Średniowieczne nauczanie. Miniatura z epoki

Szkoła 1000 lat temu. Czego i jak uczono we wczesnym średniowieczu?

Strona główna » Średniowiecze » Szkoła 1000 lat temu. Czego i jak uczono we wczesnym średniowieczu?

Po upadku cesarstwa rzymskiego szkoły nie zniknęły nigdy zupełnie z Europy. We wczesnym średniowieczu były to jednak placówki nieliczne, bardzo małe, no i przede wszystkim przeznaczone tylko dla wybrańców. Nie tworzono wtedy jeszcze żadnych uniwersytetów, to wynalazek późniejszego średniowiecza. Bardzo trudno byłoby też znaleźć jakiekolwiek miejskie „podstawówki”, gdzie do nauczania dopuszczano by świecką młodzież. Co więc istniało?

Poniższy materiał ukazał się pierwotnie w formie wideo na moim kanale na Youtube.

Po pierwsze we wczesnym średniowieczu działały szkoły klasztorne i katedralne, gdzie instruowano przyszłych członków kleru. Zresztą można przypuszczać, że najwcześniejsza szkoła w całej historii Polski miała taki właśnie charakter – powstała w otoczeniu któregoś z pierwszych biskupów, może nawet już u boku Jordana, w X stuleciu.


Reklama


Nie należy jednak wyobrażać jej sobie jakoś spektakularnie. Wtedy cała szkoła to było po prostu dwóch czy trzech chłopów, uczonych z doskoku pisma, śpiewu i podstaw liturgii, tak by mogli służyć do ołtarza i ewentualnie samemu dołączyć w przyszłości do kapłaństwa.

Przy katedrze, w klasztorze, w pałacu

Poza tym istniały jeszcze szkoły domowe. Zamożni arystokraci i władcy zatrudniali prywatnych tutorów, by ci kształcili ich dzieci i ewentualnie jeszcze przebywających na dworze potomków innych wpływowych rodzin. Tak postępowała prawie każda szacująca się dynastia. To zupełny mit, że w średniowieczu pismo było zastrzeżone tylko dla kleru, a władcy byli powszechnie analfabetami.

Szkoła średniowieczna. Miniatura z epoki
Szkoła średniowieczna. Miniatura z epoki.

W rzeczywistości prawie każdy monarcha umiał czytać. Na przykład w Polsce już drugi król, Mieszko Lambert, niewątpliwie znał pismo, zaś poza łaciną posługiwał się też podobno greką. Podobnie kształcone były u nas też monarsze córki, czego świetnym przykładem jest tak zwany „modlitewnik Gertrudy”, przekazywany przez kilka pokoleń, z matki na córkę. No ale ten wątek zostawmy na kiedy indziej.

W każdym razie choć w szkołach dworskich uczono świeckich panów i panie, to jednak nauczycielami byli w nich zawsze, bez wyjątku, duchowni. Innej opcji nie było. Cały program nauczania też miał charakter głęboko kościelny, religijny.


Reklama


Reguły sprawdzone… przez stulecia

Reguły dydaktyczne czerpano w pierwszej kolejności od Ojców Kościoła. Niektóre z porad miały dobrze ponad pół tysiąca lat, nikomu to jednak nie przeszkadzało. Przeciwnie – im instrukcje były starsze, tym bardziej godne zaufania się wydawały. Przetestowano je przecież na setkach roczników. Co z tego że w zupełnie innych realiach…

Jeden z pierwszych i najbardziej wpływowych chrześcijańskich pedagogów, święty Hieronim, zalecał, by kształcenie zarówno dziewczynek, jak i chłopców rozpoczynać w ten sam sposób i w tym samym wieku.

Wprawdzie sceptycznie zaznaczał, że dziecko przed siódmym rokiem życia „nie rozumie, co do niego mówisz”, ale i tak kazał wdrażać malców do nauki już sporo wcześniej. Siódme urodziny miały z kolei być granicą systematycznej, szkolnej edukacji. I ciekawa sprawa, że taka cezura, przyjęta już w dobie antyku, w Polsce obowiązuje też dzisiaj.

Więcej takich historii znajdziesz w mojej książce pt. Średniowiecze w liczbach (Wydawnictwo Poznańskie 2024).

Nauczycielem mógł być jeden z książęcych kapelanów lub nawet specjalnie sprowadzony z zagranicy tutor. I na pewno nie były to lekcje jeden na jednego. Traktaty pedagogiczne jasno zalecały, by zajęcia prowadzić w grupach, tak by dzieci mogły uczyć się od siebie lub rywalizować w zdobywaniu wiedzy.

Czytanie bez zrozumienia

Podstawą edukacji na poziomie elementarnym nie było znane z dzisiejszych szkół „czytanie ze zrozumieniem”, ale jego zupełna odwrotność. Obowiązywała jedna, uniwersalna lektura dla początkujących uczniów: psałterz. Dobór akurat takiego elementarza nie powinien dziwić. Edukacja miała być przecież przede wszystkim furtką do sprawniejszej, choć niekoniecznie bardziej świadomej, modlitwy.


