Był odpowiedzialny za większą liczbę zgonów niż sztormy, walki, uszkodzenia okrętu i wszystkie inne choroby razem wzięte. W latach 1500-1800 zabił nawet dwa miliony ludzi. Szkorbut był najgorszą plagą mórz. I to mimo, że dało się mu niezwykle prosto zapobiegać.
Jeden z najbardziej żywiołowych i ponurych opisów spustoszeń powodowanych przez szkorbut pochodzi z książki A Voyage Round the World in the Years 1740—1744 pióra George’a Ansona z Królewskiej Marynarki Wojennej. (…)
Reklama
Anson — słynny ze splądrowania hiszpańskiego galeonu ze skarbami, niezwykle bogaty bohater narodowy — nie mógł dzielić radości ze swoich dokonań z marynarzami, którzy wypłynęli wraz z nim z Anglii.
Większość nich zmarła; ledwie dwustu z pierwotnej liczby dwóch tysięcy marynarzy, ledwie jeden z pięciu okrętów, potężny sześćdziesięciodziałowy HMS Centurion, wróciło z podróży dookoła świata. Reszta ludzi zmarła, głównie z powodu szkorbutu.
Śmiertelność na poziomie 90%
Jedynie garstka straciła życie z innych przyczyn. Chociaż okręt był napchany nadliczbowymi ludźmi — w czasie tej podróży spodziewano się wysokiej śmiertelności — to wkrótce zaczęło brakować załogi z powodu typowych chorób pokładowych: dyzenterii i tyfusu. Szybko jednak największym problemem stał się szkorbut.
Gdy sztormy wokół szalały, a okręty znajdowały się w niebezpieczeństwie, kiedy ludzie najbardziej potrzebowali sił, stawali się przygnębieni, kończyny im sztywniały, ich umysły przestawały pracować jasno.
Reklama
Jedna trzecia marynarzy leżała, jęcząc w swoich hamakach, zbyt osłabiona, by móc wyjść na pokład i próbować się ocalić. Zaczęły się im otwierać stare rany wojenne, na nowo krwawiąc.
Dawne złamania znów pękały, dziąsła stawały się opuchnięte i brązowe, bolały i krwawiły, podczas gdy zęby zaczynały się chwiać i wypadały. „Niektórzy odchodzili od zmysłów, niektórzy mieli mięśnie tak napięte, że kończyny trzymali blisko tułowia, inni po prostu gnili”.
Sztywne i zdrętwiałe ciała rzucano na dno
Nie było wystarczająco wielu ludzi, by oczyścić dolne pokłady, więc kwaśny smród wydzielin ludzkiego ciała roznosił się dookoła, gdy okręty kiwały się na monstrualnych falach.
Ludzie zaczęli umierać od tej tajemniczej choroby, jęcząc i krzycząc w agonii. Ich sztywne i zdrętwiałe ciała rzucano na dno. Jeden z okrętów Ansona wyrzucił „dwie trzecie załogi, a z tych, którzy zostali przy życiu, prawie nikt nie był w stanie wykonywać swoich obowiązków, oprócz oficerów i ich służby”.
Reklama
Kiedy wreszcie dotarli do brzegu, mając jedynie resztki załogi niezdolnej utrzymać się na nogach, znaleźli:
(…) niemal wszystkie warzywa słynące jako leczące szkorbut (…). Te warzywa wraz z rybami i mięsem, które udało się nam tam zdobyć, były błogosławieństwem dla naszych chorych, a zdrowym też nie zrobiły krzywdy, niszcząc w nas kiełkujące zalążki szkorbutu i odbudowując nasze nadwątlone siły.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Największy morderca na morzu
W Epoce Żagli szkorbut był odpowiedzialny za większą liczbę zgonów na morzu niż sztormy, walki, uszkodzenia okrętu i wszystkie inne choroby razem wzięte. Był też przyczyną katastrof, bo chorym ludziom brakowało sił, by wciągać liny albo wspinać się na omasztowanie, przez co okręt wpadał na skały albo tonął w potężnych falach.
Od Jacquesa Cartiera, Vasco da Gamy i Francisa Drake’a po Ferdynanda Magellana, Jamesa Cooka i Louisa-Antoine de Bougainville’a szkorbut pojawiał się podczas niemal wszystkich dłuższych wypraw odkrywczych w Epoce Żagli. Był prawdziwą plagą mórz.
Nieznane źródło choroby
Problem polegał na tym, że nikt nie wiedział dokładnie, co wywołuje tę przerażającą chorobę. Jeden z poruczników Ansona, Philip Saumarez, zapisał własne podsumowanie choroby. Szkorbut, jak twierdził:
(..) wyraża się w objawach trudnych do rozpoznania (…). Żadni lekarze, korzystając ze swej wiedzy medycznej, nie potrafią też znaleźć na niego lekarstwa.
