Aliancka inwazja w Normandii była największą operacją desantową w historii. Wśród jednostek, które wylądowały 6 czerwca 1944 roku na francuskich plażach nie było co prawda polskich formacji, ale za to nieba strzegły tego dnia dywizjony z biało-czerwoną szachownicą. Oto jak wyglądał udział lotników znad Wisły w początkowej fazie operacji Overlord.
Równo o godzinie 22.00 [5 czerwca]rozpoczęła się odprawa pilotów 133 skrzydła. Przybył na nią pułkownik ze sztabu 84 grupy z dwoma pomocnikami majorami. Dowódcy 18 sektora nie było – pojechał na taką samą odprawę do 131 skrzydła.
Reklama
Zadania polskich pilotów
Byli też obecni dowódcy techniczni i administracyjni. Wśród zupełnej ciszy pułkownik przekazał zebranym, że jutrzejszy dzień, 6 czerwca 1944 r., przejdzie do historii jako dzień rozpoczęcia inwazji we Francji. Wysadzenie desantu morskiego ma się rozpocząć o godzinie 6.00 na francuskich plażach w Zatoce Sekwany.
Odsłonięto mapę, zawieszoną na stojaku i zakrytą dotąd płótnem. U brzegów Francji widać było wyrysowane różne znaki taktyczne; pięć grubych, czerwonych strzałek kierowało się ostrzami w miejsca lądowania desantu morskiego od rzeki Orne na wschodzie aż po podstawę półwyspu Cotentin na zachodzie. Miejsca lądowania oznaczone były kryptonimami: „Gold”, „Juno”, „Sword”, „Utah” i „Omaha”.
– Ponad tysiąc ciężkich bombowców już teraz udaje się, by zmiękczać nadbrzeżną obronę hitlerowską – kontynuował pułkownik. – Operację tę zakończą o świcie amerykańskie Latające Fortece w takiej samej liczbie. Przed świtem zostaną zrzucone trzy dywizje powietrznodesantowe, jedna u ujścia rzeki Orne i dwie na północ od rzeki Vire. O tu – pokazał wskaźnikiem na mapie. – Będziecie je ubezpieczać z góry.
Pilotom rozdano list-odezwę głównodowodzącego operacją inwazyjną „Overlord”, generała Dwighta Eisenhowera. Była w nim mowa o historycznym dniu, o wielkiej roli każdego żołnierza alianckiego, uczestniczącego w inwazji, życzenia pomyślności, a także wzmianka o boskiej opiece…
Czas startować
Noc była krótka. Już o godzinie 3.00 zarządzono pobudkę dla dyżurnych załóg poszczególnych dywizjonów. Tuż przed wschodem słońca kolejno wystartowały: dywizjon 306 pod dowództwem w/cdr Skalskiego, 315 z s/ldr Horbaczewskim na czele i 129 dowodzony przez s/ldr Hawa.
Zadaniem 133 skrzydła było ubezpieczenie oddziałów powietrznodesantowych zrzuconych w strefie działań amerykańskich wojsk. Wysokość patrolowania 10 tysięcy stóp w czasie jednej godziny, łączność radiowa ze stanowiskiem dowodzenia zainstalowanym na jednym z okrętów bojowych, biorących udział w operacji. Po starcie i uformowaniu ugrupowania bojowego skrzydło skierowało się ku wyspie Wight, a następnie skręciło na południe na półwysep Cotentin.
Reklama
Wszystkich pilotów interesowało, jak operacja lądowania wygląda z góry. W blasku wschodzącego słońca zauważono wkrótce ogony poszczególnych członków konwojów. Bliżej brzegów francuskich widać było całe roje statków większych i mniejszych, holujących barki i łodzie desantowe. Czoło konwojów zbliżyło się już do brzegów Francji i zatrzymało się w pewnej odległości.
Dało się dostrzec błyski salw armatnich z okrętów i jasne smugi piany morskiej za manewrującymi niszczycielami i innymi jednostkami bojowymi. Na francuskim brzegu wybuchały wciąż pociski artyleryjskie. Ogień prowadzony przez nadbrzeżną niemiecką obronę był raczej słaby. Powracały już z Francji ugrupowania amerykańskich Latających Fortec, nad brzegami Normandii kręciły się na różnych wysokościach ugrupowania brytyjskich i amerykańskich myśliwców – Spitfire’ow, Thunderboltów i Mustangów.
