Pierwsze zwycięstwo polskiego asa myśliwskiego. Radość szybko zamieniła się w walkę o życie

Strona główna » II wojna światowa » Pierwsze zwycięstwo polskiego asa myśliwskiego. Radość szybko zamieniła się w walkę o życie

Jan Falkowski był jednym z najskuteczniejszych polskich pilotów myśliwskich II wojny światowej. Na swoim koncie zapisał dziewięć pewnych oraz jedno prawdopodobne zestrzelenie. Oficer jednak długo czekał na pierwszy zwycięski pojedynek powietrzny. Doszło do niego 16 stycznia 1941 roku. Polak nie miał czasu nacieszyć się triumfem. Wkrótce po strąceniu Heinkela He 111 sam musiał walczyć o życie, o czym pisał w swoich wspomnieniach zatytułowanych Z wiatrem w twarz.

16 stycznia 1941 roku otrzymałem rozkaz, by wystartować o siódmej [wieczorem], po czym miałem polecieć na patrol na wysokości 6100 metrów między Portsmouth a wyspą Hayling.

„Wróg stracił panowanie nad maszyną”

Wieczór był zimny i wyjątkowo ciemny. Widziałem eksplozje pocisków ponad Portsmouth, trwał właśnie duży niemiecki nalot, tak więc artyleria rąbała zdrowo w powietrze. Krążąc, trzymałem pułap 6100 metrów.. Widziałem wybuchy bomb i pożary wybuchające się w różnych częściach miasta.

Robiłem właśnie drugi krąg podczas tego mojego uderzenia… kiedy dostrzegłem niewielkie błyski światła. Wydobywały się z rur wydechowych małego dwusilnikowego samolotu.

Heinkel He-111 na zdjęciu wykonanym podczas bitwy o Anglię (domena publiczna).
Heinkel He-111 na zdjęciu wykonanym podczas bitwy o Anglię (domena publiczna).

Rozpoznałem, że to niemiecka maszyna, która kilka minut temu zrzuciła bomby nad Portsmouth i wracała na francuskie wybrzeże. To był szybki bombowiec, zacząłem zatem zostawać z tyłu. Otworzyłem maksymalnie przepustnicę i po kilku minutach pościgu zbliżyłem się na tyle, by móc oddać ostrą serię z moich karabinów.

Podczas strzelania dwa razy zobaczyłem strumień pocisków idący ze szwabskiej maszyny i zorientowałem się, że to strzelec pokładowy pruł z karabinu maszynowego do mojego Hurricane’a.

Odpowiedziałem ogniem i teraz nasze starcie zależało od tego, kto będzie sprytniejszy. Po kilku minutach walki wróg stracił panowanie nad maszyną.

Moje pierwsze nocne zwycięstwo!

Z radością patrzyłem na Szwaba w płomieniach, spadającego w korkociągu do ziemi.

Zaklinowany spadochron

Byłem dumny i szczęśliwy, że wreszcie zestrzeliłem nocny bombowiec. Kontynuowałem patrol z nowym wigorem. Niemal natychmiast stało się widoczne, że z tego krótkiego, lecz ostrego starcia nie wyszedłem bez szwanku.

Tekst stanowi fragment książki Jana Falkowskiego Z wiatrem w twarz (Bellona 2024).
Tekst stanowi fragment książki Jana Falkowskiego Z wiatrem w twarz (Bellona 2024).

Myśliwiec zaczął drgać, silnik zaczął przerywać, ciśnienie oleju spadło do zera. Niemiecki strzelec pokładowy musiał uszkodzić napęd, zanim dobrałem się do jego bombowca. Musiałem wracać do bazy. Byłem nad kanałem, już dość bardzo oddalony od brzegu. Leciałem w kierunku Portsmouth, a silnik przez cały czas pracował nierówno.

Traciłem wysokość. Będąc na trzech tysiącach metrów, zorientowałem się, że nie dociągnę do brzegu. Czekał mnie skok, a myśl o zimnej wodzie nie należała do przyjemnych. Nie było jednak wyjścia.

Pamiętałem mój treningowy skok z 1936 roku, ale wydawało się to tak strasznie dawno, że musiałem szybko myśleć, co teraz robić. Wyłączyłem kontakt, silnik przestał pracować, szybko odsunąłem osłonę kabiny i próbowałem się z niej wydostać. Utknąłem jednak w połowie drogi.

Spadochron wszedł między osłonę kabiny a kadłub… i utkwił tam na dobre. Nie mogłem się przesunąć ani w górę, ani w dół. Samolot schodził coraz niżej i niżej, ale nie wpadał w korkociąg. Pamiętam, jak cicho wtedy było. Czułem zapach dymu, prawdopodobnie z silnika.

