Wiosną 53 roku p.n.e. upadł system, który zapewniał Republice Rzymskiej chwiejną, ale jednak równowagę polityczną. Triumwirat, a więc „superrząd” sprawowany przez trzech najpotężniejszych Rzymian, przestał istnieć po tym, jak jeden jego członków, Krassus, nie powrócił z bitwy pod Karrhe, toczonej z Persami. Pozostali triumwirowie – Juliusz Cezar i Pompejusz Wielki – nie byli zdolni dojść do porozumienia bez „tego trzeciego”. Ale nie jest prawdą, że sam Cezar podjął decyzję o wszczęciu wojny domowej.
Ostateczna, podstawowa formuła triumwiratu, a więc tego superrządu Republiki rzymskiej, była zadziwiająco, wręcz genialnie prosta i sprowadzała się do stwierdzenia, że „nie stanie się w Rzeczpospolitej nic, co nie podobałoby się któremukolwiek z trzech”.
Reklama
Ta nader pojemna i skuteczna formuła pozwoliła trzem najpotężniejszym ludziom w starożytnym Rzymie zrealizować ich najistotniejsze plany polityczne, a państwu szarpanemu od wielu lat coraz groźniejszymi kryzysami zapewniła względną stabilizację.
Teraz, po śmierci Krassusa, sytuacja zmieniła się radykalnie, a bardziej dalekowzrocznie myślących przedstawicieli klasy politycznej Republiki rzymskiej zaczęły dręczyć pytania, na które, prawdę mówiąc, trudno było znaleźć dobrą odpowiedź: jak ułożą się stosunki między Pompejuszem a Cezarem? Czy państwo nie okaże się za małe dla tych dwóch gigantów? Czy dojdzie między nimi do otwartej wojny, a jeśli tak, to po czyjej stronie się opowiedzieć w tym konflikcie?
Pytania wręcz fundamentalne, bo od prawidłowej odpowiedzi zależało wszystko: byt polityczny, majątek, a nawet życie. Co więc uczynić, kogo wybrać, aby nie znaleźć się na przyszłych listach proskrypcyjnych?
Czyż więc można dziwić się frustracji, wręcz przerażeniu elit politycznych i gospodarczych Rzymu?
Niepewny sojusz
W chwili, gdy w Persji dopełniał się los Krassusa, Cezar zajęty był tłumieniem kolejnego powstania Galów, którzy przez wiele lat nie chcieli pogodzić się z utratą niepodległości i przyjąć ofiarowanego im przez zdobywcę dobrodziejstwa pax Romana. Mimo to jednak nie zaniedbywał spraw politycznych i pilnie śledził przebieg wydarzeń w dalekiej „stolicy świata”, interesując się zwłaszcza poczynaniami Pompejusza.
Reklama
Czy już wówczas przewidywał możliwość konfliktu z tym „ulubieńcem fortuny”? Być może tak! Napięcia między triumwirami pojawiały się przecież już za życia Krassusa. Czasami dochodziło do sporów między Pompejuszem a Cezarem, częściej między Krassusem a Pompejuszem. Zawsze jednak był wówczas „ten trzeci”, który mógł podjąć akcję mediacyjną i pogodzić zwaśnionych wodzów.
Tak było na przykład w styczniu 56 roku p.n.e., kiedy to Pompejusz na posiedzeniu senatu oskarżył prawie otwarcie Krassusa o przygotowywanie spisku na jego życie.
Wówczas wizja rozpadu triumwiratu niepomiernie ośmieliła wrogich Cezarowi optymatów, którzy zaczęli grozić odebraniem mu namiestnictwa w Galii (jawnie zapowiadał to kandydujący na konsula Lucjusz Domicjusz). A to oznaczało nie tylko klęskę planów politycznych, ale mogło w konsekwencji doprowadzić do procesu sądowego i skazania zwycięskiego wodza.
Nic więc dziwnego, że Cezar podjął wówczas natychmiastową i energiczną akcję mediacyjną, w wyniku której doszło do zjazdu w miasteczku Luka w Apeninach, gdzie po trudnych negocjacjach odnowiono układ. Pogodzeni ze sobą Krassus i Pompejusz zostali konsulami roku 55 p.n.e. i, realizując obietnice, przeprowadzili uchwałę przedłużającą namiestnictwo Cezara do 1 marca 50 r. p.n.e.
