Córka sanitariuszki Janiny Stęczniewskiej "Inki" przy rannym powstańcu w szpitalu kompanii "Koszta" (Eugeniusz Lokajski/domena publiczna).

„One muszą przetrwać”. Niemowlęta w powstaniu warszawskim

Strona główna » II wojna światowa » „One muszą przetrwać”. Niemowlęta w powstaniu warszawskim

Gdy rodził się Staś, Halina była sama. Obolała, wycieńczona, zupełnie bezradna. Ale do męża nie miała żadnych pretensji. Był 1 sierpnia 1944 roku. A on właśnie poszedł walczyć z Niemcami.

Tragiczna sytuacja, w której znalazła się Halina Wiśniewska, stała się udziałem niezliczonych kobiet. W chwili wybuchu postania lewobrzeżną Warszawę zamieszkiwało około 700 000 osób. Nie brakowało wśród nich świeżo upieczonych matek i kobiet w zaawansowanej ciąży. W mieście ogarniętym apokalipsą, w zatęchłych, zatłoczonych piwnicach, bez wody i jedzenia przyszło im podtrzymywać życie swoich nowo narodzonych dzieci.

Wyzwanie było iście tytaniczne. Wiadomo wszak, że człowiek w tym okresie życia jest najbardziej kruchy. Powstańcze matki nie miały jednak wyjścia – musiały przetrwać.


Reklama


„Czułam, że mam zadanie”

W pierwszych dniach sierpnia wciąż można było mieć nadzieję. Jedna z uczestniczek powstania, łączniczka i sanitariuszka Hanna Kramar-Mintkiewicz, wspominała z jakim zdziwieniem na cud narodzin w ogniu walk reagowali powstańcy:

Na początku był jeden wielki entuzjazm. Zresztą w jednym domu na Mokotowie urodziła się dziewczynka i myśmy tam biegały, żeby zobaczyć to niemowlę, bo to było dla nas jakieś takie kontrastowe, tu giną, tu się rodzi.

W czasie powstania zadbać o dzieci było szczególnie trudno. Na zdjęciu rodzina opuszczająca ogarniętą konfliktem stolicę (domena publiczna).
W czasie powstania zadbać o dzieci było szczególnie trudno. Na zdjęciu rodzina opuszczająca ogarniętą konfliktem stolicę (domena publiczna).

Radość nie trwała jednak długo. Bolesnej rzeczywistości i tragicznych perspektyw nie dało się ukryć. Młode matki wiedziały, że to właśnie je czeka najgorszy los.

A jednak, nie sposób znaleźć w relacjach z powstania żadnych informacji o tym, żeby któraś z nich załamała się pod ciężarem okoliczności. Powód w prostych słowach wyjaśnia Irena Herbich, bohaterka książki „Dziewczyny z Powstania”:

Najważniejszy był Jacuś, którego niosłam na rękach. Obiecałam sobie, że zrobię wszystko, żeby uratować to dziecko. Że po prostu musi przeżyć. To dodawało mi siły. Czułam, że mam zadanie, na którym muszę się skoncentrować. Może dlatego nie straciłam w tym wszystkim głowy.

„w jednym domu na Mokotowie urodziła się dziewczynka i myśmy tam biegały, żeby zobaczyć to niemowlę”

„Robiłyśmy wszystko, co można”

Nie tylko matki dbały o niemowlęta. Jeśli ich zabrakło, bo zginęły w zawalonych piwnicach, bądź zostały rozłączone z dzieckiem, rolę opiekunów przejmowali harcerze.

Zofia Nikiel, komendantka Sanitariatu Harcerskiego miasta stołecznego Warszawy, wspominała o tym w swojej relacji z walk:

Nasz szef miał ciężkie z nami życie, przyznaję, bo (…) jeden z naszych patroli poszedł na jakąś akcję i wracając w dole po bombie znalazł żywe niemowlę, [zdrowe] niemowlę. Dziewczyny wzięły niemowlę, przyniosły: „Komendantko, mamy niemowlę”.

No, to wobec tego – „nasze niemowlę”. Odniosłyśmy je, na rogu Marszałkowskiej i Złotej był harcerski punkt opieki nad dzieckiem i do końca Powstania robiłyśmy wszystko, co można, żeby nasze niemowlę miało mleko.

To zresztą nie wszystko. Znalezione dziecko nie miało wszak niczego poza tym, w co było ubrane. Harcerki, mimo że często były bardzo młodymi dziewczętami, doskonale zdawały sobie sprawę z potrzeb dziecka.

Wiele dzieci w czasie powstania zostało bez opieki. Zdjęcie poglądowe (Jerzy Tomaszewski/domena publiczna).

