Znane i dziś powiedzenie „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie” tłumaczone jest powszechnie tym, że pomimo różnic majątkowych, szlachcic uważał się za równego nawet najwyższym urzędnikom państwowym i magnatom. Jednak czy dawniej też tak sądzono?
Spójrzmy, co pisał Polak urodzony w 1780 roku:
Wymieniano przychodniów [z innych części Rzeczypospolitej] wstępujących w poczet obywateli dobrze osiadłych [miejscowych ziemian] i nazywano ich powszechnie novus homo [nowymi ludźmi], a szanowano chociaż ubogich i samychże żebraków nieosiadłych [pozbawionych majątków ziemskich] i tułaczy, jeżeli pochodzili z antenatów, to jest od przodków zasłużonych w narodzie, wymagając za to poszanowania od nowych przychodniów do [dla] stanu obywatelskiego lub szlacheckiego.
Reklama
Była więc u nas arystokracja, ale czysto polska, dzielnie strzeżona i poważana. Więcej to była [znaczyła] godność narodowa sama siebie szanująca i nawzajem ceniąca się, jako [niż] coś innego; uchybić braterstwu narodowemu, było to samemu się poniżyć. Powtarzano wkoło i prawdziwie: że szlachcic na zagrodzie, równy panu wojewodzie.
„Obchodzono się nawzajem łagodnie”
Miało to bardzo ciekawe konsekwencje:
Stąd obchodzono się nawzajem łagodnie, grzecznie, przy zachowaniu najwyższej delikatności; także nie tylko obywatelowi szlachcicowi, ale nawet innym klasom narodu, jawnie i otwarcie nie ubliżano. Każdy Polak obywatel szlachcic czuł w sobie samym tę dostojność osobistą i nigdy z niej nie wybrzeżał [nie wykraczał poza nią].
Temi przymiotami obyczaje i gościnność staropolska znamionowała [cechowała] się, a komu los, szczęście lub zdolności osobiste dozwoliły zasłużyć się w ojczyznie i narodzie, że pozyskał dobrą sławę i wziętość powszechną, przez czyny bohaterskie lub cnotliwe, wtedy bez względu na rodowitość, takiego [człowieka] starożytna szlachta swą szczytnością szanowała i ubiegała się o jego znajomość i z przyjemnością w poczet swej arystokracji przyjmowała, bo zawsze umiała [wyżej] cenić zdolności i zasługi wartości osobistej, nad czcze i obumarłe zaszczyty, które spadłszy w następstwie po przodkach, nie odświeżały się nowemi zasługami. Była to miłość w narodzie, a naród był miłością.
Potrzeba szacunku
Prawdę mówiąc jest to obraz nieco wyidealizowany, gdyż zawsze można było znaleźć wyjątek od reguły. Opisane tu stosunki należałoby traktować raczej jako pewien ideał, do którego w rzeczywistości mniej lub bardziej się zbliżano.
Reklama
Nie da się jednak zaprzeczyć, że potrzeba szacunku do najuboższego choćby szlachcica była wpisana w polski kod kulturowy. Stąd szlachcic gospodarujący na jednej tylko, i to nawet ubogiej zagrodzie, w powszechnym mniemaniu powinien być traktowany równie ludzko, co pan wojewoda.
Wzgarda okazywana uboższym, niżej w hierarchii stojącym panom braciom, była godna potępienia. Oburzał się więc pan wojewoda poznański Krzysztof Opaliński, gdy jego siostra Zofia nie chciała tańczyć z panem Stefanem Strzałkowskim, który był tylko sługą pana wojewody.
Sługą, ale i szlachcicem, któremu należała się odpowiednia rewerencja. Krzysztof Opaliński pisał więc w prywatnym liście do brata Łukasza:
Pannę zaś nie wiem, jeśli nie za pychę karze P. Bóg, która w niej jest tak sroga, że większa być nie może. Sit hoc documento [Niech to będzie dowodem], że gdy ją sam do tańca wziął Strzałkowski Stefan, dobrze mi zasłużony, nie chciała z nim iść dawając racją, że „ja nie powinnam na sługi braterskie przychodzić” [nie powinnam przestawać ze sługami brata]. Jakie to kawy [głupstwa]? Azaż sługa nie ślachcic? Azaż przez to honor traci, że służy?
Reklama
Niezbędne do robienia kariery politycznej
Dobre szlacheckie wychowanie wymagało, by szanować nie tylko siebie, ale też innych. Także ubogą szlachtę. Było to wręcz niezbędne, gdy próbowano robić karierę polityczną:
Tymczasem, aby dojść do tego nędznego posłowania [do bycia wybranym na posła], trzeba było co dwa lata nadskakiwać kilku setkom ludzi, którzy choć z urodzenia mieli prawo zwać się szlachtą ziemską takiego czy innego powiatu, to w połowie ledwie czytać umieli – a z tych większość na służbie była (jak nie teraz, to w przeszłości) w domach magnatów, co się o głosy ubiegali dla siebie albo swoich synów.
Trzeba było przed sejmikiem przez dni kilka z rzędu od rana do wieczora rezonować z ową ciżbą, bredniami ich się delektować, udawać zachwycenie płaskimi konceptami, a do tego obejmować ich ciągle, brudnych i zawszonych […].
Jak widać, nawet jeśli ktoś wyrósł w tak wysokim mniemaniu o sobie, jak Stanisław Antoni Poniatowski, nawet jeśli tego szczerze nie cierpiał, to jednak dostosowywał się do panującej normy i starał się nie okazywać wyższości ludziom, którymi w skrytości ducha głęboko gardził.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Radosława Sikory pt. Dawna Rzeczpospolita na nowo odkryta (Zona Zero 2025). Dostępna z autografem w przedsprzedaży.