Reklama


Najpierw oczekiwano od ucznia, że wkuje na pamięć psalmy w nieznanym języku i będzie je mechanicznie powtarzać na głos. Dopiero później miał zacząć kojarzyć dźwięki i słowa z poszczególnymi literami, zapisanymi w księdze. Tak, dobrze usłyszeliście, postępowano w odwrotny sposób, niż podpowiadałby elementarny zdrowy rozsądek.

W sytuacji, gdy księgi były niesamowicie kosztowne i trudno dostępne, nawet uczniom najzamożniejszych placówek często udostępniano tylko jeden egzemplarz. Zresztą pewnie bez prawa przewracania stron. Pomocą służyły więc jeszcze na przykład modele liter wykonane z drewna lub kory, a także – to zabrzmi znajomo – abecadła wieszane na ścianach.

Początki nauki czytania były szczególnie trudne, bo w całkiem wczesnym średniowieczu jeszcze nie wynaleziono… odstępów między wyrazami. W niemal każdej księdze wszystkie słowa były połączone ze sobą, a tego, gdzie się kończyły i zaczynały należało się domyślić samemu.

Każdy, kto miał do czynienia ze średniowiecznymi manuskryptami wie, że to niezła mordęga. Wprawdzie już w czasach Karola Wielkiego – z myślą o nowicjuszach – powstawały pojedyncze księgi z kropkami między wyrazami, ale początkowo jednak mało kto miał do nich dostęp.

Udręki średniowiecznej szkoły

Przyjęty sposób nauki był całkowicie bezmyślny. Święty Hieronim wyjaśniał, że dziecko powinno, cytuję, „kochać to, czego musi się uczyć, aby nie było to dla niego pracą, lecz przyjemnością”. Nie oszukujmy się jednak. Taka edukacja musiała być dla uczniów prawdziwą torturą. I nie jest to wcale moja własna opinia.

Średniowieczne nauczanie. Miniatura z epoki
Średniowieczne nauczanie. Miniatura z epoki

Chociażby historyk wychowania Ryszard Wroczyński też pisał, cytuję: „Mechaniczne przyswajanie słów i zwrotów było praktyką, która nadawała nauce szkolnej cechy udręki, czego liczne przykłady zachowały się we wspomnieniach i satyrycznych obrazkach szkoły średniowiecznej”.

Wypada tu dodać, że najbardziej wówczas szanowani eksperci twierdzili powszechnie, że dzieci mają ogółem naturę „skłonną do zła” i „wymagającą ciągłego poskramiania”. Dlatego zalecano intensywne używanie rózgi lub innych narzędzi kary. Surowość, daleko posunięta fizyczna surowość, miała zresztą, to słowa żyjącego później Wincentego z Beauvais, przynosić uczniom nie tylko ból, ale też, cytuję, „ostateczną słodycz”.

Podejrzewam, że sami ci uczniowie jednak z taką opinią się nie zgadzali i oczywiście trudno też zgadzać się z nią z dzisiejszej perspektywy. Jedno pozostaje w każdym razie faktem.


Reklama


Rózga przynosiła karność, co z kolei gwarantowało, że uczeń będzie przez długie miesiące wykonywać nawet zupełnie bezsensowne zadania, byle nie podpaść tutorowi. Stąd też brały się na przykład nierzadkie w tej epoce przypadki, gdy jakiś absolwent szkoły potrafił z pamięci przytoczyć dowolny psalm (a psalmów jest 150), tyle że nie rozumiał ani jednego jego słowa. To już zresztą wiązało się z kolejnym kluczowym problemem edukacyjnym.

Łacina, łacina i jeszcze raz łacina

Wyłącznym językiem wszystkich tekstów udostępnianych uczniom była oczywiście łacina. Nauka czytania oznaczała więc obowiązkowo też jednoczesną naukę dodatkowego języka. Trzeba było biegle opanować tysiące słów, by choćby zacząć rozumieć tekst psałterza. A co dopiero jakiejkolwiek innej książki.

Przekroczenie bariery językowej było tym trudniejsze, że nie istniały żadne podręczniki do nauki łaciny ani nawet słowniki z prawdziwego zdarzenia. W używanym powszechnie we wczesnym średniowieczu Ars Minor Donatusa znajdował się tylko jeden czasownik wraz z odmianą oraz niewielki zbiór rzeczowników.

Nauczyciel i uczniowie. Miniatura średniowieczna
Nauczyciel i uczniowie. Miniatura średniowieczna

Istniały też nieco bardziej szczegółowe publikacje, ale ich autorzy zamiast na praktycznym objaśnianiu gramatyki skupiali się raczej na abstrakcyjnych wywodach na temat natury języka.