Jeden z myśliwców Hurricane 23 Dywizjonu RAF, w którym od jesieni 1940 roku latał Falkowski (domena publiczna).
Jeden z myśliwców Hurricane 32. Dywizjonu RAF, w którym od jesieni 1940 roku latał Falkowski (domena publiczna).

Desperacki krok

Procedura skoku ze spadochronem była jasna: najpierw oddalić się od maszyny, potem liczyć do trzech, następnie pociągnąć za wyzwalacz. W tej sytuacji nie byłem w stanie trzymać się instrukcji. Spróbowałem więc desperackiego kroku. Połową ciała byłem na zewnątrz, a połowią w kabinie spadającego samolotu. Pociągnąłem za wyzwalacz spadochronu.

Zapracował… Otworzył się i wyrwał mnie z maszyny, która dalej ze świstem poszła w dół.

Nie wiedziałem, jak wysoko byłem, ale najwyraźniej bardzo nisko. Lądowanie udowodniło to aż zanadto dobrze. Rąbnąłem o ziemię – a więc to nie Kanał! – i poczułem straszny ból w lewej nodze.

Usiadłem, zanim zdążyłem się do tego przygotować. Przez kilka minut leżałem tam, zastanawiając się, gdzie jestem. Próbowałem usiąść, to było jednak trudne, ból był obezwładniający.

Wiedziałem, że przy lądowaniu złamałem nogę, jednak żyłem. To było w tej sytuacji najważniejsze.

Wzięty za Niemca

Z pewnością ktoś musiał zobaczyć lub usłyszeć rozbicie samolotu – myślałem, leżąc na swym miejscu. Po chwili zacząłem wołać:

– Pomocy! Pomocy!

Przypuszczam, że leżałem tam jeszcze dwadzieścia minut – z pewnością nie było to długo – gdy nagle z ciemności wyłonił się wysoki młodzieniec.

Jan Falkowski na zdjęciu wykonanym w czasie jego służby w 32. Dywizjonie (materiały prasowe).
Jan Falkowski na zdjęciu wykonanym w czasie jego służby w 32. Dywizjonie (materiały prasowe).

Miał broń.

– Leż i nie ruszaj się! – powiedział. – Kim jesteś?

– Jestem polskim pilotem – wyjaśniłem. – Kilka minut temu wyskoczyłem z samolotu. Złamałem nogę. Nie bój się. Nie mogę się ruszać, nie jestem uzbrojony.

Jasne było, że mi nie wierzył. Właściwie prawdopodobnie w ogóle mnie nie zrozumiał. Mój przyswojony w bólach angielski był ledwo zrozumiały dla tych, którzy na lotnisku już dobrze mnie znali.

Mocny polski akcent mógł dla niego znaczyć tylko jedno – jestem Niemcem.

Wycelował broń we mnie.

– Poczekamy na ojca – powiedział.

Nie czekałem długo.

Wylądowałem na wybrzeżu wyspy Hayling, niedaleko domu rodziny Pyecroft.

Słyszeli spadający w dół samolot i ostrożnie zaczęli szukać ewentualnego ocalonego – który mógł być Niemcem – gdy usłyszeli moje wołanie o pomoc.

Jan Falkowski na zdjęciu z 1943 roku, gdy dowodził słynnym 303. Dywizjonem (materiały prasowe).
Jan Falkowski na zdjęciu z 1943 roku, gdy dowodził słynnym 303. Dywizjonem (materiały prasowe).

Pomoc ze strony cywilów

Tak czy inaczej, tych dwóch nie zdołało mnie podnieść. Ciężki ze mnie chłop, dodatkowo zaś przeszkadzało nam błoto. Chłopak został ze mną, a ojciec poszedł do domu po pomoc. Po półgodzinie wrócił z półtuzinem ludzi, którzy na prowizorycznych noszach donieśli mnie do drogi, odległej od tamtego miejsca o jakieś czterysta metrów.

Wezwali z najbliższego miasteczka Havant karetkę pogotowia, która zawiozła mnie do szpitala. Noga bardzo mi spuchła, toteż na razie nic nie można było z nią zrobić. Położono mnie w wygodnym łóżku i kazano czekać do rana.

Źródło

Tekst stanowi fragment książki Jana Falkowskiego Z wiatrem w twarz. Jej nowe wydanie ukazało się w 2024 roku nakładem wydawnictwa Bellona.

Wspomnienia polskiego asa myśliwskiego

Autor
Jan Falkowski

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Kamil Janicki

Historyk, pisarz i publicysta, redaktor naczelny WielkiejHISTORII. Autor książek takich, jak Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa, Wawel. Biografia, Warcholstwo czy Cywilizacja Słowian. Jego najnowsza książka toŚredniowiecze w liczbach (2024).

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.