Aresztowanie generała Stefana Roweckiego „Grota” było jednym z największych sukcesów Niemców w walce z polskim podziemiem niepodległościowym podczas II wojny światowej. Doszło do niego 30 czerwca 1943 roku. Zbierając w latach 70. XX wieku materiały do biografii dowódcy Armii Krajowej Tomasz Szarota zdołał porozmawiać z kobietą, z którą Rowecki spędził ostatnią noc na wolności. O tym co mu wtedy wyznała opowiada Emilowi Maratowi i Michałowi Wójcikowi na kartach książki Duma i wstyd. O historii i potrzebie pamiętania.
Moja przygoda z najwybitniejszą postacią polskiego Podziemia – generałem Stefanem Roweckim „Grotem” – zaczęła się od pana Józefa Ławnika. Tak się nazywał. To był szef mojej żony w redakcji varsavianów w PWN.
Reklama
Byłem takim „zawodnikiem rezerwowym”
Pod koniec lat 60. ona tam właśnie pracowała. I pewnego dnia pan Ławnik wpadł na pomysł, aby jego firma zaczęła wydawać serię Sylwetki Warszawskie. Ponieważ wiedział, że jestem mężem Hanusi, w dodatku pracuję w Instytucie Historii PAN, poprosił ją, by mnie zapytała, czy mogę „na chybcika” spisać listę kandydatów na bohaterów takiej serii.
Ułożyłem listę 20 nazwisk. To nie były osoby związane z ostatnią wojną. Wymieniłem na przykład Sokrata Starynkiewicza, Edwarda Jurgensa i tak dalej. Był też Rowecki. I on się tego Roweckiego chwycił, jakby wyczuł, że to się może sprzedać.
Zgłosił się najpierw do Jerzego Janusza Tereja, historyka specjalizującego się w dziejach II Rzeczypospolitej i wojny. Ten jednak odmówił. Potem do Eugeniusza Duraczyńskiego, redaktora naczelnego „Mówią Wieki”, ten też powiedział „nie”, bo „jest za wcześnie”. A ja byłem takim „zawodnikiem rezerwowym”. Zapytał, czy mogę o nim napisać, a ja się zgodziłem.
Powiedziałem, że zacznę zbierać materiały. To już był początek lat 70. Zacząłem od końca – najpierw zainteresowałem się końcowym okresem życia Roweckiego, jego pobytem w obozie koncentracyjnym. W 1973 roku Marian Turski zgodził się opublikować w „Polityce” dwa moje duże teksty o „Grocie” w Sachsenhausen.
Mówił tak by wiele nie powiedzieć
Był jakiś odzew czytelników. I to była jakby zapowiedź tej biografii. Dowiedziałem się wówczas, że Rowecki napisał w obozie testament, wykonawcą tego testamentu uczynił brata – mecenasa Stanisława Roweckiego zamieszkałego w Warszawie. Hm, pomyślałem, w Warszawie!
Dziś już ich nie ma albo są zabytkami, ale kiedyś były w Warszawie książki telefoniczne. Miałem taką w domu i z głupia frant otworzyłem ją na literce „R”. I co widzę? Rowecki Stanisław, mecenas, ulica Wilcza i tak dalej. I numer telefonu. Zadzwoniłem. Przedstawiam się, że jestem młodym historykiem, zamierzam napisać biografię pana brata, mam prośbę: czy moglibyśmy się zobaczyć.
Reklama
„Czemu nie… – słyszę. – Nie widzę przeszkód”. Poszedłem. Stanisław Rowecki (1901-1993) przywitał mnie uprzejmie. Zaczęliśmy od genealogii, notowałem, po godzinie spytałem go, czy byłby tak uprzejmy spotkać się ze mną jeszcze raz, za dwa tygodnie – wtedy będę miał już konkretne pytania. „Proszę bardzo, zapraszam”.
Przychodzę. Ale mam poczucie, że wprawdzie jest grzeczny i uprzejmy, ale mówi tak, by za wiele nie powiedzieć. Odpowiada na pytania, ale półsłówkami. Ewidentnie nie ma do mnie zaufania. Nie miałem żadnych rekomendacji, on wiedział tylko, że jestem z Instytutu Historii PAN, bezpartyjny i tyle. Myślałem, że kupię go właśnie tym ostatnim. Ale nie – on mi powiedział, że ma kilku znajomych bardzo wartościowych ludzi, którzy są w partii.
W pewnym momencie dochodzimy do tematu: Stefan Rowecki – legionista. I wtedy pozwoliłem sobie na uwagę, że Marceli Szarota, mój dziadek, był legionistą. I na to jest reakcja piorunująca. On się podnosi z krzesełka, wyciąga do mnie rękę i mówi, że od tego momentu ma do mnie stuprocentowe zaufanie. Ale wykazałem się refleksem, powiedziałem: „Wie pan, również wnuk legionisty może się okazać łobuzem”. On na to: „Tak, ale to się zdarza bardzo rzadko”.
Rozmowa z Rolą-Żymierskim
Rozmowa z mecenasem Stanisławem Roweckim poskutkowała tym, że domowe archiwum Roweckich stanęło przede mną otworem. Kustosz rodzinnej tradycji i rodzinnej pamięci to dla historyka osoba bezcenna. Klucz do sukcesu. Wiecie o tym, boście napisali kilka książek, korzystając, jak mniemam, z domowych archiwów waszych bohaterów. Bez tego ani rusz.
