Największe działo w historii ludzkości. Powstanie kolosa było wynikiem obsesji jednego człowieka

Strona główna » II wojna światowa » Największe działo w historii ludzkości. Powstanie kolosa było wynikiem obsesji jednego człowieka

Prace nad działem 80 cm Kanone trwały blisko sześć lat. Prowadzono je w zakładach Kruppa na wyraźne polecenie brunatnego dyktatora. Ich efektem było powstanie kolejowego kolosa, którego lufa mierzyła niemal 32,5 metra, a wystrzeliwane na blisko 50 kilometrów pociski miały aż 800 milimetrów. O tym, dlaczego skonstruowano największe działo w historii pisze Michał Wójcik na kartach książki pt. Jak zdobywaliśmy Pomorze.

Do historii dworu Führera przeszła pewna anegdota. Kilku podwładnych podarowało Joachimowi von Ribbentropowi na 50. urodziny kosztowną, wysadzaną drogimi kamieniami kasetę.


Reklama


„Prezent” za grube miliony

Włożyli do niej przy tym kopie wszystkich układów i umów międzynarodowych zawartych przez ministra spraw zagranicznych III Rzeszy. Ale wynikł pewien problem. Walter Hewel, łącznik Ribbentropa przy Hitlerze, ujawnił bowiem, że w momencie napełniania kasety obowiązywało już tylko kilka układów, których Niemcy nie zdążyły zerwać. Usłyszawszy o tym w 1943 roku, Hitler podobno popłakał się ze śmiechu.

Führer też lubił prezenty. Na swoje urodziny nie chciał jednak ani kasety, ani kolejnej kapitulacji. Chciał armatę, a konkretnie taką, która przewyższy parametrami wszystkie inne armaty świata. I rzeczywiście, zaraz po udanym teście działo miało się stać „prezentem”. III Rzesza planowała zapłacić Kruppowi dopiero za dwa kolejne egzemplarze. Niemało, bo 7 milionów marek niemieckich za każdy!

 80 cm Kanone podczas jednej z prób (domena publiczna).
80 cm Kanone podczas jednej z prób (domena publiczna).

Widowisko w Rügenwaldermünde – próbne strzelanie – zapowiadało się zatem wyśmienicie. Zapewne Hitler ledwie mógł się powstrzymać przed odtańczeniem kontredansa. Jego słynne radosne pas utrwalili filmowcy na placu de Tokyo już w czerwcu 1940 roku, gdy podziwiał panoramę zajętego Paryża.

Miłośnik ogromnych armat

Radość Wodza na widok „Dory” wprost rozsadzała bunkier. Był wielkim miłośnikiem armat. A już te ogromne działały na niego jak czary.


Reklama


Słabość do nich czuł od I wojny światowej. Zdaniem historyka uzbrojenia Mariusza Skotnickiego zdecydowały o tym sukcesy niemieckich moździerzy kalibru 420 mm w Belgii w 1914 roku. Dzięki nim skapitulowały uchodzące za nie do zdobycia umocnienia wokół Liège i Namur. Od tego czasu, jak wspominał Speer, działa – im większe, tym lepiej – potrafiły wywołać u Wodza niekłamaną ekscytację.

Po pierwszych sukcesach armii niemieckiej w ZSRR Hitler nakazał w sierpniu 1941 roku szefowi berlińskiego arsenału admirałowi Hermannowi Loreyowi, aby między budynkiem Südbahnhof a łukiem triumfalnym stanęło 30 zdobycznych dział radzieckich.

Speer doskonale znał swego szefa, więc zwiększył to zamówienie do około 200 dział, tylko największego kalibru, które miały stanąć również na osi południowej miasta. Natomiast przed ważnymi gmachami publicznymi zamierzano ustawić szczególnie duże radzieckie czołgi.

Nie interesowały go nowinki

Istotnie, to, co wydarzyło się na frontach I wojny, ukształtowało kanclerza III Rzeszy. „Horyzonty techniczne Hitlera, podobnie jak jego światopogląd, zapatrywania na sztukę i styl życia, właściwie kończyły się na pierwszej wojnie światowej. Jego zainteresowania techniczne były jednostronne i ograniczały się do tradycyjnych broni wojsk lądowych i morskich. W tych dziedzinach stale się dokształcał i pogłębiał swoją wiedzę”, napisał Speer we Wspomnieniach i były to gorzkie słowa.

Tekst stanowi fragment książki Jak zdobywaliśmy Pomorze. Mroczne historie z "ziem odzyskanych" (Rebis 2025).
Tekst stanowi fragment książki pt. Jak zdobywaliśmy Pomorze. Mroczne historie z „ziem odzyskanych” (Rebis 2025).