Strata „szczególnie bolesna” dla Cezara
Ale obecnie nie było już Krassusa! W razie nowego konfliktu nie było więc nikogo, kto mógłby zaofiarować „misję dobrej woli” i pogodzić zwaśnionych.
Dla Cezara była to strata szczególnie bolesna, gdyż — po pierwsze, w większości przypadków Krassus był jego sojusznikiem — a po drugie, w nowo powstałym układzie był on, przynajmniej na razie, stroną słabszą, bardziej znienawidzoną przez senat, a zwłaszcza optymatów i narażoną na ich ataki.
Sytuację dodatkowo pogorszyła śmierć Julii, żony Pompejusza a zarazem córki Cezara, za jednym bowiem zamachem przestała istnieć również więź uczuciowa łącząca tych dwóch najważniejszych i najpotężniejszych obecnie w Republice wodzów i polityków. Teraz więc liczyły się już między nimi tylko interesy polityczne, a te coraz wyraźniej były rozbieżne.
Reklama
Większe i mniejsze zło
W czasie bowiem, gdy Cezar ugruntowywał swą sławę i pozycję poprzez podbój Galii, przebywający w Rzymie Pompejusz zdołał osiągnąć rzecz — w praktyce wydawało się nieosiągalną — względy ludu i równocześnie coraz wyraźniejsze poparcie senatu. Nic więc dziwnego, że zaczął uważać siebie za władcę Republiki z nadania obu jej najważniejszych filarów — arystokracji i ludu.
Wprawdzie ze strony arystokracji było to typowe małżeństwo z rozsądku, a w dodatku przez długi czas na pograniczu rozwodu, gdyż wiele wskazuje na to, że większość nobilitas najchętniej pozbyłaby się nie tylko Cezara, ale również Pompejusza, a więc obu „opiekunów” republiki, (…) ale tak naprawdę tylko nieliczni (jak np. dość ograniczony Katon), wierzyli, że było to jeszcze możliwe.
Dla większości senatorów był to więc raczej wybór między mniejszym i większym złem, a — zdaniem większości — tym mniejszym złem był Pompejusz. (…)
„Zbrojne ramię arystokracji”
Nobilitas (a przynajmniej najbardziej aktywna i wojownicza część tego ugrupowania) uważała Cezara za wroga numer 1, którego należy zniszczyć jak najszybciej, nie przebierając w środkach. Można jednak było przewidywać, że Cezar nie podda się bez walki i dlatego przywódcy senatu zaczęli kokietować Pompejusza, proponując mu rolę sprzymierzeńca i „zbrojnego ramienia” arystokracji.
Cel swój osiągnęli stosunkowo łatwo, gdyż w nowej konfiguracji politycznej Cezar przestał już być Pompejuszowi potrzebny! Wręcz przeciwnie, stał się przeszkodą w realizacji ambitnych planów, niewiele więc było szans na to, aby potwór trójgłowy [triumwirat] zmienił się w dwugłowego, gdyż obie głowy już wkrótce zaczęły warczeć i szczerzyć do siebie kły.
Reklama
Oczywiście nie od razu. Przez pewien czas po śmierci Krassusa obaj dotychczasowi sprzymierzeńcy zachowywali się wobec siebie dość poprawnie (a nawet Pompejusz zdobył się na wielkoduszny gest, oddając jeden ze swych legionów do dyspozycji Cezara (wówczas gdy po klęsce pod Atautaka znalazł się on w trudnej sytuacji militarnej). Ale nie brak było też znaków zapowiadających wybuch konfliktu.
Jednym z nich, nader symptomatycznym, było zdecydowane „nie” Pompejusza na propozycję odnowienia związków rodzinnych przez poślubienie Oktawii, wnuczki siostry Cezara.
W senacie odczytano to należycie i ośmieleni poparciem Pompejusza przywódcy optymatów, nie mogąc na razie dosięgnąć bezpośrednio Cezara, zwalczali gwałtownie jego popleczników i agentów politycznych.
