David Koresh przeszedł do historii jako przywódca niebezpiecznej sekty, która wyłamała się z Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Zarzucano mu między innymi poligamię i przemoc. Gdy grupa, którą kierował zaczęła na potęgę gromadzić broń, amerykańskie służby federalne przystąpiły do oblężenia jej kompleksu w Waco w Teksasie. Zakończyło się ono śmiercią 86 osób. Mało kto pamięta dzisiaj, że przed tym makabrycznym finałem Koresh planował między innymi, że… zostanie wielką gwiazdą rocka. I to już jako przywódca sekty.
Muzyczne ambicje lidera apokaliptycznej sekty wydają się dziwne dzisiaj, ale były zaskakujące już za czasów działalności tak zwanej Gałęzi Dawidowej, zakończonej w 1993 roku oblężeniem Waco.
Reklama
Siedem pieczęci, apokalipsa i… muzyczna kariera
David Koresh, pierwotnie noszący mniej biblijne miano Vernon Howell, miał muzyczne plany jeszcze zanim uznał się za proroka, „Baranka Bożego” i człowieka, który „otworzy siedem pieczęci”, przyspieszając koniec świata.
Gdy jednak na początku lat 80. XX wieku zadał samemu sobie taką misję, wcale nie zamierzał z tego względu rezygnować ze sławy rockmana. O tym osobliwym wątki historii pisze Jeff Guinn na kartach reportażu Waco. David Koresh, Gałąź Dawidowa i piętno gniewu.
Scena i głośnik dla przywódcy
Koresh grał na gitarze i uważał się za świetnego wokalistę. Na wczesnym etapie budowy sekty, konkretnie jesienią 1985 roku, wyjechał więc do Los Angeles, w przekonaniu, że nie tylko zdobędzie wyznawców, ale i sławę.
Był przekonany, że dla rzekomego Bożego wybrańca sceniczna kariera nie powinna być żadnym wyzwaniem. A jednak jego muzyka nie wzbudziła zainteresowania. Nawet to nie zniechęciło jednak Koresha.
Reklama
Później, gdy już przejął żelazną kontrolę nad kompleksem w Waco, jak na przywódcę niebezpiecznej sekty przystało zabraniał wyznawcom swobodnego opuszczania ośrodka, wychodzenia do kina czy restauracji. Sam jednak często zaglądał do barów, by śpiewać i grać na gitarze. Wiernych przekonywał, że w ten sposób próbuje wziąć ludzi „na sposób”. Bo grzesznicy mieli „łatwiej wysłuchiwać przesłania, jeśli dostaną je w formie piosenki”.
Jak pisze Jeff Guinn, w 1991 roku Koresh zlecił nawet swoim ludziom, by zbudowali dla niego scenę w barze Cue Stick w Waco. Za pieniądze sekty kupił też system nagłaśniający, a potem grywał w sobotnie wieczory z zespołem, złożonym oczywiście z wyznawców.
Mesjańskie produkcje
Autor książki Waco. David Koresh, Gałąź Dawidowa i piętno gniewu wyjaśnia zresztą, że lider nie ograniczał się tylko do lokalnych występów. Podczas kolejnego pobytu w Los Angeles „dużo czasu poświęcił na zainteresowanie sobą wytwórni fonograficznych, zamiast szukać nowych wyznawców do Gałęzi Dawidowej”.
W Los Angeles Koresh i jego zespół jeździli błyszczącym autobusem z napisem „Messiah Productions” (który czasem pełnił podwójną funkcję i odwoził zwerbowanych do Teksasu). Muzycy towarzyszący Koreshowi wywodzili się spośród jego zwolenników i czasem wychodzili na scenę w koszulkach z napisem „David Koresh/Boski rock”.
Reklama
Wynajął artystę, który ozdobił pudła ich gitar biblijnymi obrazami i cytatami. Ponieważ nie udało mu się podpisać żadnego kontraktu, nadał swoim utworom i koncertom bardziej komercyjny charakter.
Perkusista David Thibodeau, któremu wcześniej podobało się granie muzyki Koresha, bardzo oryginalnej, nie był zadowolony: „Nowe piosenki brzmiały pospolicie, a David nie był aż tak dobrym wokalistą”.
Nikt się nie nawrócił po wysłuchaniu koncertu. Ale Koresh ciągle próbował, w Los Angeles i w Waco, a wyznawcy się nie buntowali. Tego właśnie chciał, kiedy zaś ktoś go o to pytał podczas studiów nad Biblią, odpowiadał, że Biblia obiecała Barankowi przywileje w uznaniu za trud i wielkie poświęcenie.
Bibliografia
Powyższy tekst powstał na podstawie książki Jeffa Guinna pt. Tragedia w Waco. David Koresh i tajemnica jego sekty (Wydawnictwo Poznańskie 2024).