W drugiej połowie XIX wieku galicyjska wieś borykała się z ogromnym problemem przeludnienia. Trudne warunki materialne oraz utrwalone wielowiekową tradycją obyczaje miały fatalny wpływ na życie rodzinne ówczesnych chłopów. Dochodziło do tego, że „nieraz ludzie najbliżsi żyli z sobą, jak zupełnie obce zbiorowisko”.
Przytłaczająca większość małopolskich chłopów z XIX stulecia żyła w nędzy. Jej ogromna skala sprawiała, że mieszkańcy wsi musieli nieustannie toczyć walkę o przetrwanie. Miało to ogromny wpływ na wszelkie aspekty życia ówczesnych włościan. W tym również na ich relacje rodzinne.
Reklama
Wiejskie śluby z wyrachowania
O słynnej galicyjskiej nędzy najlepiej świadczy fakt, że u schyłku XIX wieku ponad 44% gospodarstw miało poniżej dwóch hektarów ziemi ornej, kolejne 36,5% od dwóch do pięciu hektarów. Taki grunt nie pozwalał myśleć o dostatnim życiu; nie zapewniał nawet bezpiecznego przetrwania.
Dla ogromnej części włościan, odczuwających stały głód ziemi, powiększenie areału uprawnego stanowiło główny cel życia. Dlatego o małżeństwach z zasady przesądzały kwestie finansowe.
Działacz ludowy i trzykrotny premier przedwojennej Polski Wincenty Witos, który sam był synem biednego galicyjskiego chłopa, z goryczą wspominał normy rządzące ówczesną wsią. Podkreślał, że związki zawierano „najczęściej z wyrachowania”.
Przy wyborze decydowały względy majątkowe, przylegający grunt, kawałek dobrej łąki, pieniądze, dobre pochodzenie. Mniej już zwracano uwagi na urodę, zachowanie się, umiejętności.
Reklama
Przy wyborze żon bardzo skrupulatnie unikano próżniaków i tak zwanych latawic. Rodzicom zależało nie tylko na zabezpieczeniu losu dzieciom, a szczególnie córkom, ale także na pozbyciu się ich z domu, jako mających nieraz wiele, i kosztownych, wymagań.
Ciężka ręka chłopskiego męża i ojca
W tradycyjnym i patriarchalnym społeczeństwie z zasady ostatnie słowo zawsze należało do głowy rodziny. Posłuch wymuszano przemocą. Jak podkreślał Witos nikogo nie dziwiło, „gdy żona nosiła oczy popodbijane, albo gdy zaufanym kumoszkom pokazywała sine znaki na ciele, pozostałe po odebranych razach dla »odnowienia jej skóry«”.
Również dzieci stale narażone były na bicie. Dotyczyło to nawet tych dorosłych, które żyły pod jednym dachem z seniorem rodu. Ten bowiem „nigdy nie żartował, lecz za każde uchybienie wysmarował rzemiennym pasem albo kawałkiem kija, jaki miał pod ręką”.
Tragiczny los wiejskich dzieci
Witos zresztą nie miał nic dobrego do powiedzenia na temat wychowania najmłodszych na galicyjskiej wsi. Jak czytamy na kartach jego wspomnień odbywało się ono „niezwykle prymitywnie”.
Reklama
Paromiesięcznego malca brała matka ze sobą na pole, a w razie zimna albo niepogody zostawiała go w domu, najczęściej pozbawionego wszelkiej opieki.
Krzyczało dziecko póki mogło, zmęczone zasnęło albo płakało dalej, wydając słaby, ledwie dosłyszalny, miauczący głos. Wiele małych dzieci nie widziało bułki ani ciepłego mleka, lecz napychano je ziemniakami, a nieraz i jałową kapustą.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Taka dieta oraz brak higieny przekładały się na liczne choroby oraz ogromną śmiertelność wśród niemowląt i najmłodszych dzieci. W efekcie pełnoletność osiągała zaledwie połowa chłopskiego potomstwa. Ale jak zauważał Witos:
(…) tą śmiertelnością nikt się jednak zbytnio nie przejmował, bo dzieci sypały się masami i śmierć dziecka, szczególnie chorowitego albo kalekiego, przynosiła prawdziwą i pożądaną ulgę dla rodziny.
Nieraz sobie też mówiono, że dobrze się stało, że je „Pan Bóg zabrał do chwały swojej”, bo i tak nie miałoby co robić na tym świecie. W ten sposób pielęgnowane dzieci wyglądały jak patyczki i nieraz dopiero po dwóch latach życia próbowały stawiać pierwsze kroki.
Nie było miejsca na sentymenty
Los tych, które przetrwały pierwsze lata niewiele się poprawiał. „Na pół nagie wałęsały się po całych dniach bez żadnej opieki. Tarzały się w piasku, brodziły po wodzie i błocie”. Latem narażone były na upał, zimą zaś chłód. Gdy tylko nieco podrosły musiały zajmować się młodszym rodzeństwem oraz pasieniem bydła oraz gęsi. Wszystko to sprawiało, że:
Reklama
Nieraz piętnastoletni chłopiec lub dziewczyna wyglądali jak paroletnie dzieci i dopiero koło dwudziestki podciągali na gwałt. Śmiertelność panowała ogromna, ale to, co zostało, było silne i wytrzymałe na wszystko. Braki i nędza przyswoiły też zobojętnienie, powodujące, że nieraz ludzie najbliżsi żyli z sobą jak zupełnie obce zbiorowisko.
Relacja Witosa mocno odbiega od idealizowanego obecnie przez niektórych obrazu życia rodzinnego dawnych polskich chłopów. Pokrywa się jednak z tym, co pisali inni urodzeni w XIX wieku wiejscy pamiętnikarze oraz pierwsi polscy etnografowie. Skrajnie trudne warunku materialne sprawiały, że w życiu galicyjskich chłopów po prostu nie było miejsca na sentymenty.
Bibliografia
- Wincenty Witos, Moje wspomnienia, cz. I, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1998.
Ilustracja tytułowa: Obraz Władysława Tetmajera Przed chatą (domena publiczna).