W XIX wieku w Polsce i nie tylko powszechna była opinia, że Słowianie już w czasach przedchrześcijańskich musieli posiadać własne pismo i rozwiniętą kulturę materialną. Takie przekonanie stało się pożywką dla sprytnych fałszerzy, produkujących rzekome zabytki sprzed wieków. Największą sensację przyniosło „odnalezienie” w Meklemburgii tak zwanych bałwanków prillwickich – podrobionych figurek ze zmyślonymi słowiańskimi runami. Szybko stały się one inspiracją także dla polskich mistyfikatorów.
O figurkach z Prillwitz, rzekomo zawierających runy wczesnych Słowian, pisałem już w innym artykule. Tutaj wystarczy przypomnieć, że oszustwo było szyte wyjątkowo grubymi nićmi, a mimo to wielu wybitnych historyków i prekursorów archeologii dało mu wiarę.
Reklama
Pragnienie odnalezienia słowiański run i śladów lokalnej sztuki sprzed przeszło tysiąclecia było tak wielkie, że naukowcy ignorowali wszelkie argumenty sceptyków. Takie podejście miało oczywiste skutki – szybko także na lokalnym gruncie zaczęły pojawiać się oczywiste mistyfikacje.
Jak powstały kamienie mikorzyńskie?
Na ziemiach polskich największą furorę zrobiły tak zwane kamienie mikorzyńskie. Z perspektywy czasu można stanowczo stwierdzić, że było to oszustwo, zresztą o wiele bardziej nieudolne niż figurki z Prillwitz.
Za aferą stał młody szlachcic Piotr Droszewski. W 1848 roku, jako 19-latek, osiadł on w majątku stryja w wielkopolskim Mikorzynie. Nie miał smykałki do gospodarstwa ani żadnego zawodu, ale za to, jak skomentowano po latach, „z całym poświęceniem chorował na archeologię”. Poza tym niczego nie pragnął bardziej, niż tego, by „należeć do ludzi znaczących”.
Szansę dla siebie dostrzegł w 1856 roku, gdy na folwarku wykopano stary kamień, część niegdysiejszego żarna. Młody Droszewski w tajemnicy wyrył na nim niby to słowiański rysunek oraz napis runiczny. Grafika nie była oryginalna. Fałszerz sięgnął po prostu do popularnej publikacji Joachima Lelewela i skopiował wyobrażenie jednego z bałwanków prillwickich.
Reklama
Oczywisty falsyfikat
Co ważne, Droszewski samej figurki rzecz jasna nie widział. W efekcie jego rycina wyglądała tak jak obrazek z książki – niezbyt wierny względem oryginału.
Gdy rzekomy zabytek przyjęto z entuzjazmem, podobnie przerobił jeszcze jeden kamień. Tym razem umieścił na nim wyobrażenie konia, jakie widniało na Światowidzie ze Zbrucza, właśnie robiącym furorę w Małopolsce. Runiczne napisy podobnie nie były osobistą kreacją Droszewskiego.
Mężczyzna użył łącznie osiemnastu różnych znaków. Większość stanowiły runy germańskie, łatwe do podpatrzenia w różnych książkach. Reszta pochodziła z bałwanów prillwickich. „Reasumując, znaki runiczne wyryte na kamieniach mikorzyńskich w połowie są skandynawskie, a w połowie wymyślone przez [wcześniejszego] fałszerza” – kwituje archeolożka Adrianna Szczerba.
„Umarł Bogdan wojak prawy”
Układ symboli umieszczonych na kamieniach mikorzyńskich był dość przypadkowy, a ich słowiańskość już na pierwszy rzut oka wątpliwa. Nie miało to jednak znaczenia.
Reklama
Wydrapane żarna zrobiły w polskiej nauce karierę niemal taką, co bałwanki prillwickie w ogólnosłowiańskiej. Uważano je za nowy dowód prawdziwości tamtych idoli, za wyposażenie pogańskiej świątyni z Wielkopolski i za kolejne świadectwo piśmienności Słowian.
W sprawie przez dekady toczyły się zażarte dyskusje, badania naukowe i dochodzenia. Gryzmoły wykonane ręką mało wprawionego amatora nie miały może sensu, ale i tak całe grono najwybitniejszych adeptów archeologii starało się je odczytać. I każdy, jak łatwo zgadnąć, serwował odmienną interpretację.
Na kamieniu z koniem Joachim Lelewel widział napis „Zebranie wojenne. Boże daj siłę na wojnę”. Józef Przyborowski czytał tę samą zbitkę run jako: „Przymierze wojowników Słowian Lachów na wojnę pod wodzą Bogdana”, a jeszcze kolejny badacz w znakach dojrzał epitafium: „Umarł Bogdan wojak prawy”.
Aby kłamstwo wyszło na jaw, trzeba było na dobrą sprawę zmiany pokoleniowej. Musieli odejść ludzie, którzy w najbardziej zażarty sposób bronili autentyczności kamieni. Dzisiaj w środowisku naukowym nikt już nie uważa kamieni za prawdziwe zabytki. A o „kunszcie” ich twórcy można się przekonać samemu, odwiedzając Muzeum Archeologiczne w Krakowie, gdzie te dwa falsyfikaty są przechowywane.
****
Artykuł powstał na podstawie mojej książki pt. Cywilizacja Słowian. Prawdziwa historia największego ludu Europy (Wydawnictwo Poznańskie 2023). To wnikliwe spojrzenie na początki Słowiańszczyzny, wykorzystujące najnowsze ustalenia naukowe. Poznaj życie codzienne, obyczaje i zagadkowe pochodzenie naszych przodków. Pozycja już dostępna w sprzedaży.