Przemierzając zniszczoną Warszawę z uporem zaglądały do ruin, w których niegdyś znajdywały się sklepy bławatne. Znajdowały bele różnych materiałów na bandaże. Mając pod opieką oseska nie zaniedbywały przy okazji jego garderoby:

Miałyśmy flanelkę, zaniosłyśmy, pokrajali nam to na kaftaniki. Wobec tego, siedząc koło naszego szefa zamiast czekać bezczynnie szyłyśmy kaftaniki. Jak nasz szef [zobaczył]: „Co wy robicie?!”. „Szyjemy kaftaniki”.

„Jestem szefem sanitarnym Powstania Warszawskiego, a wy szyjecie kaftaniki dla niemowląt?!”. W jego mentalności to się [nie mieściło]. Może brakowało nam wyobraźni. Myśmy inaczej, on inaczej podchodził. W każdym razie kaftaniki szyłyśmy dalej, ale nie przy nim, tylko już siedział zawsze patrol przy nim jeden, a drugi gdzieś kaftaniki szył. W każdym razie do końca Powstania nasze niemowlę miało kaftaniki świeże.


Reklama


„Ledwo widziałam na oczy, kiedy przewijałam synka”

Nie było oczywiście tak, że harcerki pomagały tylko jednemu dziecku. Do samego końca powstania „fabryczka ubranek” działała w najlepsze i zaopatrywała potrzebujące maluchy w kaftaniki, pieluszki i inne potrzebne tekstylia.

Zwłaszcza z pieluszkami w powstaniu był ogromny problem. Kiedy z rur wodociągowych przestała płynąć woda, pranie pieluch stało się praktycznie niemożliwe. Problem był poważny. Nie dość regularne przewijanie prowadzi przecież do odparzeń, chorób skóry i innych równie nieprzyjemnych konsekwencji. W warunkach wojny o leczeniu jakichkolwiek zakażeń nie było zaś mowy.

Wszyscy uczestnicy powstania dokładali starań, by jak najlepiej zadbać o najmłodszych (Tadeusz Bukowski/domena publiczna).

Matki, choć doskonale zdawały sobie sprawę ze skali problemów, niewiele mogły zrobić. Halina Wiśniewska, która urodziła 1 sierpnia, tak opisywała swoją sytuację na kartach „Dziewczyn z Powstania”:

W piwnicy było tak ciemno, że ledwo widziałam na oczy, kiedy przewijałam synka. Używałam do tego podartych prześcieradeł, ścierek, jakichś poszewek. Darło się wszystko, co nadawało się na pieluszki. To, co się nie nadawało, także. Siostra znosiła te rzeczy z mieszkania w przerwach między bombardowaniami. Brudne „pieluszki” się po prostu wyrzucało. O praniu nie mogło być przecież w tych warunkach mowy.

Także niezwykle cennej w warunkach powstania wody nie można było zużywać beztrosko na dokładne umycie dziecka w trakcie przewijania. Często matka dysponowała minimalną ilością, którą musiała napoić siebie, dziecko i jeszcze obmyć niemowlę.

„Przecież nie było żadnych możliwości”

Współczesny dylemat mam – piersią, czy z butelki? – paniom, które urodziły tuż przed, albo w trakcie powstania był kompletnie obcy. Karmiły dziecko wszystkim, czym tylko mogły. Pod koniec walk ich dzieci nawet nie płakały. Były tak wygłodzone, że nie miały na to siły.

Jeśli młoda matka miała szczęście, trauma, głód, czy dolegliwości zdrowotne nie zatrzymały jej po porodzie pokarmu. Podawanie oseskowi piersi było najlepszym rozwiązaniem, wszak nie było czystych butelek. A kiedy nawet udało się je znaleźć, to zwykle nie było czym ich napełnić.

Młodzi, gdy tylko odrośli od ziemi, sami rwali się do walki (domena publiczna).

Kiedy jednak matka nie miała pokarmu, trzeba było szukać alternatyw. Tym zajmowała się między innymi Wojskowa Służba Społeczna. Jedna z członkiń tej formacji, Krystyna Zachwatowicz-Wajda, tak wspominała swoje powstańcze zadania:

Chodziłyśmy przeważnie we trzy, bo trzeba było dźwigać worki. Chodziłyśmy po prostu po domach. Myślę, że przepustka była też dlatego, żeby uwiarygodnić naszą akcję. Prosiłyśmy o mleko w proszku, o odżywki, kaszki manne dla niemowląt, które się urodziły w czasie Powstania albo Powstanie je zastało.

Myśmy to zbierały, to się nosiło na punkt, nie pamiętam w tej chwili gdzie i to było potem rozdzielane dla maleńkich dzieci. W Powstaniu to był wielki problem. Przecież nie było żadnych możliwości, Warszawa była kompletnie zamkniętym miastem.

