Wojny z połowy XVII stulecia – konflikt z Rosją, powstanie Chmielnickiego, a przede wszystkim niszczycielski potop szwedzki – sprawiły, że populacja Rzeczpospolitej zmniejszyła się o 25-30%. W niektórych regionach ubyła nawet połowa ludności. Nie stało się tak na skutek celowych działań najeźdźcy, ale głównie w następstwie klęski głodu, rabunków oraz zabójczych chorób, które rozprzestrzeniały się wraz z armiami maszerującymi przez ziemie polskie.
Epidemia była ogółem w Rzeczpospolitej Obojga Narodów stanem niemal permanentnym. Profesor Andrzej Karpiński wyliczył, że w wiekach XVI–XVIII do wielkich zaraz dochodziło nad Wisłą średnio co dwa, trzy lata. Okres potopu szwedzkiego jawi się jednak jako wyjątkowy.
Reklama
Wobec wycieńczenia populacji, tłoku i brudu w oblężonych miastach, skupienia wielkich rzesz ludzi w obozach wojskowych i przemieszczania się mas uchodźców po kraju, choroby rozprzestrzeniały się w stopniu wielokrotnie większym niż zwykle. Wychodziły też daleko poza metropolie – zwykle najbardziej narażone na zarazę – wyniszczając miasteczka i wioski.
„Zjawisko powszechne w całej Polsce”
Już w 1648 roku, w czasie walk toczonych z Kozakami, zaczęły wymierać Ruś Czerwona i ziemie ukrainne.
„Choroba była gatunkiem gorączki” – pisał żydowski kronikarz z Zasławia, Natan Mośkowicz Hanower. – „Bratu brat nie pomógł, ojciec nie miał litości nad synem, słowem mówiąc, w tej chorobie umarło ogółem więcej niż 100 000 dusz”.
W 1650 roku zaraza ogarnęła południe kraju, w 1652 – jak pisała Stanisława Namaczyńska na kartach Kroniki klęsk elementarnych w Polsce i w krajach sąsiednich w latach 1648–1696 – była już „zjawiskiem powszechnym w całej Polsce”.
Reklama
Zdesperowani ludzi uciekali na prowincję, szukali schronienie w wioskach, na uboczu. I także tam zaciągali z sobą bakcyle. Twierdzono, że gdy w Małopolsce wylała Wisła, wezbrany nurt rzeki poniósł ponad 20 000 zwłok ludzi zmarłych na zarazę.
Febry, kwartany, gorączki, maligny
W latach 50. i 60. XVII wieku zmagano się nie z jedną chorobą, ale z całą serią zgubnych przypadłości. Najbardziej niszczycielska była dżuma. W źródłach wyliczano też jednak „febry, kwartany, gorączki, maligny”.
Skarżono się na bóle głowy, oczu, problemy żołądkowe, zapalenia śledziony, puchliny wątroby, krwawienia z ust i nosa… Poziom wiedzy medycznej epoki i lakoniczność źródeł zwykle nie pozwalają stawiać diagnoz z perspektywy stuleci. Oczywista jest tylko ogromna skala pomoru. Jak można wyczytać w Kronice klęsk elementarnych:
Ludzie padali jak muchy, idąc lub stojąc. Wszystko umilkło, jakby na znak zaklęcia. Handel i poczty ustały. Ludzie niepogrzebani leżeli. Śmierć następowała nieraz bardzo szybko, do dwudziestu czterech godzin.
Reklama
Autorka przytoczyła wyimek z nowożytnego traktatu Theatrum Europaeum, wedle którego w samym tylko roku 1652 zmarło w Polsce 400 000 osób. Wiadomość tę – jak wszystkie dane liczbowe z czasów przednowoczesnych – należy traktować z dystansem. Nie jako faktyczną statystykę, ale tylko kolejne potwierdzenie, iż epidemie stały się zjawiskiem wszechogarniającym.
Śmierć ludzi, pomór zwierząt
Trudno byłoby wskazać w kraju obszary, gdzie w połowie XVII stulecia zarazy nie dziesiątkowały populacji. Ludzie w wielkiej liczbie umierali na Mazowszu, Podlasiu, Pomorzu, Kujawach, w Wielkopolsce.
Częste są w źródłach wiadomości o wsiach, które wyludniły się zupełnie, przestały istnieć. Jeszcze częstsze – wzmianki o tym, że śmierć dosięgała nie tylko mieszkańców osad, ale także inwentarza żywego.
Dla kronikarzy doniesienie o pomorze bydła, o masowym zdychaniu gęsi, wieprzy czy owiec stanowiło swego rodzaju przepowiednię. Zapowiedź klęski, która w następnej kolejności spadnie na ludzi. Dla chłopów jednak straty w zagrodzie same w sobie były katastrofą. Kolejnym kamieniem młyńskim, który im uwiązano i który nieuchronnie ciągnął ich na dno.
Źródło
Tekst powstał w oparciu o moją książkę poświęconą życiu i wyzyskowi dawnych chłopów pt. Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa (Wydawnictwo Poznańskie 2021).