Reklama
Wyraźnie jednak widać, że jest w ludzkim ciele jakieś je ne sais quoi, którego nie da się utrzymać (…) bez pomocy określonych pierwiastków ziemskich. Albo mówiąc prostą angielszczyzną: właściwą domeną człowieka jest ląd, a warzywa i owoce jego naturalną strawą.
Wapory, żółć, lenistwo i zaburzenia pocenia…
Wykorzystując teorię humorów jako podstawę, lekarze z wielu krajów badali chorobę i próbowali sformułować własną teorię wyjaśniającą szkorbut.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Z bólu gryźli ziemię, wymiotowali bez przerwy. Zapomniana choroba zabiła pół miliona PolakówNapisano o nim tuziny traktatów, w których jako przyczynę identyfikowano ohydne wapory, wilgoć, nadmiar czarnej żółci, lenistwo, zatrucie miedzią, dziedziczenie lub zatamowaną perspirację.
Terapie mające na celu przywrócenie równowagi humorów zawierały między innymi oczyszczanie słoną wodą, upuszczanie krwi, dodawanie kwasu chlorowodorowego do wody pitnej, smarowanie otwartych ran roztworem rtęci, picie piwa bezalkoholowego i inne bezskuteczne, ale politycznie akceptowalne i ekonomicznie dostępne kuracje.
Na niektórych okrętach wprowadzono kary cielesne dla zarażonych marynarzy, zakładając, że choroba jest tak naprawdę maską lenistwa, a dotknięci szkorbutem marynarze są zwykłymi bumelantami. Niekiedy lekarstwa okazywały się równie zabójcze, co sama choroba.
Pierwsze takie badanie w historii medycyny
Dopiero szkocki lekarz James Lind na pokładzie HMS Salisbury w 1747 roku przeprowadził to, co uważa się za pierwsze kontrolowane badanie w historii medycyny. Wybrał dwudziestu chorych na szkorbut marynarzy z objawami „tak zbliżonymi, jak tylko mogłem znaleźć (…). Wszyscy mieli gnijące dziąsła, krosty, byli ospali i odczuwali słabość w kolanach”.
Reklama
Rozwiesił ich koje parami w odseparowanej, ciemnej i wilgotnej dziobówce okrętu i „zapewnił wszystkim identyczną dietę”, tyle tylko, że podawał im inne powszechnie przyjęte lekarstwa na szkorbut, takie jak „wyciąg witriolu”, ocet, cydr, wodę morską, „pół pinty dziennie, czasem mniej lub więcej, zgodnie z powszechnie przyjętymi normami”, trzy razy dziennie „kulkę wielkości gałki muszkatołowej” pasty złożonej z czosnku, nasion gorczycy, suszonych rzodkiewek, balsamu, czyli peruwiańskiej mirry, popijanej wodą jęczmienną.
Ostatnia para szczęściarzy dostawała dwie pomarańcze i jedną cytrynę dziennie, które „łapczywie zjadali” przez sześć dni, aż wyczerpały się zapasy tych południowych owoców. Nic dziwnego, że marynarze karmieni pomarańczami i cytrynami, jedyni, którzy dostawali świeże owoce, szybko wrócili do zdrowia i swoich obowiązków.
Lind był skonsternowany własnym odkryciem. Owoce te były rzadkie i trudne do zdobycia w krajach północnych, a jego próby sporządzania koncentratu cytrynowego poprzez gotowanie, celem uzyskania czegoś łatwiejszego w transporcie i przechowywaniu, doprowadziły do zniszczenia czynników aktywnych i opóźnienia o kolejne dziesięciolecia wprowadzenia do użytku prawdziwego lekarstwa na szkorbut.
Rum z limonką
Stosowane wówczas techniki konserwowania jedzenia na morskie podróże — suszenie i solenie – były prawdziwą przyczyną plagi szkorbutu.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Polska epidemia, o której nikt nie mówi. Na wyniszczającą chorobę cierpiało nawet 15% społeczeństwaDziś wiemy, że to brak świeżej żywności zawierającej witaminę C był główną przyczyną choroby, w której degeneracji ulega tkanka łączna: od kości, przez chrząstki po naczynia krwionośne ciało dosłownie się rozpada.
Łatwo dostępne lekarstwo na chorobę, inne niż świeżych owoców i warzyw, miało zostać odkryte dopiero czterdzieści lat później.
Reklama
W latach 90. XVIII wieku, na początku wojen napoleońskich, lekarz sir Gilbert Blane przekonał Królewską Marynarkę Wojenną do codziennego dodawania wszystkim brytyjskim marynarzom do rumu dawki soku z limonki.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Stephena R. Bowna pt. Wyspa niebieskich lisów. Legendarna wyprawa Beringa (Wydawnictwo Poznańskie 2020).
Polecamy
Tytuł, lead, śródtytuły i teksty w nawiasach kwadratowych pochodzą od redakcji. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów.