Życie większości galicyjskich chłopów w drugiej połowie XIX wieku upływało pod znakiem ciężkiej pracy oraz nieustannego widma głodu. Wiele osób obecnie uważa, że przynajmniej relacje sąsiedzkie w wiejskich gromadach były bliskie, zwarte i harmonijne. Ponoć wspólnie przeciwstawiano się wszelkim przeciwnościom – zupełnie inaczej niż dzieje się to we współczesnym świecie. Taki obraz dawnej rzeczywistości bardzo niewiele ma jednak wspólnego z faktami.
Wincenty Witos to bez dwóch zdań jeden z najbardziej znanych i wpływowych chłopów w polskiej historii. Karierę polityczną zaczął już w czasach zaborów, po odzyskaniu niepodległości piastował zaś aż trzykrotnie urząd premiera.
Reklama
Wieś podzielona płotami
W spisanych w latach 30. XX wieku wspomnieniach Witos między innymi barwnie opisał to, jak wyglądały realia życia na galicyjskiej wsi w czasach jego dzieciństwa i młodości. Syn ubogiego gospodarza miał wiele gorzkich słów do powiedzenia na temat tamtego okresu. Nie hamował się również z krytyką relacji sąsiedzkich. Podkreślał, że w latach 70. i 80. XIX wieku:
Życia sąsiedzkiego, już nie zorganizowanego, ale takiego, które by dyktowała jakaś głębsza myśl albo jaśniejszy cel, nie było na wsi zupełnie.
Każdy żył dla siebie, bardzo nawet nieraz zadowolony, jeśli mógł się od drugich odgrodzić nie tylko stosunkami, ale wysokim i gęstym płotem, którego nie mogły przejrzeć ciekawe oczy, przejść sąsiedzkie gęsi i kury, przedostać się natarczywe świnie.
Chłopi odseparowywali się od innych również po to, aby ukryć, co robili w swoim obejściu. Klepiący biedę włościanie nierzadko bowiem kradli drewno z „pańskiego” lasu czy parali się kłusownictwem.
Reklama
Wincenty Witos przekonywał, że gdyby życzliwy sąsiad dowiedział się o takich występkach, zapewne zaraz „z wywieszonym językiem” popędziłby „ze skargą na leśnictwo albo też na posterunek żandarmerii. Potem zaczęłyby się kłopoty i »ustawanie« po sądach, a tego się bano jak zarazy”.
Powody chłopskich sporów
Na biednej i skrajnie przeludnionej wsi na relacje sąsiedzkie bardzo źle wpływały również „konkurencja i zabiegi o zarobki”. W sytuacji, gdy nawet najmniejszy dochód mógł zdecydować o tym, czy chłopska rodzina będzie miała za co kupić jedzenie na przednówku, dochodziło do licytacji kto wykona daną pracę taniej.
W efekcie włościanie nieraz pracowali „prawie zupełnie za darmo, niszcząc zdrowie i narzędzia, męcząc konie i domowników”. Dalej Wincenty Witos pisał, że:
Ciężkie i długie gniewy sprowadzały licytacyjne sprzedaże siana na łąkach dworskich, przy których najbliżsi krewni, najlepsi sąsiedzi, najzacieklej przeciw sobie występowali.
Zaciętość ta kosztowała grube pieniądze, na które trzeba było kilka miesięcy pracować. Ponieważ jeden starał się płacić drugiemu pięknem za nadobne, kosztowny ten proceder nie kończył się bardzo długo.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Bardzo wiele powodów do niesnasek i kłótni dawały zaorane miedze, zasieczone łąki, przechodząca woda, nie mówiąc już o wpadających w szkodę koniach, bydle i świniach, pchających się do ogrodu i na podwórze kurach i gęsiach. Jeśli się to nie trafiło, to tam zawsze potrafiły kumoszki kochające się co innego wymyślić.
Pół wsi zaangażowane w spór
Zasłużony działacz ludowy ze smutkiem podkreślał, że ogółem na życiu sąsiedzkim i rodzinnym bardzo źle odbijały się różnego rodzaju „gniewy”. Ich powody były najrozmaitsze, a skonfliktowani mieszkańcy wsi „nie mogli nic wspólnego robić, słowa do siebie przemówić, ale nawet w tej samej izbie obok siebie stanąć”.
Takie podejście nie dotyczyło tylko osób bezpośrednio zaangażowanych w konflikt, ale również ich krewniaków, często nawet tych odległych. Dlatego w spory było zaangażowane nieraz „pół wsi”. Jednocześnie bardzo źle patrzono na osoby ugodowe, które nie szukały zwady.
O takich gospodarzach mówiono, że „jemu można nakłaść, jak świni do koryta”, albo jeszcze dosadniej „pluj k***ie w oczy, a ona mówi, że deszcz pada”. Nie tolerowano również wyłamywania się z rodzinnej wendetty. W efekcie:
Na wszystkich spadał obowiązek szukania odwetu, szczególnie wtenczas, gdy chodziło o pobicie albo też ciężką obrazę honoru. Gniewy te, czasami długie i zawzięte, zdarzały się pomiędzy najbliższymi członkami rodziny, wywołując przykre nieporozumienia, bitki i procesy.
Reklama
Każdy chłop chciał być samowystarczalny
Uwcześni chłopi potrafili się zjednoczyć dopiero w obliczu nieszczęścia takiego, jak pożar, gradobicie, choroba czy padnięcie zwierząt gospodarskich. Wtedy zapominano o niesnaskach i ruszano z pomocą. Poza tym jednak, jak ze smutkiem kwitował Witos:
Każdy dążył do tego, by sobie możliwie sam wystarczyć, nie lubił pożyczać żadnego narzędzia drugiemu i sam pożyczania unikał. Pożyczył wprawdzie sąsiadowi pługu, brony, kosy czy bochenka chleba, ale czynił to z wielką niechęcią, dając mu do zrozumienia, że powinien mieć swoje.
Kumoszki zaś prawie zawsze kiwały głowami nad oddanym chlebem, a wskazując na zakalec dowodziły, co to za „paprawa” ta sąsiadka. Naturalna rzecz, że to znowu musiało wywołać gniewy długotrwałe i gorliwe kłótnie.
Bibliografia
- Wincenty Witos, Moje wspomnienia, cz. I, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1998.