Dla Polaków czy Czechów zadanie było podwójnie kłopotliwe, bo tysiąc lat temu, wkrótce po chrystianizacji, nikt jeszcze na dobrą sprawę nie wiedział, w jaki sposób tłumaczyć łacinę na język Słowian. Wiele słów trzeba było tworzyć od nowa, inne łączyć ze sobą lub nadawać im kolejne znaczenia.

Kanon lektur sprzed milenium

Ten, komu udało się opanować łacinę w stopniu wystarczającym do swobodnego czytania (a każdy student historii wie, że nie jest to łatwa sztuka), był dopuszczany do kolejnych lektur, poza psałterzem. Tych nie było jednak pod ręką zbyt wiele. We wczesnym średniowieczu nawet duże szkoły katedralne czy klasztorne, a tym bardziej dworskie, często miały dostęp tylko do kilku czy kilkunastu kodeksów, zresztą bardzo monotonnych tematycznie.

Z zachowanych inwentarzy wynika, że była to niemal wyłącznie literatura religijna: poematy biblijne, parafrazy Biblii, teksty o cnotach chrześcijańskich, traktaty moralne, żywoty świętych… Chyba sami przyznacie, że na tle PsychomachiiHistorii przeciw Poganom czy Harmonii Ewangelii dzisiejsze kanony lektur nie wydają się już takie straszne.

Poza tym w szkolnej bibliotece znajdował się często jakiś, choćby pojedynczy leksykon „wszystkiego”, oczywiście również kościelny. Ludzie średniowiecza z jednej strony uwielbiali zbierać ciekawostki i z pozoru istotne informacje, z drugiej zaś kompletnie brakowało im smykałki do ich porządkowania.


Reklama


W efekcie powstawał istny groch z kapustą. Przykładowo z De civitate Dei świętego Augustyna można było się dowiedzieć wiele o istocie państwa bożego, ale też na przykład o tym, że… konie są zapładniane przez wiatr. Albo że żaby rodzą się z ziemi. Albo wreszcie, że w dalekich krajach żyją ludzie o głowach psów i jednoocy cyklopi, z tym że również oni – uspokajał Augustyn – pochodzą od Adama i Ewy.

Z kolei pozbawiony tytułu paryski podręcznik datowany na początek IX wieku zawierał między innymi, cytuję:

(…) formuły listów, receptury medyczne, imiona ludzi, którzy wynaleźli alfabet, obserwacje na temat długości życia ludzkiego, dyskusje o wieku Abrahama, imiona pewnych starożytnych lekarzy, liczbę rzymskich prowincji, wyliczenie znanych gatunków węży, wypisy z Biblii, liturgii i prawa kanonicznego oraz kalendarz, nieco arytmetyki i gramatyki.

Lekcja w średniowiecznej szkole. Miniatura z epoki.
Lekcja w średniowiecznej szkole. Miniatura z epoki.

Sporo jak na jedną książkę. Choć można się poważnie zastanawiać na ile były to wiadomości przydatne i praktyczne. W każdym razie za kluczowy element edukacji we wczesnym średniowieczu uważano właśnie wkuwanie różnych takich ciekawostek i list. Wyedukowany absolwent szkoły sprzed tysiąca lat pewnie nieźle więc poradziłby sobie w milionerach albo innym teleturnieju. Gorzej w codziennym życiu.

Wypada jeszcze podkreślić, że właśnie na czytanie, przyswajanie tekstu, kładziono w ówczesnej oświacie niemal cały nacisk. Tylko nieliczni uczniowie, i to raczej w szkołach klasztornych, a nie prywatnych, dworskich, uczęszczali na lekcje pisania.


Reklama


Na przykład Rosamond McKitterick, badająca edukację w Imperium Karolińskim, stwierdziła, że nauka pisania w typowych szkołach choćby w dobie Karola Wielkiego nawet, cytuję, „nie jest pewna i nie mamy na ten temat żadnych informacji”.

Nie uczono też wtedy matematyki, w każdym razie… nie w taki sposób i w takim zakresie co dzisiaj, choćby w podstawówce. Przede wszystkim wykładano computus, czyli kalendarz kościelny i zasady jego konstruowania. Bo umiejętność ustalenia kiedy wypadało ważne święto, a już zwłaszcza Wielkanoc, wydawała się o wiele cenniejsza niż biegłość w dodawaniu albo mnożeniu.

***

Powyższy tekst to fragment scenariusza materiału wideo, który ukazał się na moim kanale na Youtube. Tam znajdziesz bibliografię i dodatkowe szczegóły.

Historia średniowiecza, jakiej jeszcze nie było

Autor
Kamil Janicki

Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Kamil Janicki

Historyk, pisarz i publicysta, redaktor naczelny WielkiejHISTORII. Autor książek takich, jak Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa, Wawel. Biografia, Warcholstwo czy Cywilizacja Słowian. Jego najnowsza książka to Życie w chłopskiej chacie (2024). Strona autora: KamilJanicki.pl.

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.