Odbywało się to nie tylko na forum senatu, lecz również na ulicach stolicy w formie walk zbrojnych band. W rezultacie Rzym był wręcz sterroryzowany przez bandy zbrojne, opłacane bądź to przez Cezara, bądź przez jego przeciwników. (…)
Na skraju konfliktu
Dramatyczna sytuacja wymaga zawsze zastosowania nad zwyczajnych środków zaradczych. Najprościej oczywiście byłoby uciec się do starej, wypróbowanej metody i wyznaczyć dyktatora, który dysponując na przeciąg tradycyjnych sześciu miesięcy pełnią władzy, mógłby uspokoić i miasto, i kraj, a następnie, po złożeniu swych pełnomocnictw, umożliwić wybór normalnych władz.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Ale najprostsze rozwiązania nie zawsze są możliwe do zastosowania. Kogo bowiem obdarzyć tym urzędem? Pompejusza? A co na to powie Cezar? No i co zrobi sam Pompejusz, czy aby nie wykorzysta sytuacji i nie zechce zatrzymać stanowiska dyktatora „na zawsze”?
W związku z tym z „kół zbliżonych do Cezara” wyszedł konkurencyjny pomysł mianowania (a nie wybrania) konsula sine college (bez kolegi), który skupi w swoim ręku całość związanej z tym urzędem władzy i dzięki temu uspokoi miasto i państwo.
Reklama
Nie wiemy, kto naprawdę był autorem tej, przyznać trzeba, nader interesującej propozycji. Czy był nim sam Cezar? Być może. Tak czy inaczej jednak, na pewno był o niej dobrze poinformowany i na pewno ją akceptował. On też zapewne miał — w zamyśle projektodawców — objąć to stanowisko.
Obawy Juliusza Cezara
Trudno w pełni zgodzić się z Gerardem Walterem, który twierdzi, że Cezarem kierowała li tylko niecierpliwość w zaspokajaniu ambicji. To tylko część prawdy. W rzeczywistości Cezar bardzo obawiał się o swą przyszłość, zbliżał się bowiem koniec jego namiestnictwa, a to oznaczało, że stanie się osobą prywatną i może być pociągnięty do odpowiedzialności sądowej.
Warto pamiętać, że zgodnie z prawem rzymskim osobę piastującą jakikolwiek urząd można było postawić przed sądem dopiero po zakończeniu kadencji, gdy stawała się osobą prywatną. W przypadku Cezara mogło to nastąpić po 1 marca 50 roku p.n.e., gdyż wtedy kończyło się jego namiestnictwo w Galii.
Pamiętajmy również i o tym, że nie mógł on starać się natychmiast (ani osobiście, ani zaocznie) o konsulat, gdyż obowiązywało prawo z roku 342 p.n.e., zgodnie z którym obywatel mógł być dopuszczony do drugiego konsulatu dopiero po upływie dziesięciu lat od wygaśnięcia pierwszego. W przypadku Cezara termin ten upływał w roku 48, kandydaturę swą mógł więc zgłosić dopiero w lipcu 49 roku.
Przez ponad rok (a dokładnie przez piętnaście miesięcy) byłby więc osobą prywatną, a o to właśnie jego wrogom chodziło. Pomysł mianowania konsulem nadzwyczajnym był więc dla Cezara nader atrakcyjny z tego właśnie powodu. Po prostu przeszedłby od jednej funkcji do drugiej, a następnie znów otrzymałby namiestnictwo prowincji (a można być pewnym, że zadbałby o ważne i „przyszłościowe” prowincje) i w ten sposób ani przez moment nie byłby wystawiony na ataki wrogów.
Reklama
Nie wolno poza tym zapominać, że obejmując ponownie (w dodatku jednoosobowo) stanowisko konsula, Cezar zyskiwał ogromny wpływ na sytuację w państwie, a niewątpliwie tak wytrawny polityk, jakim był Cezar, na pewno nie zmarnowałby tej szansy. Pomysł cezarian nie znalazł jednakże uznania w Rzymie.
Dramatyczny wybór senatu
Prawdę mówiąc, senat stanął przed dramatycznym wyborem. Większość senatorów na pewno obawiała się Cezara na stanowisku jedynego konsula z pełnią władzy, w dodatku mianowanego na to stanowisko wbrew prawu, które nie przewidywało takiej konstrukcji jak jednoosobowy konsulat. Ale wielu z nich (z podobnych zresztą powodów) sprzeciwiało się również mianowaniu Pompejusza, sądząc (chyba nie bezpodstawnie), że raz osiągniętej władzy może nie zachcieć oddać.