Nad plażą „Utah”
Skalski poprowadził swoje dywizjony nad wyznaczony odcinek patrolowania nad półwyspem Cotentin naprzeciwko amerykańskiego odcinka desantowania „Utah”. Były już tam dwa inne skrzydła Thunderboltów, krążące i penetrujące okolice u podnóża Cotentin. Piloci byli podnieceni, wytrzeszczali oczy, szukając na niebie niemieckich myśliwców, a na ziemi amerykańskich spadochroniarzy.
Kiedy ugrupowanie zataczało krąg nad plażą, każdy z pilotów chciał zaobserwować jak najwięcej szczegółów. Na brzegu normandzkim mimo chłodnego ranka było bardzo gorąco. Niemcy, dobrze przygotowani do obrony, znajdowali się w ufortyfikowanych pozycjach tzw. Wału Atlantyckiego.
Reklama
Dysponowali dużą liczbą stanowisk artylerii nadbrzeżnej i karabinów maszynowych, ukrytych w betonowych bunkrach. Alianckie wojska inwazyjne były zupełnie odsłonię-te, widoczne jak na dłoni, zdawałoby się – bez szans na opanowanie choćby skrawka ziemi.
Ogień artylerii okrętowej stawał się z każdą chwilą coraz bardziej intensywny. Do brzegu zaczęły szybko zbliżać się małe jednostki morskie, z których wyskakiwali żołnierze. Ruszyły do brzegu czołgi i działa samobieżne, zaroiło się na plaży. Przeleciały nisko nad niemieckimi pozycjami trójki samolotów bombowych i zakryły je dymną zasłoną. Widać było kolorowe rakiety, pożary i dymy. Dywizjony polskiego 133 skrzydła przez całą godzinę osłaniały szturm amerykańskich wojsk na odcinku „Utah”.
Powrót do bazy
Po dwóch godzinach od startu całe skrzydło powróciło do swojej bazy w Coolham. Zaraz otoczono gromadnie pilotów i zasypano setkami pytań. Odpowiadali z wielkim przejęciem i wiarą, że operacja musi się udać: jest bardzo dużo jednostek morskich, w powietrzu zupełnie nie ma Niemców, niemiecka artyleria przeciwlotnicza nie stawiała żadnego oporu. Oni, piloci, byli właściwie tylko widzami i obserwatorami historycznych scen, rozgrywających się na wielkim ekranie francuskiej krainy – Normandii.
– Psiakość! – klął „Dzióbek”, idąc ze Staszkiem do namiotu operacyjnego, aby złożyć meldunek z lotu przed oficerem operacyjnym. – Ani jednego skurczybyka! Czyżby Niemcy już nie mieli Focke-Wulfow? Co oni sobie myślą!
Reklama
– Tego to my nie wiemy – zaśmiał się Staszek, – Aha, masz może papierosa?
– O, psiakrew! Całą paczkę zostawiłem w namiocie! A przecież zawsze noszę ze dwie paczki w kombinezonie – tłumaczył się „Dzióbek”.
– Proszę, poczęstuj się – Staszek wyjął swoją papierośnicę i poczęstował kolegę. – Ja sądzę, ze Luftwaffe pokaże jeszcze swoje pazury. Jak się zorientują w sytuacji, ściągną w ten rejon swoje pułki, i wtedy może posypać się z nas pierze.
– Toś mnie pocieszył, bo już zwątpiłem; czy zobaczę jeszcze w tej wojnie jakiegoś szkopa – ucieszył się Horbaczewski.
Koniec pierwszego dnia
Dobrze po południu 133 skrzydło osłaniało lądowanie ostatnich oddziałów obu amerykańskich dywizji powietrznodesantowych. W operacji tej wzięło udział kilkaset samolotów i szybowców, które nad miejsce zrzutu leciały w długim ciągu na przestrzeni kilkunastu mil.
Widok był iście bajeczny – wszędzie pełno spadochronów, a lądujące szybowce odcinały się bielą od zielonych pól. Gdyby nie ogień niemieckiej naziemnej obrony, operacja byłaby tylko fascynującą przygodą dla biorących w niej udział. Nad samą ziemią kręciły się gęsto pasiaste, szybkie chrząszcze – amerykańskie Thunderbolty, które likwidowały stanowiska niemieckich karabinów maszynowych.
Powrót dywizjonów 133 skrzydła odbył się przy zachodzącym słońcu. Wszyscy piloci wykonali tego dnia po jednym, dwa, a nawet trzy loty nad normandzki brzeg. Po kolacji szybko udawali się na odpoczynek, bo na następny dzień przewidziano intensywne operacje.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Wacława Króla pt. Mustangi nad kontynentem. Jej nowe wydanie ukazało się w 2024 nakładem wydawnictwa Bellona.