Michał Krupa pracował przy wyrębie lasu w łagrze Peczara. Normy narzucone mu przez sowieckich oprawców były tak wyśrubowane, że nie miał żadnych szans ich zrealizować. Za karę czekała go powolna śmierć głodowa. Polak wpadł jednak na genialny pomysł, jak oszukać bezduszny system. Oto, jak sam go później zrelacjonował.
Czas odpoczynku [po morderczej drodze do łagru] minął zbyt szybko i czwartego dnia o szóstej rano my, nowi robotnicy leśni, zgromadziliśmy się w dużym pomieszczeniu, w którym komisarz Lescomprosu już niecierpliwie czekał z ostatnim pouczeniem.
Reklama
Kto nie wyrabia normy ten nie je
– To jest karta żywnościowa. – Pomachał w powietrzu kawałkiem papieru. – Bez niej nie dostaniecie jedzenia. Będzie wam wydawana dopiero po sprawdzeniu pracy. Dzienna norma na osobę wynosi około sześciu metrów sześciennych drewna. Drzewo musi być ścięte, oczyszczone z gałęzi i pocięte na kłody odpowiedniej długości.
Ci, którzy osiągną lub przekroczą normę, mają prawo do pełnej racji żywnościowej – będzie to bochenek chleba, zupa z warzywami, gorąca woda i kostka cukru. Kto normy nie wyrobi, dostanie tylko kawałek chleba, czystą zupę i gorącą wodę. Jeśli nie poprawi wydajności, porcja będzie się zmniejszać i w końcu więzień trafi na cmentarz.
Za każde złamanie reguł jest kara śmierci. Zapamiętajcie sobie: brak karty żywnościowej oznacza śmierć. A trudno o gorszą od głodowej.
Bez szans na wyrobienie normy
Codziennie rano przed wyjściem poza teren obozu będziecie pobierać narzędzia. Odpowiadacie za nie do powrotu wieczorem. Wtedy je oddajecie i są liczone. Każdemu zostanie przydzielony obszar roboczy, macie obowiązek jak najszybciej ukończyć pracę w danym obszarze, jeżeli mamy osiągnąć cele, których oczekuje nasz wielki przywódca Stalin.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Więźniom, którzy nie chcieli się przyznać wyrywała obcęgami genitalia. Twierdziła, że każdego potrafi złamaćTyle musicie wiedzieć. A teraz do roboty! Strażnicy zaprowadzą was do lasu. Pamiętajcie, co powiedziałem: bez pracy nie ma jedzenia. Proste.
Mój umysł pracował sprawnie, gdy podążałem dobrze przetartą ścieżką do lasu, ale ciało wciąż było słabe. Trzy dni nie wystarczyły, bym odzyskał siły. Samo dźwiganie siekiery i piły wymagało sporo wysiłku i myśl o ścinaniu drzew napełniała mnie niepokojem.
Reklama
Moje przypuszczenia i obawy się potwierdziły. Po krótkim czasie zaczęły mnie boleć ręce, a mokre od potu ciało wołało o litość przy najdrobniejszym ruchu. Ściąłem drzewo, z pnia obciąłem gałęzie, które ułożyłem na boku do spalenia. Ścięcie i oczyszczenie trzech drzew, a potem pocięcie ich na długie kłody zajęło mi tyle czasu, że minęło już południe i nie miałem szans na wykonanie normy.
Mało rozgarnięci strażnicy
Wezwałem strażnika, który znajdował się w pobliżu. Sprawdził moją pracę i skinął na inspektora. Ten z kolei od razu ostemplował kłody jako „zdane” i moją kartę żywnościową. Ułożyłem gałęzie i roznieciłem ogień.
W cieple pot wysechł i poczułem, że krew żywiej krąży mi w żyłach. Przez cały czas uważnie obserwowałem strażników i inspektorów. Wkrótce stało się jasne, że tylko inspektorzy mogą stemplować kłody i karty żywnościowe.
Pomiaru dokonują strażnicy i często upływa trochę czasu między pomiarem a stemplowaniem. Strażnicy sprawiali wrażenie mało rozgarniętych, a inspektorzy pracowali pod ciągłą presją, w pośpiechu kursowali od więźnia do więźnia i zatwierdzali wykonaną pracę. Postanowiłem sprawdzić swoją teorię.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Gdy strażnicy byli zajęci, skróciłem o centymetr kilka ostemplowanych kłód, odcinając stemple, i obrzynki wrzuciłem do ogniska. Gdy miałem pewność, że spłonęły, znów zabrałem się do pracy.
