6 czerwca 1932 roku przed warszawskim sądem ruszył proces Zyty Woronieckiej – zbiedniałej arystokratki, która związała się z oszustem pragnącym jej (nieistniejącego) majątku. I która, przez wiele miesięcy poniżana i niszczona psychicznie, wreszcie zastrzeliła go w napadzie szału. Gazety zrobiły ze sprawczyni bezlitosną, wyrachowaną femme fatale. Jej czarne serce to był już jednak zużyty temat. Na rozprawie, jak na tylu innych podobnych, sprawozdawcy skupiali się na czym innym…
Sylwetka Woronieckiej jest już dobrze znana czytelnikom, ale dziennikarze i tak wykorzystują okazję do ponownego przedyskutowania jej wyglądu. „Czy jest ładna?” – pyta „Głos Poranny” i zaraz sam udziela odpowiedzi: „Raczej nie”. „Nowiny Codzienne” wyrażają się dobitniej: „Podczas gdy [była żona zabitego] p. Boyowa jest niewiastą o interesującym profilu, ks. Woroniecka ma twarz dużą, okrągłą, płaską, bez wyrazu”.
Reklama
Nie brakuje też jednak opinii zupełnie przeciwnych. Przyjęło się uważać, że każda zbrodniarka – każda demoniczna femme fatale – powinna być kwintesencją urody, więc gazety usilnie starają się dostrzec w szarej, zaszczutej myszce Woronieckiej jakieś egzotyczne piękno.
Jeden z warszawskich sprawozdawców stwierdza ostrożnie: „Ona nie jest ładna, a jednak coś w niej jest”. Łódzka „Ilustrowana Republika” posuwa się o krok dalej i dostrzega u podsądnej „wiele wdzięku”. Zupełnie zagalopowuje się natomiast dziennikarz „Polonii”. Jego zdaniem oskarżona odznacza się „niezwykłą urodą”. Trudno zgodzić się z tą akurat opinią, patrząc na zachowane zdjęcia.
„Dzidzia” robi furorę na sali sądowej
Największą sensację wzbudza natomiast postać, o której każdy wcześniej słyszał, ale mało kto miał okazję ją oglądać: tajemnicza miłość Brunona Boya. Kolejna jego zamierzona ofiara, córka bankiera, z którą mężczyzna polujący na majątek nawiązał niezwykle zażyłą relację, a jednak nie zerwał zaręczyn z Zytą Woroniecką i… niczego przed nią nie ukrywał.
Właśnie „bezwstydna rozpusta” z nową kochanką doprowadziła go do śmierci, gdy wreszcie, po kolejnych przechwałkach i kolejnym szantażu emocjonalnym Zyta straciła panowanie nad sobą.
Dotąd „ta trzecia” była znana czytelnikom tylko jako „Dzidzia” lub „panna J.”. Teraz gazety już się nie krępują i co druga drukuje jej pełne imię i nazwisko. Za każdym razem z dopiskiem: piękna, zjawiskowa, urodziwa.
Reklama
Ze swoimi tlenionymi włosami, powłóczystym płaszczem, fikuśną czapeczką i apaszką w białe grochy Stefania Jennerówna robi na sali sądowej prawdziwą furorę. Dla tłumnie zebranych dziennikarzy i kobiet z towarzystwa proces jest jedną wielką rewią mody. Uwagę publiczności zaprzątają stylowe akcesoria i fryzury, nikt więc nie protestuje, kiedy powaga wymiaru sprawiedliwości ustępuje miejsca teatralnej farsie.
„Czarne, giemzowe pantofle i skromny berecik na głowie”
Przez pierwszą godzinę prawnicy kłócą się o trzech świadków, którzy w ogóle nie stawili się w sądzie. Matka Boya zostaje usprawiedliwiona ze względu na wiek i słabe zdrowie. Sąd zatrzymuje się dłużej przy sprawie nieobecności jednego z pracowników Boya, pana Teobalda. Potrzeba kilku kwadransów, by ustalić, że świadek ten przyszedł, ale nie został wpuszczony przez woźnego, bo zapomniał wezwania.
Rozprawa zapowiedziana na godzinę dziewiątą rusza na dobre dopiero przed południem. Sąd każe oskarżonej powstać. Dla dziennikarzy jej emocje i mimika nie mają większego znaczenia. Każdy skupia się na ubiorze.
„Ma na sobie czarną suknię z długiemi rękawami. Do tego czarna torebka, czarne, giemzowe pantofle i skromny berecik na głowie”– relacjonuje „Ilustrowana Republika”. Tylko „Głos Poranny” dodaje: „Czarne oczy patrzą bystro przed siebie. Ciemne, silnie zarysowane brwi, nieco ściągnięte, znamionują jakby skupienie”.
Przewodniczący przystępuje do ustalania personaliów morderczyni. Zyta odpowiada wolno, monotonnym, jakby ociężałym głosem.
Reklama
– Zajęcie?
– Byłam ostatnio kasjerką w firmie narzeczonego…
– Stan cywilny? Panna, mężatka?
– Separatka.
– Karana?
– Nigdy jeszcze nie byłam nawet w sądzie.
„Spoza zamkniętych drzwi dobiega…”
Zebrani aż przebierają nogami w napięciu, oczekując na pierwsze pikantne szczegóły sprawy. Każdy chce poznać głęboko skrywane sekrety sypialni Boya. Nic dziwnego, że przemówienie prokuratora Siewierskiego działa na widownię niczym kubeł zimnej wody.
– „Wobec tego, że pewne momenty rozprawy mogą narazić na szwank dobre obyczaje i obrazić moralność publiczną, wnoszę, by sąd zarządził tajność obrad na czas odczytywania aktu oskarżenia oraz zeznań niektórych świadków” – deklamuje oskarżyciel publiczny, a skład orzekający przychyla się do jego wniosku.
Zebrani zostają wyproszeni za drzwi. Co jak co, ale moralność warszawskiego społeczeństwa – oficjalnie niemającego pojęcia o takich bezeceństwach jak rozwody, życie razem bez ślubu lub prostytucja – zasługuje na najwyższą ochronę.
Reklama
Przez bite pięć godzin kolejni świadkowie odpowiadają przy zamkniętych drzwiach. „Na próżno oczy, zwłaszcza żeńskiej publiczności, starały się przebić ciężkie drzwi sali sądowej. Nic z tego, co rozpatrywano i co wedle ustawy nie może dojść do wiadomości publicznej, nie przedostało się na zewnątrz” – stwierdzi lakonicznie jeden z dziennikarzy.
Na więcej pozwoli sobie reporter „Ilustrowanego Kuryera Codziennego”. Korzystając z parasola ochronnego, jaki roztacza nad nim Marian Dąbrowski – najpotężniejszy w Polsce magnat medialny i wpływowy poseł obozu rządowego – nie musi obawiać się, że za podsłuchiwanie sam trafi do więzienia. W numerze z 8 czerwca napisze: „Spoza zamkniętych drzwi sali sądowej dobiega szloch oskarżonej. Zabójczyni płacze”.
Fascynujący obraz kobiecej zbrodni… i społecznej obsesji
Powyższy tekst powstał na podstawie mojej książki pt. Upadłe damy II Rzeczpospolitej. Niedawno publikacja wróciła do sprzedaży – w nowej edycji i z nową okładką. Dowiedz się więcej na Empik.com.