Nie zapominajmy również i o tym, że agenci polityczni Cezara mieli niemały wpływ na rozwój sytuacji w stolicy, przekupując galijskim złotem, kogo tylko się dało. Ostatecznie senat wybrał jednak mniejsze — w swoim przekonaniu — zło i zaakceptował propozycję mianowania jednego tylko konsula z bardzo szerokimi uprawnieniami (między innymi z prawem do werbowania żołnierzy w Italii), powierzając tę funkcję Pompejuszowi.
Decyzję tę Dion Kasjusz skomentował następująco: „Ponieważ Pompejusz lgnął do ludu mniej niż Cezar, spodziewali się (senatorzy — przyp. R.R.), że oderwą go od niego i pozyskają dla siebie”. A taki sojusz bardzo źle wróżył Cezarowi.
Jeśli choć przez moment mógł mieć wątpliwości co do swych dalszych losów, to ostatecznie rozwiała je przeforsowana przez Pompejusza ustawa, mocą której każdy obywatel mógł podać pod sąd każdego urzędnika sprawującego swój urząd po roku 70 p.n.e., jeśli ten dopuścił się spekulacji wyborczych.
Ustawa ta miała wyraźnie antycezariańskie ostrze, mimo że jej autor zastrzegał się, iż nie dotyczy ona Cezara. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że są to tylko puste słowa. Gdyby więc Cezar pojawił się jako człowiek prywatny w Rzymie, natychmiast, jeszcze przed wyborami, pociągnięty zostałby do odpowiedzialności sądowej.
Wprawdzie wyroki sądów były zawsze, również i w starożytnym Rzymie, nieprzewidywalne, a sprzedajność sędziów ogólnie znana (zdarzały się przypadki, że ten sam sędzia brał łapówki od obydwu stron sporu), ale Pompejusz zabezpieczył się przed wszelkimi niespodziankami i zadbał o to, aby jego konkurent nie uniknął kary.
Reklama
W tym celu przeprowadził odpowiednią zmianę procedury sądowej ograniczającą w znacznym stopniu możliwości obrony podsądnym. A co najistotniejsze, zadbał również o sporządzenie listy sędziów, umieszczając na niej osoby, których mógł być zupełnie pewnym. (…)
Kto naprawdę rzucił kości?
Uprzedzając bieg zdarzeń, Cezar na początku 51 roku p.n.e. zwrócił się pisemnie do senatu z prośbą o przedłużenie mu namiestnictwa w Galii do końca 49 roku, liczył, bowiem na zwycięstwo w wyborach i objęcie konsulatu 1 stycznia 48 roku. Dzięki takiemu rozwiązaniu ani przez moment nie byłby osobą prywatną, a pełniąc funkcje publiczne był — przypomnijmy — nietykalny dla swych wrogów.
Jednak senat na wniosek konsula M. Klaudiusza Marcellusa propozycję tę odrzucił. Można, jak sądzę, zaryzykować tezę, że właśnie wówczas, właśnie tą decyzją, senat zdecydował o dalszym biegu wypad ków, a mówiąc konkretnie, o wybuchu wojny domowej. Decyzja ta stawiała bowiem Cezara przed hamletowskim pytaniem być albo nie być.
Miał do wyboru bądź zaakceptować ją, a tym samym skazać się na klęskę nie tylko zresztą polityczną, ale również osobistą, bądź sprzeciwić się, a to oznaczało w konsekwencji wojnę domową.
Reklama
Czy to oznacza, że cały senat świadomie dążył do wojny domowej? Nie! Większość senatorów, a także optymatów pozostających poza senatem, zapewne panicznie bała się tej wizji, ale nie potrafiła przeciwstawić się dyktatowi wąskiej grupy przywódców. Tak naprawdę więc to „senaccy jastrzębie”, a nie Cezar rzucili te przysłowiowe już kości, stawiając Cezara w sytuacji bez wyjścia.
Warto o tym pamiętać analizując przebieg wydarzeń od momentu decyzji senatu, odmawiającej Cezarowi prawa do przedłużenia namiestnictwa, do momentu, w którym przekroczył on na czele swych legionów małą rzeczkę Rubikon, która dzięki temu zrobiła w historii oszałamiającą karierę. Bo kości raz rzucone, toczą się dalej same, a rzucający przestają mieć wpływ na ostateczny wynik.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Romualda Romańskiego pt. Farsalos 48 p.n.e. Jej edycja limitowana ukazała się w 2022 roku nakładem wydawnictwa Bellona.