To działa
Następnego dnia miałem już kilka gotowych kłód z poprzedniego dnia i mogłem je dodać do normy. Po tej udanej próbie oszustwa uświadomiłem sobie, że zachowując ostrożność, mogę oszukiwać regularnie i w ten sposób wyrabiać normę bez większego wysiłku. Koniecznie potrzebowałem czasu na odzyskanie sił, ale też jak największej ilości jedzenia, żeby zregenerować wycieńczone ciało.
Reklama
Pracowaliśmy przez cały mroźny zimowy miesiąc, do obozu wracaliśmy późnym wieczorem, jedliśmy, kładliśmy się spać i o szóstej rano kolejnego dnia zaczynaliśmy ten sam cykl. Rozmów prowadziliśmy bardzo niewiele, ponieważ każdy starał się oszczędzać siły. Wskaźnik śmiertelności i tak był wysoki, a cmentarz z dnia na dzień się zapełniał.
Rozmawialiśmy właściwie tylko wtedy, gdy docierała do nas wiadomość na temat drastycznych zdarzeń w obozie. Dowiedzieliśmy się na przykład, że skazańcy pracujący przy wyrobie desek umierają najczęściej. Wybrano ich spośród tych, którzy zgłosili się jako cieśle i stolarze.
Skrajnie przygnębiające zajęcie
Należało do nich cięcie pozyskanych przez nas kłód na deski ściśle określonych wymiarów, ponieważ były one przeznaczone do budowy baraków. Norma dzienna w tej pracy wynosiła dwadzieścia desek, ale niezwykle rzadko i tylko nielicznym udawało się ją osiągnąć. Z oślim uporem obozowe władze odmawiały jej zmniejszenia i przyglądały się obojętnie śmierci więźniów.
Stopniowo z braku pożywienia tracili oni siły do tego stopnia, że nie byli zdolni udźwignąć około dwuipółmetrowej piły, która ważyła mniej więcej od siedmiu do dziewięciu kilogramów. Osiągali stan, w którym nie było dla nich nadziei. W końcu umierali z głodu i odbywali ostatnią drogę na cmentarz.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Co trzeba było zrobić, by przetrwać w Gułagu? 10 żelaznych zasad dla kobietWysoka śmiertelność występowała również wśród kopiących groby. Normą dla nich było wykopanie ośmiu grobów dziennie, niezależnie od bieżących potrzeb. Rosjanie przywiązywali wagę do wcześniejszych przygotowań, woleli mieć pod dostatkiem pustych grobów, żeby było gdzie chować coraz liczniej umierających więźniów.
Co więcej, do kopaczy należało również skrajnie przygnębiające zajęcie, czyli grzebanie zmarłych. Wiele razy podczas powrotów do baraków widzieliśmy, jak wyciągają z kostnicy nagie zwłoki, wrzucają je do grobów i zasypują zmarzniętą ziemią.
To woda porwała bale
Nie wiadomo kiedy nadeszło lato i śnieg zaczął się topić. Peczora przybrała, wystąpiła z koryta i zalała część lasu. Był to czas spławiania kłód w dół rzeki do innych łagrów, budowanych jeszcze głębiej w syberyjskich lasach. Inspektora, który mnie na co dzień nadzorował, ogarnął niepokój. W ciągu ostatnich miesięcy nawet się zaprzyjaźniliśmy. Często rozgrzewał się przy moim ognisku i pomagałem mu w obliczeniach – na swoją korzyść.
Po ostatniej kontroli stwierdził w zapisach rozbieżność rzędu kilku tysięcy metrów sześciennych drewna. Oczywiście nie tylko ja oszukiwałem. Co zrozumiałe, był wielce zmartwiony, bo jego zwierzchnicy po sprawdzeniu danych mogli go oskarżyć o sabotaż. Perspektywa wylądowania przy wycince drzew na miejscu drwala wprawiła go w głębokie przygnębienie.
Reklama
Zapewniałem go, że jego obliczenia są prawidłowe, i zaproponowałem, żeby niezwłocznie zameldował, iż z powodu gwałtownego przyboru wody w rzece wysoka fala powodziowa porwała bale. Przyjął mój pomysł z ulgą i od razu powiadomił obozowe władze. Jego wyjaśnienie zostało przyjęte, a ja mogłem w dalszym ciągu oszukiwać.
Źródło:
Tekst stanowi fragment wspomnień Michała Krupy zatytułowanych Płytkie groby na Syberii . Ukazały się one w Polsce w 2020 roku, nakładem Domu Wydawniczego Rebis.
Polecamy
Tytuł, lead, tekst w nawiasie kwadratowym i śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów.
3 komentarze