W 1969 roku Marek Piwowski przystąpił do realizacji swojego pierwszego filmu zatytułowanego Rejs. Scenariusz przygotował wspólnie z Januszem Głowackim. Miała to być opowieść o podróży grupy pasażerów statkiem po Wiśle. Podczas zdjęć dochodziło do iście dantejskich scen, o czym pisze Sławomir Koper w książce pt. Skandaliści PRL.
Piwowski zadecydował, że w filmie – obok aktorów zawodowych – wystąpią również amatorzy. Jednym z nich był Jan Himilsbach, który wcielił się w rolę Sidorowskiego.
Reklama
Nieprzypadkowo wybrano to nazwisko, tak bowiem nazywał się ówczesny kierownik SPATiF-u, który zakazał wpuszczać pana Janka do lokalu. Himilsbach miał więc okazję do prywatnej zemsty.
Burdy wszczynane przez ekipę
O pracy przy Rejsie do dzisiaj krążą legendy, ekipa faktycznie podróżowała statkiem, na którym dochodziło do dantejskich scen. Himilsbach i [Zdzisław] Maklakiewicz tak bardzo przypadli sobie do serca, że praktycznie się nie rozstawali, konsumując przy tym przerażające dawki alkoholu.
Któregoś dnia zamknęli się nawet w kotłowni i odmawiali wyjścia. Gdy chciano ich do tego zmusić, do upadłego bronili się za pomocą hydrantu z wodą. Innym problemem były natomiast burdy urządzane przez ekipę na lądzie. [Aktor Janusz Kłosiński wspominał:]
Pamiętam dokładnie awanturę w kawiarni Mazowsze w Białobrzegach. Miałem na sobie strój Murzynka i byłem tam razem z Himilsbachem przebranym za pirata, który cały czas wymachiwał tasakiem. Trafiliśmy do aresztu. Uwolnił nas Marek Piwowski, stawiając komendantowi milicji litr wódki.
Himilsbach został zatrzymany jeszcze w Zegrzu i Toruniu, za każdym razem wyciągano go jednak z aresztu. Okazał się bowiem jedną z najważniejszych osób na planie.
Improwizowane dialogi
Scenariusz był w dużej mierze improwizowany i wiele zależało od zachowania aktorów przed kamerą. [Jak wspominał Piwowski:]
Maklakiewicz podobnie jak Tym był współautorem bo Rejs nie był filmem, w którym realizowało się sceny, które wymyśliło się wcześniej w scenariuszu. Myśmy pewne założenia sobie wymyślali i to było improwizowane. Duży udział w tym improwizowaniu miał zarówno Maklakiewicz, jak i Tym oraz Himilsbach.
Reklama
Do historii polskiego kina przeszła wypowiedź inżyniera Mamonia (Maklakiewicz) na temat polskich filmów. I jak w przypadku wielu innych scen z Rejsu o jej ostatecznym kształcie zadecydował przypadek. [Janusz Głowacki wspominał:]
Scenę powtarzano wiele razy. Zdzisio był profesjonalistą, mógł grać w każdym stanie i miał starannie przygotowany tekst. Natomiast Janek szalał i mimo próśb i błagań ciągle przerywał opowieść Zdzisia i kompletnie go zagłuszał.
Straciliśmy już wszelką nadzieję, kiedy Janek nagle osłabł, zapadł się w sobie, zamilkł i na jego twarzy pojawił się ten wyraz rozpaczliwej koncentracji i uwagi, który słusznie tak zachwycił swym aktorskim kunsztem publiczność i krytyków.
Groźne pomysły Himilsbacha
Natomiast kilka dni później nieomal doszło do tragedii, bowiem Himilsbachowi po alkoholu (a przecież właściwie nie trzeźwiał) przychodziły do głowy czasami najróżniejsze pomysły. Gorzej, że miał zwyczaj od razu wprowadzać je w czyn. [Głowacki opowiadał:]
Reklama
Statek płynął Janek odstawił nagle szklankę z wódką i z górnego pomostu skoczył do Wisły. Wynurzył się na chwilę, krzyknął: „Olaboga!” i poszedł pod wodę. Marynarzom, którzy wskoczyli za nim, udało się go wyłowić.
Kolaudacja filmu przypominała stypę. Nikt z grona jej uczestników nie potrafił zrozumieć obrazu i „wszyscy zgodzili się, że Rejs to klęska. Był tylko problem, co z tą klęską zrobić”.
Ktoś zaproponował, żeby film pociąć na dziesięciominutowe kawałki i puszczać w telewizji po Dzienniku. Reszta rozkładała ręce, radząc po przyjacielsku, żeby film dla dobra reżysera zakopać i o nim zapomnieć.
Ogromna popularność „Rejsu”
Członkowie Wydziału Kultury KC PZPR uznali jednak, iż „film jest tak zły, że absolutnie należy go pokazać”. Nikt nie interesował się finansową stroną całego przedsięwzięcia, stwierdzono jednak, że zatrzymanie Rejsu może zostać odebrane jako blokowanie inicjatyw kulturalnych. A wtedy „zaczęłoby się pieprzenie o braku demokracji, duszeniu swobód i kompletnemu gównu nadałoby się znaczenie”. [Jak kontynuował Głowacki:]
Oczywiście i ci widzowie orzekli że w żadnym wypadku nie należy Rejsowi urządzać regularnej premiery. Ale jak to się puści po cichu, w bocznym kinie, na zasadzie tak zwanego wąskiego rozpowszechniania, to film pójdzie dwa czy trzy razy, zdechnie śmiercią naturalną i będzie po problemie.
Reklama
Owszem, narzekano, że statek płynie pod prąd, koryto robi się coraz węższe i zapada noc, co robi na widzach przykre wrażenie, a nawet ich zasmuca. Na dodatek Himilsbachowi ginie z talerza kiełbasa, co już jest aż za nachalną aluzją do trudności na rynku mięsnym. Ale w związku z tym, że film jest tak zły i głupi, potraktowano go łagodnie.
Rejs zdobył jednak natychmiastową popularność wśród widzów i do dzisiaj uchodzi za film kultowy. Środowisko nie potrafiło tego zrozumieć, a władze na wszelki wypadek zarządziły, by tandem Piwowski–Głowacki razem już nie pracował.
Nikt również nie rozumiał fenomenu popularności Himilsbacha po premierze Rejsu ani zagranicznych zachwytów nad jego aktorstwem. Zdarzyło się bowiem, że jeden z hollywoodzkich producentów koniecznie chciał go ściągnąć do Kalifornii.
Stawiał jednak warunek: pan Janek musi się nauczyć angielskiego. Himilsbach odmówił, wyjaśniając, że „producent pewnie się rozmyśli, a on wtedy zostanie jak głupi ch*j z tym angielskim”…
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Sławomira Kopra pt. Skandaliści PRL (Wydawnictwo Fronda 2025).