Dopiero w dwudziestoleciu międzywojennym na polskich wsiach upowszechniła się pierwsza, najprostsza forma łazienki. Nie było to jeszcze w żadnym razie osobne pomieszczenie przeznaczone do utrzymywania higieny, ale tylko kącik, zwykle dalece prymitywny.
W latach 30. na Mazowszu płockim niemal 28% wiejskich domostw wciąż nie dysponowało nawet najprostszym „kącikiem higienicznym”. Gdzie indziej taki fragment izby wciąż ani nie był oddzielony od reszty pomieszczenia jakąkolwiek zasłoną czy parawanem, ani nie zapewniał przyborów przeznaczonych tylko do mycia ciała.
Reklama
Prosty zabieg, wielkie trudności
Było to po prostu miejsce, gdzie na odrębnej ławie trzymano jakąś większą miednicę, gdzie wisiał ręcznik i ewentualnie leżał kawałek mydła, grzebień, wreszcie lusterko, przydatne na przykład przy goleniu. I stanowiące w wielu domach zupełnie świeżą innowację.
„Ten brak najprostszych urządzeń do mycia utrudnia bardzo utrzymanie ciała w czystości” – komentował Marcin Kacprzak na kartach przedwojennej książki Wieś płocka. Warunki bytowania.
Tak prosty zabieg, jak mycie rąk nastręcza trudności, których człowiek spracowany, o przyzwyczajeniach higienicznych niewyrobionych, nie ma siły przezwyciężyć.
Jeżeli człowiek chcący się umyć musi sam sobie przynieść wody, poszukać miski, mydła i kubka, gdyż wszystko to nie ma stałego miejsca, zniechęca się tym i zaniedbuje się z tego powodu. Dlatego też mycie rąk i twarzy odbywa się w bardzo uproszczony sposób, w niewielkiej ilości wody, często, szczególnie rąk, w wodzie brudnej.
Z dociekań warszawskiego lekarza, przelanych na papier niespełna 90 lat temu, wyłania się obraz wciąż bardzo podobny do opisów higieny starszych chociażby o całe stulecie. Tuż przed drugą wojną światową chłopi żyjący o rzut kamieniem od stolicy codziennie myli przede wszystkim ręce i to wyłącznie jednokrotnie, poza tym zaś bez mydła.
Reklama
Chłopska higiena w czasach naszych (pra)dziadków
Czyszczenie twarzy i szyi wciąż nie uchodziło za obowiązkowe. Co do innych części ciała, były myte „bardzo rzadko, zwykle z racji uroczystości, czy jakiejś specjalnej okazji”.
Nawet czasy bezpośrednio po wojnie, które wspomniany uprzednio Adam Glapa uznał za chlubny punkt odniesienia, wcale nie jawią się rewolucyjnie – przynajmniej z dzisiejszej perspektywy. Według badań terenowych przeprowadzonych w 1959 roku w Wielkopolsce, a więc w regionie, gdzie problematyka higieny osobistej i tak przedstawiała się lepiej niż na niektórych innych obszarach, chłopską normą wciąż było gruntowne, pełne mycie ciała tylko przed „wielkimi świętami”, maksymalnie cztery razy do roku.
Górną część ciała czyszczono wówczas, stojąc w miednicy, z użyciem mydła toaletowego. Nogi – w dużym wiadrze o rozchodzących się bokach, nazywanym szaflikiem, przy wykorzystaniu „mydła zwykłego”, które na co dzień służyło do prania.
Poza świętami nogi były zimą myte co dwa lub trzy tygodnie. Tylko latem dużo częściej, bo po zagrodzie niezmiennie poruszano się boso.
Reklama
Swoją drogą, dopiero wówczas na wsiach zaczęły też po raz pierwszy pojawiać się szczoteczki do zębów. Używali ich przede wszystkim członkowie młodego pokolenia. Dla ludzi starszych osobliwy przedmiot z włosiem nie zawsze był zrozumiały.
Zanotowano na przykład historię pewnej 65-letniej babci spod Kalisza, która wręczyła szczoteczkę do zębów wnukom jako zabawkę. Ona zapewne dalej podchodziła do higieny jamy ustnej wedle odwiecznych obyczajów. Tradycyjnie uważano zaś, że dobry stan zębów można sobie zapewnić… gryząc twarde gruszki i jabłka. Z kolei biały kolor miało im gwarantować przecieranie solą przy wykorzystaniu lnianego materiału.
***
Powyższy tekst powstał na podstawie najnowszej książki Kamila Janickiego. Życie w chłopskiej chacie już teraz możecie zamówić na Empik.com.