Brunatna propaganda niemal do samego końca II wojny światowej przekonywała, że Wunderwaffe odmieni losy globalnego konfliktu. Ostatecznie mimo wprowadzenia do masowej produkcji kilku modeli „cudownej broni” nie wpłynęła ona na poprawę sytuacji militarnej niemieckiej armii. Wręcz przeciwnie. Przyspieszyła jej porażkę. O tym dlaczego tak się stało pisze o tym Olivier Wieviorka w książce pt. Totalna historia II wojny światowej.
Wspomniana w przemówieniu Alberta Speera z 5 czerwca 1943 roku „nowa broń” — która za sprawą propagandy dr. Goebbelsa stała się „cudowną bronią” w artykule opublikowanym 2 lipca 1944 roku — miała odwrócić losy wojny.
Reklama
Tylko 7,6% projektów trafiło do produkcji
Termin miał podwójny wymiar. Sugerował, po pierwsze, że nowy arsenał wiąże się z przełomem naukowym tak rewolucyjnym, iż odwróci równowagę sił, po drugie zaś — że jego działanie doprowadzi do ostatecznego rozstrzygnięcia ze względu na moc destrukcyjną lub dzięki wzbudzonym zdumieniu i zgrozie.
Te wspaniałe perspektywy rozpalały wyobraźnię niemieckich inżynierów. W ich płodnych mózgach powstawały gigantyczne czołgi i okręty, pierwsze lasery, a nawet rakiety transkontynentalne, jednak bez przełożenia na rzeczywiste dokonania.
Spośród 118 projektów 41,5% nie zeszło z deski kreślarskiej, 28,8% etapu prototypu, tylko 7,6% projektów wyprodukowano masowo, a 22% spośród nich wykorzystano w walce w takiej lub innej postaci. Wymieńmy kilka najsłynniejszych, mianowicie myśliwiec Me-262, karabin automatyczny Sturmgewehr 44, pociski V1 i V2 oraz okręty podwodne typu XXI.
Problemy z Me-262
Aby ten fantastyczny zestaw odegrał decydującą rolę, niezbędne było spełnienie dwóch warunków: Rzesza musiałaby produkować tę nową broń w dużej ilości i wyrządzić nią znaczne szkody. Powiedzmy to od razu: nigdy tak się nie stało. Nazistowskie Niemcy absolutnie nie miały środków, aby produkować na dużą skalę maszyny, które były równie wyrafinowane, jak i drogie.
Reklama
Poza tym, że brakowało niezbędnych surowców, a bombardowania zakłócały proces produkcyjny, dowództwo za bardzo się pospieszyło i przedwcześnie korzystało ze sprzętu, który był niedopracowany, jak U-booty typu XXI czy Me-262. Ostatni myśliwiec, trudny w pilotowaniu, miał również tę niefortunną wadę, że się zapalał.
Silniki turboodrzutowe były zbudowane z materiałów przeciętnej jakości, co na dodatek dawało samolotowi krótką żywotność — dziesięć, najwyżej dwadzieścia pięć godzin. Choć 1294 egzemplarzy Me-262 opuściło taśmę produkcyjną, w powietrze wzbiło się zaledwie sto.
V1 i V2
Podobnie niedoskonałe były V1: cierpiały na powolność i słabą precyzję. Na około 10 500 samolotów samobieżnych wycelowanych w Londyn tylko 2419 trafiło w punkt, a ich siła pozostała całkowicie względna: 30 000 wyprodukowanych V1 zawierały jedynie 25 500 ton materiałów wybuchowych (tj. 2,8% tonażu bomb zrzuconych na Niemcy).
Rakieta V2 była jeszcze mniej skuteczna. Wyprodukowano 5200 egzemplarzy a wystrzelono ich 3172, jednak ich łączny potencjał stanowił jedynie 5200 ton materiału wybuchowego — czyli ekwiwalent 6% bomb, które spadły na Berlin. Zadane szkody były zatem sumarycznie skromne: około 10 000 zgonów w przypadku V1 (pierwszy spadł na Londyn 13 czerwca 1944 roku) i około 5000 za sprawą V2.
Reklama
Przyspieszyły porażkę Niemiec
„Cudowna broń” przyspieszyła wręcz ostateczną porażkę, gdyż jej horrendalny koszt uniemożliwił produkcję bardziej przydatnego arsenału. Kwoty poświęcone V1 i V2 umożliwiłyby wyprodukowanie 24 000 myśliwców. Wybór, którego dokonano, był de facto strategicznym nonsensem, ponieważ V1 i V2 służyły w ofensywie, podczas gdy Niemcy były teraz w defensywie. Absurd ten podkreślał Ernst Jünger:
Gdyby miały prawdziwą wartość militarną, a nie tylko propagandową, niewątpliwie użylibyśmy ich przeciwko przyczółkowi normandzkiemu. Autentyczna jest tylko chęć przemienienia świata w pustynię i zorganizowanie tam triumfu śmierci.
Jedynym cudem było iluzoryczne przekonanie ludności i nazistowskich przywódców, że tajna broń rzuci aliantów na kolana. „W stu procentach wierzę w odwet. Jak to wystrzeli, biedna Anglia legnie w popiołach” — oznajmił w kwietniu 1944 roku podporucznik Hubert Schyczyk z 2. Szwadronu Bojowego w rozmowie przechwyconej przez jego brytyjskich strażników.
„Poruszające było usłyszeć, jak zwykli pracownicy wyrażają radość z faktu, że ich niezachwiana wiara w Führera znalazła nowe uzasadnienie. Pewien leciwy pracownik potwierdził, że broń odwetowa przyniesie zwycięstwo” — zanotowały służby bezpieczeństwa frankfurckiej sekcji.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Oliviera Wieviorki w pt. Totalna historia II wojny światowej (Wydawnictwo Poznańskie 2025). Przekład: Artur Foryt, Katarzyna Losson i Janusz Pultyn.
Nowatorskie spojrzenie na II wojnę światową
Ilustracja tytułowa: V1 przygotowywane do startu (Bundesarchiv/Lysiak/CC-BY-SA 3.0).