W dawnych wiejskich domach używano przedmiotów, po które dzisiaj już w ogóle się nie sięga. Na przykład w niemal każdej chacie chłopskiej bezpośrednio przy wejściu wisiał niepozorny, ale też niezwykle przydatny kawałek drewna o charakterystycznym kształcie.
Poniższy materiał, w znacznie dłuższej wersji, ukazał się pierwotnie w formie wideo na moim kanale na Youtube.
Przedmiot widoczny na poniższych zdjęciach wygląda na tyle prosto, tak bardzo nie rzuca się w oczy, że dzisiaj można wkroczyć do chałupy w skansenie i nawet go nie zauważyć. Kiedyś jednak był używany codziennie.
Reklama
Takie drewniane drążki, z podwieszonymi po bokach hakami można zobaczyć chociażby w skansenie w wielkopolskich Dziekanowicach czy w Muzeum Wsi Lubelskiej.
Są to nosidła na wodę, nazywane też na przykład koromysłami. Drążek zakładano sobie na barki. Pośrodku miał wystruganą nieckę, tak by lepiej dopasowywał się do kształtu ciała. Po bokach mocowano zaś dwa wiadra.


Studnia czyli luksus
Fakt, że taki przedmiot był potrzebny naszym przodkom przypomina o tym jak wielkim, teraz niedocenianym problemem był kiedyś dostęp do wody. W wielu wioskach jeszcze na początku XX wieku własna studnia to był niesamowity luksus.
Na przykład w Galicji często kopano tylko jedną czy dwie studnie na całą wieś. Z kolei na Mazowszu jeszcze w latach 30., zaraz przed wybuchem II wojny światowej, co trzeci gospodarz nie miał studni.
Reklama
Aby zdobyć wodę trzeba więc było iść czy to na środek osady, czy do odległego sąsiada. Koromysło pozwalało przynajmniej podwoić ilość zdobytego płynu. Tylko jeśli ktoś miał własną studnię, przy samym domu, mógł ostatecznie obejść się bez niego.
Ceber do wszystkiego
Przyniesione wiadra stawiano przy wejściu do domu lub przy samej kuchni, tak by łatwo było do nich sięgać. Wysiłek związany z ich targaniem był jednak na tyle duży, że zawsze bardzo starano się oszczędzać wodę.

Na przykład Roman Turek, który dorastał na wsi pod Łańcutem w pierwszych latach XX stulecia, opowiadał, że jego matka do tego samego cebra, cytuję, „cedziła po ugotowaniu kartofle, kapustę, kluski, w nim myła naczynia”.
W tej samej, już bardzo brudnej wodzie, myła się też cała rodzina. Ale obowiązkowo bez mydła, bo na koniec pomyje wynoszono krowom, a te, cytuję „ani smaku, ani zapachu mydła nie znoszą”.
Jak naprawdę żyli nasi chłopscy przodkowie?
Więcej takich historii znajdziesz w książce Kamila Janickiego pt. Życie w chłopskiej chacie (Wydawnictwo Poznańskie 2024).



                        