Reklama
Pewnego dnia mecenas zapytał mnie, czy nie chciałbym porozmawiać o Roweckim z… marszałkiem Rolą-Żymierskim. On był pierwszym nauczycielem wojaczki mojego bohatera! „Bardzo chętnie!”. Poszliśmy. Marszałek miał już około 90 lat. I tej rozmowy nie zapomnę do końca życia. Mieszkał przy Narbutta. Już od wejścia witał nas jego wielki portret w mundurze Legionów.
Ten budzący przecież wielkie kontrowersje człowiek, według wielu zdrajca, bardzo się ucieszył, że tę biografię piszę. Świetnie pamiętał Roweckiego, który dwukrotnie jako młodzik przekradał się na jakieś paramilitarne kursy Polskich Drużyn Strzeleckich.
Tu dygresja na temat fenomenu ludzkiej pamięci: Żymierski pamiętał wszystko sprzed dziesięcioleci tak, jakby miał rozłożony na kolanach pamiętnik i czytał, ale gdzie położył okulary przed sekundą – nie miał pojęcia. Opowiedział mi jedną rzecz pod rygorem, że mogę to zdradzić dopiero po jego śmierci. Zatem dziś to mogę powiedzieć: otóż w latach 30. jeździł do Paryża i spotykał się tam z Władysławem Sikorskim.
Obaj nienawidzili sanacji, to jest wiadome. Czy akurat to spowodowało, że Rola został agentem sowieckim, tego nie wiem, ale tak się dziś przyjmuje. W każdym razie zdradził mi, że pod koniec lat 30. z Sikorskim zastanawiali się, czy w Paryżu nie powołać Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Coś wam to przypomina? PKWN! Żeby to była taka przeciwwaga dla sanacji. Fenomenalna sprawa! Zapamiętałem go jako bardzo kulturalnego, ułożonego pana, szurającego stopami po lśniącej podłodze jak w muzeum.
Reklama
Halina T.
Może to dobry moment, żeby opowiedział nam pan, jak dotarł do jednego ze swoich najciekawszych informatorów – pani Haliny T. To była pani, u której „Grot” spędził ostatnią noc na wolności. To od niej ruszył na ulicę Spiską, gdzie został aresztowany.
Nigdy nie zdradziłem jej personaliów. W książce występuje tylko pod imieniem i pierwszą literą nazwiska. Nazwisko panieńskie ujawnił dopiero po latach Andrzej Gass, dziennikarz historyczny. Ja swojego słowa dotrzymałem. Widocznie Gass nie musiał.
Dziś też wam nazwiska po mężu nie zdradzę, podam za to adres – tylko ulica Filtrowa. Jak ja się tam pojawiłem? Zbierając informacje do książki, znalazłem na Wolumenie, targowisku na warszawskich Bielanach, książeczkę w serii tygryska: Tajemnica gen. Grota. Autor – Ryszard Tarski.
Nazwisko nic mi nie mówiło, a skoro siedziałem w temacie od lat, zaintrygowało mnie to. Pomyślałem, że to pseudonim. A ponieważ ci, którzy wybierają pseudonimy, często zostają przy prawdziwym imieniu, wydedukowałem, że musi istnieć jakiś historyk o imieniu Ryszard i zapewne z nazwiskiem na literę „T”.
Reklama
No i znalazłem: Ryszard Tryc. Był to człowiek z resortu spraw wewnętrznych, którego przerzucono do służby dyplomatycznej. Był attaché wojskowym w Stanach. Ta jego książeczka okazała się bardzo dobra, bez przekłamań, zaskakująco rzetelna, napisana tak jak trzeba. I to on wspomniał o tajemniczej kobiecie, z którą ostatnie tygodnie życia spędzał „Grot”.
To dlatego aresztowano go 30 czerwca?
Ostatecznie poznał mnie z nią Stanisław Rowecki. To z jej mieszkania przy ulicy Topiel na Powiślu generał poszedł na spotkanie z Komendą Główną. Pamiętam, że poszliśmy do pani Haliny razem z mecenasem. Rozmawialiśmy półtorej godziny.
Powiedziała mi, że z generałem prowadzili w 1943 roku normalne życie, jak małżeństwo, ale najważniejsza informacja była taka, że tuż przed aresztowaniem „Grota” planowali wyjechać na miesiąc z Warszawy! Na miesięczny urlop.
Nasuwał się wniosek, że Niemcy, którzy mieli generała pod obserwacją, aresztowali go tylko dlatego, że bali się, iż zniknie im z oczu. Takie jest moje prywatne zdanie.
Reklama
Czyli mieli go już namierzonego. Podsłuchiwali telefony? Czy starał się pan dotrzeć do żony?
Tak. Ale odmówiła rozmowy. Poznałem za to Elżbietę Prądzyńską-Zboińską, czyli łączniczkę „Grota”, która jako ostatnia ze znajomych widziała go żywego. Zaraz po tym, jak przyjechał od pani T. z Powiśla na Ochotę. Moim zdaniem ona była ab-solutnie zakochana w swoim szefie. Miała w 1940 roku 25 lat.
Nie ośmieliłem się oczywiście drążyć tematu… On – macho, ona – mały trybik w konspiracyjnej maszynie.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Duma i wstyd. O historii i potrzebie pamiętania (Wydawnictwo Agora 2025). Jest to wywiad rzeka z profesorem Tomaszem Szarotą, z którym rozmawiają Emil Marat i Michał Wójcik.