„My, Polacy, walczymy rycersko na otwartym polu, tak aby nas widział wróg i Bóg. A nie tak jak Niemcy, którzy bombardują domy cywilnych ludzi, którzy obracają w proch kościoły…” – pisała we wrześniu 1939 roku nastoletnia Renia Spiegel.
Renia Spiegel w momencie wybuchu II wojny światowej miała zaledwie 15 lat i mieszkała z dziadkami w Przemyślu. Kilka miesięcy wcześnie zaczęła prowadzić dziennik, który uzupełniała niemal do ostatnich dni swojego krótkiego życia. Została zamordowana przez Niemców 30 lipca 1942 roku.
Reklama
Jej zapiski, których nowe wydanie ukazało się właśnie w Polsce, to niezwykłe świadectwo dorastania najpierw pod sowiecką, a następnie niemiecką okupacją. Radosne chwile przeplatają się z dramatycznymi wydarzeniami, dotykającymi autorkę oraz jej najbliższych. Poniżej wpisy, które Renia sporządziła we wrześniu 1939 roku.
6 IX 1939 r.
„We czwartek wybuchła wojna! Najpierw 30 albo 31 sierpnia rozpoczęła Polska wojnę z Niemcami. Teraz już i Anglia, i Francja też wypowiedziały wojnę Hitlerowi i wzięli go z trzech stron. Ale i on nie próżnuje. Ciągle nad Przemyślem latają samoloty nieprzyjacielskie, co pewien czas alarm. Ale dzięki Bogu, że na razie nie zrzucono na nasze miasto ani jednej bomby. Bo inne miasta, jak Kraków, Lwów, Częstochowa czy Warszawa, zostały po części zburzone.
Ale my walczymy, walczymy wszyscy od młodych dziewcząt począwszy, a skończywszy na żołnierzach. PWK [Przysposobienie Wojskowe Kobiet], do którego należę, też podejmuje rozmaite prace.
Ja kopałam już rowy przeciwbombowe, szyłam maski gazowe, służę za gońca, mam dyżury na stacji (podaję herbatę jadącym żołnierzom), chodzę i zbieram żywność dla żołnierzy, słowem walczę wraz z całym społeczeństwem polskim. Walczę i zwyciężę!”
Reklama
10 IX 1939 r.
„Boże, mój Boże! Już trzeci dzień jesteśmy w drodze. Przemyśl bombardowali, musieliśmy uciekać. Uciekamy we troje, z Arianką [siostra Reni] i z dziadkiem. Opowiadają nam w drodze, że Przemyśl niszczą ciągle, babcia tam została. Boże, ochroń ją. W nocy wyszliśmy pieszo z tobołkami z płonącego i zburzonego po części miasta”. (…)
18 IX 1939 r.
„Utknęliśmy we dworze. Już prawie tydzień tu jesteśmy i nie możemy się dostać w tamte strony do Zaleszczyk. Lwów jest oblężony. W mieście brak żywności. Czasem wstaję skoro świt i staję w długim ogonku po chleb. Wszyscy siedzimy poza tym cały dzień w schronie, to jest w piwnicy, i słuchamy okropnego świstu kul i huku bomb. Boże, ocal nas.
Niedaleko stąd kilka bomb zburzyło kilkanaście kamienic. Po trzech dniach wydobyto spod kupy gruzów żyjących ludzi. W nocy niektórzy śpią też w schronach, ci, którzy mają odwagę spać w domu, są zmuszeni sen przerywać i kilkakrotnie zbiegać do piwnic. To życie jest straszne, wszyscy jesteśmy żółci, wyblakli z tego piwnicznego życia, z braku wody i wygodnego łóżka, i snu.
Ale o wiele gorsze są myśli straszne, czarne jak noc, sępie. Babcia w Przemyślu została, tatuś w Zaleszczykach, mama, moja mamusia, w Warszawie. Warszawa oblężona broni się dzielnie, raz po raz odpiera atak nieprzyjacielski.
Reklama
My, Polacy, walczymy rycersko na otwartym polu, tak aby nas widział wróg i Bóg. A nie tak jak Niemcy, którzy bombardują domy cywilnych ludzi, którzy obracają w proch kościoły i trują małe dzieci za pomocą zatrutych (cholerą i tyfusem) cukierków i napełnionych iperytem baloników. Bronimy się również zwycięsko, tak jak Warszawa, jak miasto Lwów i Przemyśl.
Ale w Warszawie jest mama, jest ta osoba, którą kocham najgoręcej, dusza najbliższa, najdroższa. Biedna, ja wiem, że jeśli ona widzi, jak dzieci tam w schronach tulą się do swoich matek, to jest jej tak samo jak nam, gdy to widzę. Boże mój! Wielki i Jedyny. Boże, chroń i zachowaj mi matkę, ześlij na nią tę wiarę, że my żyjemy. Boże Miłosierny, spraw, aby już nie było wojny na świecie, spraw, aby wszyscy byli dobrzy i szczęśliwi. Amen”. (…)
22 IX 1939 r.
„Pamiętniku! Dziś przeżyłam dziwny dzień. Lwów się poddał. Ale nie Niemcom, tylko Rosji. Na ulicy nastąpiło rozbrojenie żołnierzy polskich. Niektórzy ze łzami rzucali na ziemię bagnety i patrzyli, jak Rosjanie łamią ich karabiny. Cywile zabierali końskie siodła, koce, jest mi żal, tak bardzo żal… Broni się jeszcze mała garstka. Jeszcze, pomimo rozkazu, Obrońcy Lwowa walczą bohatersko, by zginąć za Ojczyznę.
28 IX 1939 r.
Do miasta wkroczyli Rosjanie. W mieście dalej brak żywności, odzieży, obuwia, w ogóle wszystkiego. Przed każdym otwartym sklepem stoją ogonki. Szczególnie Rosjanie chętnie kupują tu rozmaite przedmioty. Robią obławy na zegarki, na materiały, buty i tak dalej. Dziwna jest ta Czerwona Armia. Nie można odróżnić oficera od szeregowca. Wszyscy są odziani w jednakowy jakiś szarobrunatny mundur, mówią niezrozumiałym dla mnie językiem, nazywają się wzajemnie »Towarisz«”.
Czasem jednak twarze oficerów są bardziej inteligentne. Cała Polska jest zalana przez wojska niemieckie i rosyjskie. Jedyna wyspa, która się broni, to jest Warszawa. Rząd wyjechał za granicę… a ja tak wierzyłam. Gdzie jest mama? Cóż się z nią stało? Boże!
Wysłuchałeś mojej modlitwy i sprawiłeś, że już nie ma wojny (przynajmniej ja jej nie widzę). Wysłuchaj teraz tej pierwszej części i ochraniaj moją matkę od złego. Gdziekolwiek jest i cokolwiek się z nią dzieje, czuwaj nad nią, tak jak nad nami, i dopomóż w każdej potrzebie! Amen”.
Reklama
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Dziennik Reni Spiegel. Życie młodej dziewczyny w cieniu Holokaustu. Jego nowe wydanie ukazało się nakładem wydawnictwa Prószyński i Sk-a.
Pamiętnik „polskiej Anny Frank”
Tytuł, lead, dwa pierwsze akapity oraz teksty w nawiasach kwadratowych pochodzą od redakcji.