„Nie wiem, jakim cudem się udało”

Jak wynika z rozlicznych relacji, bezcenne usługi nowo narodzonym mieszkańcom Warszawy oddały krowy. Zwierzęta te, zamiast skończyć w kotle jak powstańcze konie, zaopatrywały niemowlęta w mleko. Zwłaszcza chore i ranne dzieci potrzebowały go, by nabrać sił.

Im dłużej trwało powstanie, tym trudniej było o krowy i dostarczane przez nie mleko. Zdjęcie z sierpnia 1944 roku (Eugeniusz Lokajski/domena publiczna).

Lekarze robili co mogli, by jakoś zorganizować aprowizację swoich najmłodszych pacjentów. Halina Szwykowska, polowa sprawozdawczyni wojenna w trakcie powstania, po wojnie tak wspominała te starania:

Okazało się, że doktor Barański organizował dla dzieci, które były w szpitalu produkty żywnościowe, sanitarne, lekarstwa i mleko. Jego staraniem między innymi, dowiedzieliśmy się o tym w ostatnich dniach Powstania było to, że przechowywana była w wielkiej tajemnicy na ulicy Żelaznej krowa.

Nie wiem, jakim cudem udało się ją uchować przed chłopcami. W jakiś sposób się zdarzyło, że ona nie została zamieniona na mięso. Krowa dawała mleko dla dzieci z części dziecięcej szpitala, który zresztą już we wrześniu został zbombardowany i przeniesiony gdzie indziej.

„… przechowywana była w wielkiej tajemnicy na ulicy Żelaznej krowa”

Kiedy minął sierpień, było coraz gorzej. Pomoc ze strony wykrwawiających się powstańców z powodu kurczących się rezerw słabła. Wygłodzone i spragnione matki traciły pokarm, a dzieci były coraz słabsze. Mimo to kobiety nie traciły nadziei. Zawsze mogły też liczyć na pomoc innych warszawiaków. Jedna z cywilnych relacji podaje:

W naszej piwnicy był lekarz pediatra. Gdy straciłam pokarm, poradził mi, co robić. Otóż rozbełtywałam trochę mąki i cukru z naszych skromnych zapasów i podawałam niemowlęciu łyżeczką.

Położenie matek i ich nowo narodzonych pociech perfekcyjnie podsumowała plutonowa Wanda Traczyk-Stawska. „Poza tym straszna [była] sytuacja dzieci, tych najmłodszych, niemowlaków. […] Ja wspominam ludność cywilną jako główną bohaterkę Powstania” – stwierdziła. Nic dodać, nic ująć.


Reklama


Bibliografia:

  1. Archiwum Historii Mówionej MPW, relacja Hanny Chomiszczak [dostęp: 21.12.2014].
  2. Archiwum Historii Mówionej MPW, relacja Zofii Janiny Gajewskiej [dostęp: 21.12.2014]
  3. Archiwum Historii Mówionej MPW, relacja Zofii Gordon [dostęp: 21.12.2014].
  4. Archiwum Historii Mówionej MPW, relacja Balbiny Ignaczewskiej [dostęp: 21.12.2014].
  5. Archiwum Historii Mówionej MPW, relacja Haliny Koryckiej [dostęp: 21.12.2014].
  6. Archiwum Historii Mówionej MPW, relacja Hanny Kramar-Mintkiewicz [dostęp: 21.12.2014]
  7. . Archiwum Historii Mówionej MPW, relacja Zofii Nikiel [dostęp: 21.12.2014].
  8. Archiwum Historii Mówionej MPW, relacja Haliny Szwykowskiej [dostęp: 21.12.2014].
  9. Archiwum Historii Mówionej MPW, relacja Wandy Traczyk-Stawskiej [dostęp: 21.12.2014].
  10. Archiwum Historii Mówionej MPW, relacja Krystyny Zachwatowicz-Wajdy [dostęp: 21.12.2014].
  11. A. Herbich, Dziewczyny z powstania, Znak Horyzont 2014.
Autor
Aleksandra Zaprutko-Janicka
Dołącz do dyskusji

Jeśli nie chcesz, nie musisz podawać swojego adresu email, nazwy ani adresu strony www. Możesz komentować całkowicie anonimowo.


Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Kamil Janicki

Historyk, pisarz i publicysta, redaktor naczelny WielkiejHISTORII. Autor książek takich, jak Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa, Wawel. Biografia, Warcholstwo czy Cywilizacja Słowian. Jego najnowsza książka to Życie w chłopskiej chacie (2024). Strona autora: KamilJanicki.pl.

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.