Początek kontaktów Ludwiki Zachariasiewicz z konspiracją nie wypadł zbyt chwalebnie. Przyszła agentka wywiadu na służbie Armii Krajowej na widok człowieka, który chciał ją zwerbować… schowała się pod stół. Potem zaś srogo narzekała. Nie mogła się spodziewać, że za kilka lat przełożeni, już nie na głębokiej prowincji, lecz w Warszawie, powierzą jej najtrudniejsze zadanie.
W chwili wybuchu wojny Ludwika Zachariasiewicz miała 17 lat. Wprawdzie była córką kapitana Wojska Polskiego, ale zupełnie nie doceniała powagi sytuacji.
Reklama
W swoich wspomnieniach, wydanych drukiem pod tytułem Randka z wrogiem, otwarcie przyznawała, że była dzieckiem rozpieszczanym do granic możliwości. „Miałam zupełnie przewrócone w głowie” – skwitowała.
„Wszyscy żyli w ciągłym strachu, tylko ja nie”
Początkowo Ludwika sądziła, że wojna potrwa zaledwie dwa dni. Potem, gdy do Chełma Lubelskiego, w którym schroniła się wraz z dziadkami, wkroczyli Sowieci, nawet nie przeszło jej przez myśl, jakie niebezpieczeństwa mogą jej grozić jako młodej dziewczynie.
Ubolewała nawet, że okupanci zagonili ją do pracy jako sprzątaczkę. „[Wszyscy] żyli w ciągłym strachu, tylko ja nie. Dla mnie katorgą było tylko to, że zmywałam bez przerwy te podłogi” – opowiadała po latach.
„Ten człowiek idzie po mnie”
Także jej pierwsze zetknięcie z konspiracją wypadło… mniej niż spektakularnie. Już po wycofaniu się Sowietów i wkroczeniu Niemców, do lokalu, w którym Ludwika mieszkała z dziadkami przybył znajomy ojca, Norbert Jauksz.
Reklama
„Mieszaliśmy na parterze – przez okno zobaczyłam, jak idzie, maszeruje dumnie obuty w błyszczące oficerki” – opowiadała przyszła agentka.
Jakaż to była idiotyczna moda, że wszyscy chłopcy z konspiracji tak bardzo rzucali się w oczy! Spojrzałam na te oficerki i pomyślałam – nie wiem dlaczego, bo przecież jeszcze nigdzie nie należałam – że ten człowiek idzie po mnie.
Może dlatego opanował mnie taki strach, że babcia często powtarzała: „Nie chwal się, że jesteś córką oficera, bo mogą cię za samo to aresztować”. W każdym razie na widok tych oficerek, pomyślałam – „Gestapo” i wlazłam pod stół. Tak się schowałam, jaki wstyd!
„To była taka pożal się Boże konspiracja”
Nieporozumienie najwidoczniej udało się naprostować, bo właśnie Jauksz wciągnął Ludwikę Zachariasiewicz do działalności podziemnej. Dziewczyna nie tylko nie przyjęła zaproszenia do służby z entuzjazmem, ale wręcz okazała się srogo rozczarowana oczekiwaniami zwierzchników.
„To była taka pożal się Boże konspiracja: przepisywanie gazetek z nasłuchu radiowego i podawanie dalej, żeby jak najwięcej ludzi wiedziało, że to chwilowe, że wszystko wróci do normy” – wspominała.
Reklama
Dopiero, gdy dziewczyna, której groziła wywózka na roboty do Niemiec, wraz z dziadkami postanowiła uciec w nowe miejsce, pod Tarnów, Jauksz oznajmił: „Tam, gdzie dotrzesz, ktoś się do ciebie zgłosi. Pamiętaj, że jesteś już w organizacji i będziesz musiała dalej ciągnąć pracę, którą ci tam wyznaczą”.
Mężczyzna ostrzegł zarazem, że o przynależności do podziemia nie wolno mówić absolutnie nikomu, nawet najbliższej rodzinie. Po prawdzie Ludwika na tym etapie niewiele mogłaby zresztą powiedzieć – nie miała innych kontaktów konspiracyjnych, a chyba nawet nie wiedziała w jakiej konkretnie organizacji działa.
„Babcia się wystraszyła, bo myślała, że to Niemcy”
Dopiero w dwa miesiące po dotarciu pod Tarnów dostała pierwsze zadanie z prawdziwego zdarzenia.
„Przyszedł jakiś mężczyzna, zapytał o mnie. Babcia się wystraszyła, bo myślała, że to Niemcy, ale on powiedział, że jest kolegą ojca z wojska, co zresztą nie było prawdą” opowiadała. – „To był doktor Berger, lekarz. Powiedział, że chcą mnie umieścić w Urzędzie Gminy, bo potrzebują kogoś ze znajomością niemieckiego”.
Bibliografia
Artykuł powstał w oparciu o wspomnienia Ludwiki Zachariasiewicz pt. Randka z wrogiem (Wydawnictwo Naukowe PWN 2017). Ta prawdziwa historia stała się ostatnio inspiracją dla Marii Paszyńskiej – autorki powieści pt. Kochanka nazistów (Wydawnictwo Filia 2024).