Przez stulecia tyfus zbierał ponure żniwo wszędzie tam gdzie panował głód i złe warunki higieniczne. Dopiero w latach 20. XX wieku profesor Rudolf Weigl opracował skuteczną szczepionkę przeciwko tej chorobie. Była ona jednak bardzo czasochłonna w produkcji. Podczas II wojny światowej jego współpracownik, doktor Ludwik Fleck stworzył znacznie prostszy sposób pozyskiwania wakcyny na tę niebezpieczną przypadłość. O badaniach, dzisiaj niemal zapomnianego mikrobiologa piszą Anna Wacławik i Maria Ciesielska w książce Fleck. Ocalony przez naukę.
W szpitalnej pracowni Ludwika Flecka cuchnęło. Zapach zjełczałego rosołu, bulionu do hodowania bakterii mieszał się ze smrodem mocznika i wygotowaną żelatyną, czyli słodkawym agarem.
Reklama
Lwowski zespół Flecka
W dwóch niewielkich pomieszczeniach uwijała się grupka najbliższych współpracowników uczonego. Trzon zespołu Flecka stanowili: jego wieloletnia współpracownica i przyjaciółka Olga Elster, biochemik Bernard Umschweif, doktor Aleksander Anhalt i mikrobiolog, doktor Landesman z Łodzi. Jesienią 1942 roku do zespołu dołączył laborant Owsiej Abramowicz i chemiczka Anna Seeman, która pracowała przed wojną z siostrami Ludwika w szkole dla żydowskich dziewcząt.
Część zatrudnionych to fachowcy. Reszta – podszkoleni do tej pracy członkowie rodzin, jak Ernestyna i Ryszard Fleckowie czy mąż Anny Seeman, Jakub, były oficer polskiego wojska, doktor filozofii, który z nauczyciela zamienił się w wykwalifikowanego laboranta.
Opierając się na przedwojennych doświadczeniach, Fleck prowadził badania dwiema ścieżkami. Pierwsza to szybkie diagnozowanie chorujących na tyfus:
(…) podczas badań nad występowaniem w moczu, stwierdziłem, że bardzo często pojawia się w moczu chorych substancja dająca odczyn swoisty z surowicą chorych. Postanowiłem wyzyskać to zjawisko do wypracowania wczesnej próby diagnostycznej.
Reklama
Prace nad szczepionką na tyfus
Ze wszystkich znanych wówczas metod diagnostycznych Fleckowska pozwala wykryć chorobę najwcześniej, jeszcze przed wystąpieniem jakichkolwiek objawów u zarażonego człowieka. Im wcześniejsza diagnoza, tym szybsza reakcja i większa szansa na zahamowanie epidemii. Odwszawiony chory trafiałby na kwarantannę, najlepiej na szpitalnym oddziale. Gdy nie ma wszy, tyfus nie „wędruje” dalej, a chory ma zapewnioną opiekę.
Ważniejsza była jednak druga ścieżka, czyli nowa szczepionka. „Mieliśmy na celu, obok próby diagnostycznej, przede wszystkim wykorzystanie moczu jako źródła swoistego antygenu do wyrobu szczepionki zapobiegawczej, której brak odczuwaliśmy bardzo silnie” – pisał Fleck.
Przemycanej z instytutu szczepionki Weigla było zwyczajnie za mało, by zaspokoić ogromne potrzeby: wystarczało jej na ledwie kilkaset zastrzyków wobec stu tysięcy lwowskich Żydów. Fleck notował, że cennej zawiesiny było w getcie tak mało, że pojawiły się falsyfikaty. Drogie – i pół biedy jeśli neutralne, a nie szkodliwe dla potencjalnego pacjenta. Fleck i jego zespół ścigali się z czasem.
Brakowało niemal wszystkiego
Ludwik Fleck był przekonany, że przy odpowiedniej technologii da się wytrącić z moczu antygen, zagęścić go, oczyścić i zacząć nim szczepić:
Opracowaliśmy metodę zagęszczania antygenu w moczu i oczystki z substancji balastowych. Metoda polegała na dziesięciokrotnym zagęszczeniu w próżni w temperaturze 40°C i dializie koncentratu.
Praca w laboratorium żydowskiego szpitala była karykaturą normalnej pracy badawczej. Aparatura doświadczalna, którą dysponował uczony, miała pojemność zaledwie jednego litra. Wszystko odbywało się w więcej niż spartańskich warunkach. [Jak wspomniał Fleck:}
W normalnie wyposażonej pracowni jest to technika prosta, w improwizowanej pracowni getta nie było to łatwe. Pompę olejową zdobyliśmy prawie cudem w „mieście”, dializator był czystą improwizacją, kręciło go laubzegowe „koło młyńskie” pędzone wodociągiem. Ale funkcjonował dobrze (…).
Reklama
Brakowało nie tylko podstawowych narzędzi pracy, ale i szklanych pojemników na mocz. 31 stycznia w „Komunikatach” lwowskiego Judenratu znalazł się apel skierowany do ludności getta o przynoszenie do głównej siedziby Wydziału Zdrowia, szpitala przy ulicy Alembeków, „pustych flaszek do 1 litra”. Być może miało to związek z szybko postępującymi badaniami Ludwika:
Rozdaliśmy jałowe flaszki osobom z otoczenia chorych i przechowywaliśmy codzienne porcje ich moczu w lodowni (…). Mocz zbieraliśmy w obu szpitalach zakaźnych dzielnicy żydowskiej. Sporządzono odpowiednie lejki blaszane, łatwe do sterylizacji, przez które chorzy oddawali mocz do jałowych flaszek, dwa razy dziennie zmienianych.
