka udał się zaś do przyjaciela rodziny, profesora Sigismunda Lautera. Po wysłuchaniu opowieści oficera dyrektor Szpitala Świętej Gertrudy bez słowa wysunął szufladę pięknej zabytkowej komody. Właśnie tam trafił przedmiot, który mógł zmienić losy II wojny światowej.
Rekonstrukcja codzienności mieszkańców III Rzeszy
Bibliografia
- Oliver Hilmes, Codzienność i groza, Wydawnictwo Marginesy 2025.