Gdy bowiem chodziło o tak ważne wynalazki jak radar, samoloty odrzutowe czy bomba atomowa, Führer nie przejawiał zainteresowania. Świetnym przykładem jego obskurantyzmu był stosunek do lotnictwa. W czasie jednego z pierwszych lotów wielkim czterosilnikowym „Condorem”, którym podróżował między niemieckimi miastami, martwił się, czy aby na czas wysunie się podwozie. A potem – po udanym lądowaniu – perorował, że stary Ju-52 ze sztywnym podwoziem jest samolotem sprawdzonym, więc po co to zmieniać.

Gdy stanął wreszcie przed „Dorą”, nie tylko mógł podzielić się z towarzystwem swoją wiedzą. Ta armata po prostu go dowartościowała. Była spełnieniem jego marzeń, bronią godną szeroko zakrojonych planów imperialnych podbojów.


Reklama


Cud ówczesnej techniki

Od niezastąpionego Ericha Müllera usłyszał, że od zderzaka do zderzaka ma 47,3 metra, czyli nieco więcej niż trzy wagony towarowe używane wtedy przez niemiecką kolej, natomiast jej długość od zderzaka do końca opuszczonej lufy wynosi prawie 54 metry.

No właśnie, lufa. Był to cud ówczesnej techniki. To ona tak długo spędzała sen z powiek niemieckim inżynierom. Przy jej projektowaniu i produkcji należało bowiem uwzględnić mnóstwo elementów. Podczas detonacji ładunku prochowego wyzwalała się kolosalna energia. Problemem była wytrzymałość, a co za tym idzie jakość stali, z jakiej ją wykonano.

Model przedstawiający Dorę (Darkone/CC BY-SA 2.0).
Model przedstawiający „Dorę” (Darkone/CC BY-SA 2.0).

Wiadomo, że kilka pierwszych testów zakończyło się niepowodzeniem – lufa pękała, technicy zaś nie mogli dobrać odpowiedniej struktury materiału. Ostatecznie po wielu próbach to, co zobaczył Hitler, miało prawie 32,5 metra długości. Lufa była jednoczęściowa, ale posiadała wewnętrzną wkładkę oraz dwuczęściowy płaszcz. Jej żywotność obliczano na 100 strzałów, po czym musiał ją zastąpić kolejny egzemplarz.

Razem z hydraulicznym zamkiem ważyła 400 ton, a jak wyglądała, pokazują choćby zdjęcia amerykańskich żołnierzy zrobione po przechwyceniu 19 kwietnia 1945 roku jej bliźniaka „Gustawa” w Metzenhof koło Grafenwöhr. Na znanej fotografii z wylotu lufy wystają głowy czterech mężczyzn, choć widać, że jeszcze dwie by się zmieściły.


Reklama


Zbudowana w konkretnym celu

Ale długość lufy nie była tylko wynikiem skrupulatnych obliczeń. Zlecając produkcję działa, Hitler od razu podał cel – tak bezpośredni, jak i długofalowy – tego typu uzbrojenia. Nadał mu nazwę Pogromca Linii Maginota (Maginot-Linien-Bezwingers), w jego planach bowiem działo to miało kruszyć umocnienia wroga na granicy niemiecko-francuskiej.

To oznaczało, że ważący ponad 7 ton granat przeciwpancerny winien przebijać stalową ścianę grubości 1 metra, ścianę żelbetową grubości 8 metrów, grunt zaś penetrować do głębokości… 32 metrów i tam eksplodować. Aby osiągnąć taką skuteczność, „Dora” musiała mieć rekordowy kaliber 800 mm.

Pocisk 800 milimetrów, którym strzelała "Dora". W tle czołg T-34 (Megapixie/domena publiczna).
Pocisk 800 milimetrów, którym strzelała „Dora”. W tle czołg T-34 (Megapixie/domena publiczna).

Obsesja brunatnego dyktatora

Wiadomo, że Führer naciskał, aby testować jeszcze większe, ale zapędy te za jego plecami tłumił w zarodku Speer. Na punkcie długości lufy – i to nie tylko „Dory” – Hitler miał obsesję. Gdy na froncie wschodnim pojawił się radziecki czołg T-34, Führer tryumfalnie przypomniał swemu otoczeniu, że już dawno domagał się wydłużenia luf dział czołgowych.