Postępy prac Flecka
Szpitalem zakaźnym w dzielnicy żydowskiej kierował Edward Elster. Wieloletni przyjaciele, Fleckowie i Elsterowie, ściśle ze sobą współpracowali przy szczepionce: „Szpital Zakaźny dostarczał mocz chorych niezbędny do badań, tym samym zyskując status placówki chronionej”. Ten system był dobrze przemyślany i miał szanse powodzenia, gdyby nie narastający z dnia na dzień terror. [Ludwik Fleck wspominał:]
Osobna trudność wynikała z ciągłych „akcji” Niemców, którzy napastowali mieszkania, przechodniów na ulicach, a także szpital. W wyniku tych akcji znikali pacjenci, których wywożono i likwidowano. Współpracownicy często nie mogli przez kilka dni przyjść do pracy, czasem znikali na zawsze. Praca rwała się.
Reklama
A jednak badania postępowały. Fleck odkrył, że antygen w moczu wydziela się od samego początku choroby – tym więcej, im cięższy przypadek tyfusu. Udało mu się go wysublimować i stworzyć nowy preparat. By sprawdzić jego działanie, musiał wykonać testy na zwierzętach. Nie wiadomo, czy w szpitalu żydowskim była zwierzętarnia ani skąd miałyby się znaleźć w zagłodzonym getcie zwierzęta laboratoryjne. Może Fleck korzystał z zasobów instytutu Weigla? Może to właśnie tam sprawdzał skuteczność swojej szczepionki?
Pewne jest, że prototyp wakcyny Fleck podawał świnkom morskim i królikom. Podzielił zwierzęta na dwie grupy. Jedną najpierw szczepił swoim preparatem, a później zarażał krwią chorego człowieka. Drugą grupę zwierząt kontrolnych zarażał tyfusową krwią, bez żadnej ochrony. Okazało się, że gorączkowały tylko niezaszczepione króliki. Wakcyna zadziałała!
Potrzebowali rozgłosu
Ale to nie wszystko. Gdyby udało się uruchomić produkcję, można by w szybkim czasie wytwarzać duże ilości szczepionki. Fleck wyliczał: „Chory dostarcza średnio pół litra moczu dziennie – t.j. około trzech litrów podczas choroby w szpitalu”. Z jego szacunków wynikało, że z moczu jednej chorej osoby można wyprodukować aż 40 porcji szczepionki.
W innych okolicznościach Ludwik Fleck zyskałby międzynarodową sławę. Szczepionki przeciwtyfusowe były przedmiotem pożądania wszystkich państw zaangażowanych w wojnę. Teraz nowa wakcyna wpadnie w ręce Niemców, ale jej twórcy, tak jak pracownicy instytutu Weigla, zyskają na jakiś czas ochronę. Znajdą też sposoby na to, by sabotować plany oprawców lwowskich Żydów.
Reklama
Swoim odkryciem Fleck podzielił się z kolegami na szpitalnym zebraniu lekarzy, poinformował też o nim profesora Franciszka Groëra i Ludwika Hirszfelda w Warszawie. Szczepionka Flecka potrzebowała rozgłosu.
Tę rozgrywkę wziął na siebie Maksymilian Kurzrock. Gdy tylko badania nad szczepionką przyniosły pożądane rezultaty, skorzystał z rozległych kontaktów, by „sprzedać” odkrycie Niemcom. Do wygrania było życie i ochrona pracowników i pacjentów szpitali, ich rodzin oraz setek mieszkańców dzielnicy żydowskiej i obozu janowskiego.
Prosta i tania metoda
27 maja 1942 roku „Gazeta Żydowska” na pierwszej stronie umieściła wybijającą się z tła tłustym drukiem informację:
Ważne doświadczenia w walce z tyfusem plamistym w Laboratorium Bakteriologicznym Szpitala Żyd. we Lwowie. (…) antigen tyfusowy znalazł kierownik laboratorium Dr. Fleck już w pierwszych dniach gorączki (…) można zjawiska tego użyć do wczesnej swoistej diagnostyki tyfusowej (…) a także do otrzymywania w sposób prosty i tani szczepionki ochronnej z moczu chorych (…).
Reklama
Dotychczasowe próby dały wyniki zachęcające. Autor pomysłu, Dr Fleck, zajmuje się obecnie z Doktorem chem.Umschweifem i innymi współpracownikami laboratoryjnymi wypracowaniem praktycznej metody stosowania znalezionego faktu.
Metoda Flecka w przeciwieństwie do Weiglowskiej była prosta i tania. Wynaleziony przez niego preparat był wprawdzie słabszy od Weiglowskiego, ale chronił przed ciężkim przebiegiem choroby, zamieniając tyfus w grypę. „Wobec tych wyników – wspominał Ludwik Fleck – postanowiliśmy rozpocząć produkcję szczepionki zapobiegawczej z moczu. Były do przezwyciężenia trudności organizacyjne i techniczne”.
Ocalone notatki z wynikami badań prowadzonych w szpitalu przy Kuszewicza Fleck opublikował w polskiej prasie zaraz po wojnie, w 1946 roku.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Anny Wacławik i Marii Ciesielskiej pt. Fleck. Ocalony przez naukę (Wydawnictwo Agora 2025).