Armia Krajowa miała ścisłe, rygorystyczne zasady pozyskiwania żywności i zaopatrzenia. Inne grupy partyzanckie nie podzielały jednak jej etosu. Także niektórzy AK-owcy ignorowali narzucone sobie reguły. Podziemne sądy reagowały na ich naruszenia z pełną surowością.
Na polskiej prowincji w latach okupacji było to zjawisko ustawiczne. Partyzanci pukali po zmroku do drzwi dworów, które jeszcze nie zostały przejęte w zarząd przez okupanta.
Reklama
Mama Barbary Morawskiej pełniła obowiązki w zastępstwie aresztowanego przez Niemców ogrodnika w majątku pod Opocznem. Kobieta zapamiętała, że do dworu przychodzili młodzi uzbrojeni mężczyźni:
Później partyzanci przechodzili dość często, głęboką nocą. Z okna naszego pokoju w oficynie widziałyśmy światło w dworskiej jadalni, słychać było fortepian, na którym grała siostra dziedziczki legionowe piosenki oraz nowe, nieznane nam, partyzanckie. Dziedziczka szła do chlewni wybierać wieprzka.
Byli to prawdopodobnie żołnierze AK, ale przychodzili też inni, o których mówiło się „bandyci”. Tych nie przyjmowano poczęstunkiem i fortepianowym koncertem. Sami wybierali sobie wieprzka, a od dziedzica żądali gotówki. Dziś sądzę, że nie byli to zwykli bandyci.
Dawali tylko kwity z pieczątką
Z opisanych metod korzystało wiele grup, które nachodziły nocą albo prywatne domy, albo dwory ziemiańskie i gwałtem zabierały żywność, kradnąc przy okazji wszystko, co nie było przybite do ziemi.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Pół biedy, jeśli był to zorganizowany oddział trzymany krótko przez swojego dowódcę. Tacy ludzie przyszli nocą do domu, w którym ukrywała się Danuta Warga-Ruszkiewicz.
Kompletnie umundurowani mężczyźni rozsiedli się w mieszkaniu. Jeden zwinął masło, inny szpilki od patefonu. Kiedy mieszkająca tam kobieta zwróciła na to uwagę dowódcy, ten skrzyczał podkomendnych i natychmiast kazał im zwrócić co ukradli.
Reklama
Okazało się, że ten oddział buszował w całej miejscowości. Jak zanotowała Danuta Warga-Ruszkiewicz w swoich wspomnieniach:
We wsi wzięli kilka świń, ale nie płacili. Dawali kwity z pieczątką „Armia (lub może Gwardia) Ludowa im. Tadeusza Kościuszki” – dla wytłumaczenia przed Niemcami, dlaczego nie ma świni.
Splamiony mundur
Podobne odwiedziny nie zawsze kończyły się szczęśliwie. Z kolei zachowanie „gości” niekoniecznie licowało z godnością munduru polskiego wojska walczącego o niepodległość.
Do bandytyzmu poza członkami komunistycznej Armii Ludowej posuwali się też niektórzy AK-owcy. Ich niechlubne działania spotykały się jednak z reakcją podziemnych sądów.
Reklama
W Dokumentach Komisji Sądowych Komendy Głównej Armii Krajowej, zachowała się na przykład informacja o iście rozbójniczym napadzie leśnego oddziału na plebanię.
W nocy na 24 X [19]44 w Zakliczynie kilku osobników umundurowanych i uzbrojonych w broń automatyczną i krótkie pistolety przyszło na plebanię do ks. Kozuba Jana, gdzie przy użyciu groźby zabrali:
1 świnię 100 kg żywej wagi, 1 jałówkę 150 kg żywej wagi, 1 parę trzewików i 4 bochenki chleba – ogólnej wartości około 50000 zł, nadto zażądali wódki i grozili ks. Kozubowi, że mogą go zastrzelić. Sprawcy byli furmanką, a jeden był na koniu brudnobiałym.
Po opisie powyższych okoliczności w dokumencie znajduje się krótkie podsumowanie. W wyniku przeprowadzonego śledztwa dowiedziono, że za rozbojem stała szajka z AK-owskiego „oddziału nr II Żelbetu z ppor Tadeuszem na czele”.
Bibliografia
- Dokumenty Komisji Sądowych KG AK AAN 203/XI-42.
- Instrukcja zaopatrzenia dla kwatermistrzostwa, KG AK AAN 203/V-1.
- Morawska B., „Bajka” na wygnaniu, [w:] Moje wojenne dzieciństwo. Tom 2, red. Eulalia Rudak, Warszawa 1999.
- Warga-Ruszkiewicz D., Czas lęku i nadziei, Kraków 1997.
Ilustracja tytułowa: Orzełek Armii Krajowej (Topory /CC BY-SA 4.0)
17 komentarzy