Podczas jednej z wizyt w fabryce zbrojeniowej Kruppa w Essen długo chodził po halach produkcyjnych. Gdziekolwiek się zatrzymał, uparcie tłumaczył pracownikom, że trzeba się skupić na wytwarzaniu broni przeciwpancernej, a lufy niemieckich czołgów powinny mieć kaliber 75i 88 mm. Dlaczego akurat tyle? Bo jego zdaniem długie lufy o zwiększonym kalibrze nadawały pociskom większą prędkość wylotową, dzięki czemu te mogły przebijać grubszy pancerz.


Reklama


Domagał się więc, aby w miejsce krótszych dział robotnicy zaczęli montować dłuższe, bo po prostu takie są lepsze. Słuchający tych wywodów adiutant nie napisał, jakie wywoływały one reakcje, ale konsternacja fachowców uwagami wygłaszanymi na tym etapie musiała być spora.

Cięższe zawsze lepsze

Jednak na tym nie koniec. Na pokazie czołgu PzKpfw IV w ogrodzie Kancelarii Rzeszy w 1943 roku z goryczą skarżył się na opór inżynierów, którzy jego zdaniem zupełnie nie rozumieli, że przedłużenie lufy zwiększy prędkość wylotową.

PzKpfw IV Ausf. H (Bundesarchiv/Möller/CC-BY-SA 3.0).
PzKpfw IV Ausf. H (Bundesarchiv/Möller/CC-BY-SA 3.0).

Gdy ci odpowiadali, że taki zabieg zaburzy równowagę pojazdu, krzyczał: „Ten, kto w bitwie morskiej dysponuje działami o większym zasięgu, może otworzyć ogień z większej odległości. Wystarczy choćby tylko kilometr!”. Nie rozumiał, że okręt ma inny środek ciężkości, a dzięki wodzie i kadłubowi inną stabilizację. Upierał się, że cięższe znaczy lepsze. „Lżejszy i szybszy czołg ustępuje ciężkiemu”, mawiał.

Fachowe rozmowy potrafił zakończyć jednym stanowczym słowem. Tak właśnie przebiegała dyskusja nad nowym czołgiem „Tygrys”. Początkowo miał on ważyć 50 ton. Ostatecznie – jak pisał Speer – skończyło się na 75 tonach, co poważnie ograniczyło jego możliwości na polu bitwy.

Jako że z „Tygrysem” się nie udało, Speer doprowadził do budowy prototypu lżejszej „Pantery”. Już sama nazwa wskazywała, że ten czołg ma być szybszy i zwrotniejszy. Znowu się jednak nie udało, Hitler bowiem zwiększał jego wagę i ostatecznie „Pantera” ważyła 48 ton, czyli tyle, ile początkowo miał ważyć „Tygrys”.

Czołg o masie 100 ton

Znając upodobanie Hitlera do wielkiej wagi i dużych kalibrów, Ferdinand Porsche opracował projekt superciężkiego czołgu o masie 100 ton. Już samo wprawienie w ruch takiego monstrum graniczyło z cudem, ale twórca słynnego volkswagena nie zamierzał rezygnować. Zasypywał wręcz Führera nowymi studiami technicznymi.


Reklama


Były one tak absurdalne, że Speer i jego sztab nazwali stutonowy pojazd „Myszą” i nazwy tej używali w korespondencji między ośrodkami badawczymi. To właśnie po kolejnej dyskusji z Porschem Hitler wezwał generała Waltera Buhlego i zakomunikował mu – wymyślając na poczekaniu nowe zagrożenie – że nieprzyjaciel przygotował czołg o pancerzu znacznie grubszym od pancerza czołgów niemieckich.

„Czy ma pan już odnośną dokumentację? – zapytał zdumionego oficera. – Jeśli to prawda, natychmiast… trzeba wyprodukować nowe działo przeciwpancerne. Siła przebijania musi… trzeba powiększyć kaliber działa albo wydłużyć lufę, krótko i węzłowato, natychmiast trzeba zareagować. Natychmiast!”

Maus podczas testów na poligonie. Lato 1944 roku (domena publiczna).
Maus podczas testów na poligonie. Lato 1944 roku (domena publiczna).

Gdy słynny generał Heinz Guderian – autor koncepcji Blitzkriegu – powiedział, że jego operacje byłyby efektywniejsze, gdyby mógł szybciej reperować na froncie uszkodzone lub zepsute czołgi, Wódz uciął dyskusję, oznajmiając, że nie części trzeba produkować, ale całe, zaopatrzone w długie lufy czołgi. Większe i jeszcze więcej!

Uważał się za wybitnego specjalistę

Do legendy przeszły pokazy nowego uzbrojenia z jego udziałem. Z czasem ustanowił cały rytuał takich testów. Niektórych dowódców chciał mieć po lewej, innych po prawej stronie. Speer zazwyczaj miał stać za nim.


