O matkach wielkich artystów pisze się o wiele rzadziej niż o nich samych. A jednak to one nieraz odpowiadały za ich sukcesy i ponosiły cenę ich drogi do sławy. Matka Witkacego nie tylko dała synowi pole do rozwoju, ale też łożyła na wiecznie zbankrutowanego i nie myślącego o sprawach praktycznych męża. Oto co na ten temat opowiadał Tadeusz Pietrzkiewicz – krewniak Witkacego, który jego rodzicielkę nazywał „ciocią-babcią”. I który po latach udzielił wyczerpujących wiadomości autorce kultowej książki Mahatma Witkac.
Maria Witkiewiczowa z Pietrzkiewiczów (ur. 1853, zm. 1931) jako panna nieźle się zapowiadała – pochodziła ze żmudzkiej szlacheckiej rodziny (herbu Ostoja), skoligaconej z Piłsudskimi, Billewiczami, Szczukami, o tradycjach powstańczych. Była niebrzydka, inteligentna i – jak wszyscy Pietrzkiewiczowie – nieprzeciętnie artystycznie uzdolniona.
Reklama
„W małżeństwie bardzo przysiadła”
Ukończyła warszawskie konserwatorium, napisała Elementarz muzyczny, uczyła muzyki, najlepiej zresztą świadczy o niej korespondencja, jeszcze z czasów narzeczeńskich, z Heleną Modrzejewską, która traktowała ją jako partnerkę – wymieniały myśli o sztuce, życiu.
Później jednak, w małżeństwie, bardzo – jak mówiono w rodzinie – „przysiadła”. Przedwcześnie postarzała, zbrzydła, utyła, stała się wyłącznie wołem roboczym. Zaharowanym, zapracowanym, wiecznie czymś zajętym.
I choć zatrudniała w prowadzonych przez siebie pensjonatach służące – sama też gotowała, sprzątała, kupowała węgiel, prowadziła rachunki. Mimo to nieustannie bankrutowała, walczyła z brakiem pieniędzy – tak jak wszyscy Pietrzkiewiczowie nie miała głowy do interesów.
Byle zdobyć pieniądze
Nie gardziła więc niczym, co dawało parę złotych – uczyła nie tylko muzyki, ale i haftu, hodowała drób, robiła na drutach, a praca zarobkowa kobiet z jej sfery, i jeszcze do tego właściwie fizyczna – była wtedy rzadkością.
Reklama
Ale musiała utrzymywać dom, umożliwić zajmowanie się sztuką swoim dwóm artystom – synowi i mężowi, któremu rzadko kapały honoraria, żył „w niebie”, nie zniżając się do finansowych problemów. Przyjmował też ciągle u siebie całe liczące się Zakopane, które musiała karmić, gościć. Często jeszcze wynosił coś ze spiżarni dla swoich „biednych górali” – to kawałek słoninki, to pęta kiełbasy.
Co więcej, jego związek z „egerią” Marią Dembowską, choć był tylko podobno „powinowactwem dusz”, odciągał go jednak od domu. U niej bowiem spędzał niemal całe dnie, miał swoją pracownię, towarzyszyła mu podczas kuracji w Lovranie.
„Znosiła swój los z pokorą”
Stryj Staś [czyli Witkacy] szczerze jej nie znosił, miał do ojca żal – był przecież pierwszą osobą w Zakopanem, moralnym autorytetem, kazał mu w listach być „czystym i wzniosłym”, „stać na wirchu”, sam natomiast narażał swą żonę na upokorzenia, harówkę. Dlatego też, on przynajmniej, odpłacał matce miłością i przywiązaniem, wcześnie też zaczął zarobkować, malując portrety.
[Maria Witkiewiczowa] znosiła swój los z pokorą, ale „wychodziło” to wszystko w jej wiecznym przemęczeniu, zrezygnowaniu, zgorzknieniu i sarkazmie.Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Joanny Siedleckiej Mahatma Witkac. Jej nowe, rozszerzone wydanie ukazało się w 2024 roku nakładem Wydawnictwa Fronda.