Reklama


Hitler lubił dyskutować o pojazdach i zarzucał fachowców pytaniami. Aby nie wyjść w jego oczach na totalnego ignoranta, Albert Speer dołączał do absurdalnych zachwytów. Wspominał, że razem wzdychali na głos: „Cóż za elegancka lufa!” albo „Jak piękną linię ma ten czołg!”.

Hitler w ogóle uważał się za wybitnego specjalistę w dziedzinie broni ciężkiej. Po tym, jak w grudniu 1941 roku przejął kontrolę nad Naczelnym Dowództwem Wojsk Lądowych, budowę czołgów objął indywidualną opieką.

Tekst stanowi fragment książki Jak zdobywaliśmy Pomorze. Mroczne historie z "ziem odzyskanych" (Rebis 2025).
Tekst stanowi fragment książki pt. Jak zdobywaliśmy Pomorze. Mroczne historie z „ziem odzyskanych” (Rebis 2025).

Podczas jednego z pokazów feldmarszałek Wilhelm Keitel pomylił 75-milimetrowe działo przeciwpancerne z lekką haubicą polową. Pomyłka szczerze rozbawiła Hitlera. Gdy znalazł się na osobności ze Speerem, podsumował to zdarzenie: „Słyszał pan? Keitel i to działo przeciwpancerne. I on jest generałem artylerii!”.

W darłowskim schronie takich przekomarzanek mogło być sporo. Ustawienie działa, wprowadzenie pocisku, podniesienie lufy i przygotowanie do pierwszego strzału trwało dobrą godzinę. W południe wszystko było już gotowe. Jak mówi pan Leszek, lufę „Dory” zwrócono w kierunku morza i uniesiono pod kątem 65 stopni.


Reklama


– Znamy dokładne dane techniczno-taktyczne pocisku. Ważył siedem tysięcy sto cztery kilogramy, leciał z prędkością sześciuset kilometrów na godzinę przez sto trzy sekundy i spadł w odległości dwudziestu jeden i pół kilometra od armaty.

Skutki wystrzału

Skąd wiemy, jaką pokonał odległość? Okazuje się, że został wcześniej skąpany w nadmanganianie potasu. Dzięki temu, gdy wpadł do wody, zabarwił ją na ciemnopurpurowo. Do tej plamy podpłynął dyżurujący na Bałtyku kuter, a załoga dokonała stosownych pomiarów.

80 cm Kanone na zdjęciu wykonanym podczas walk na froncie wschodnim (domena publiczna).
80 cm Kanone na zdjęciu wykonanym podczas walk na froncie wschodnim (domena publiczna).

Nie to jednak zaimponowało zebranym. Gerhard Taube, autor książki Deutsche Eisenbahn Geschütze, napisał, że po wystrzale wszyscy obecni w bunkrze padli na ziemię. Drzewa w pobliżu poligonu zostały złamane, większość desek ogrodzenia pękła i wyleciała na zewnątrz. Ogromnemu ciśnieniu towarzyszył huk. Był tak potężny (200 decybeli), że doskonale było go słychać w odległym o pięć kilometrów Darłowie.

Na zamku – niegdysiejszej siedzibie króla Eryka – którego wieżę widać zresztą z poligonu, wyleciały niemal wszystkie szyby. Straty były tak wielkie, że przy następnych próbach informowano już kustosza, aby zawczasu przygotował zabytek i otworzył okna. Nie mniej od ludzi przerażone były zwierzęta. Miejska legenda głosi, że po pierwszych strzałach okoliczne kury przestały nieść jaja.


Reklama


W darłowskich domach meble skakały po pokojach, a ze ścian spadały obrazy. Fala uderzeniowa nieomal doprowadziła także do tragedii w samym bunkrze. Wielkie stalowe drzwi, zaryglowane od środka, odskoczyły, jakby kopnął je słoń.

Gdy Führer już się podniósł, naprawdę był w siódmym niebie. Nie pozostało zatem nic innego jak wytypować wreszcie wymarzony cel.

Źródło

Tekst stanowi fragment książki pt. Jak zdobywaliśmy Pomorze. Mroczne historie z „ziem odzyskanych”. Jest to publikacja zbiorowa, która ukazała się w 2025 roku nakładem Domu Wydawniczego Rebis.

Mroczne historie z „ziem odzyskanych”

Autor
Michał Wójcik

Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Kamil Janicki

Historyk, pisarz i publicysta, redaktor naczelny WielkiejHISTORII. Autor książek takich, jak Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa, Wawel. Biografia, Warcholstwo czy Cywilizacja Słowian. Jego najnowsza książka to Życie w chłopskiej chacie (2024). Strona autora: KamilJanicki.pl.

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.