Podręczniki gospodarcze – adresowane do szlachty i chętnie czytane – pisano od XVI wieku. W połowie tego stulecia ukazał się polski przekład książki o rolnictwie włoskiego pisarza Krescentyna. Na lokalnym rynku potrzebne jednak były dzieła, które odnosiłyby się bezpośrednio do rodzimych realiów.
Pisali je praktycy, nie teoretycy, zazwyczaj powołując się na wieloletnie doświadczenia.
Reklama
W 1589 r. Marcin Grosser, proboszcz ze wsi Szewce na Śląsku (nieopodal Trzebnicy), napisał podręcznik pod długim tytułem Krótkie i proste wprowadzenie do zasad gospodarstwa wiejskiego zarówno, jeżeli idzie o uprawę roli, jak i hodowlę bydła wedle sposobu i zwyczaju stosowanego przez chłopów w Szewcach. Jak się najzwyczajniej ziemię uprawia i jak się sieje każdy gatunek zboża, także jak się zwyczajnie chowa bydło, jak się je żywi i jak się koło niego chodzi.
Grosser zabrał się do pisania swojej książki – na prośbę możnych sąsiadów – po 25 latach obserwacji chłopskich zwyczajów i technik uprawy roli. uczyć więc się od chłopów należało, ale poza tym trzeba było ich trzymać krótko.
W klasycznym Gospodarstwie Anzelma Gostomskiego, wydanym po raz pierwszy w Krakowie w 1588 r., znajdujemy obszerny opis mechanizmów nadzoru i kontroli, na których miał wspierać się idealny majątek ziemiański.
Gostomski również nie był zawodowym pisarzem ani uczonym, ale praktykiem, ziemianinem, którego wiedza o gospodarstwie pochodziła z doświadczenia. W tekście jego książki słowo „experientia” albo wyrażenie „experientia nauczyła” powtarza się 19 razy.
Reklama
Dworzanin, gospodarz, magnat
Bogate życie tego autora objęło prawie całe XVI stulecie (około 1508–1588). Był dworzaninem, zapobiegliwym gospodarzem, twórcą magnackiej fortuny obejmującej 28 wsi dziedzicznych, 36 dzierżawionych i jedno miasteczko. Doszedł do urzędu wojewody rawskiego, który dawał mu miejsce wśród senatorów Rzeczypospolitej.
Sporą część uwagi Gostomski poświęca chłopom poddanym. Żywi wobec nich pewien, bardzo ograniczony zresztą, rodzaj szacunku – np. zaleca od „rządnych kmiotków” uczyć się porządku. Do wzajemnych relacji pana i poddanego ma podejście nacechowane gospodarczą racjonalnością. Główne źródło bogactwa, komentuje trzeźwo, to chłopska praca, a więc kto chłopów zubaża, zubaża sam siebie.
„Dobre żołnierstwo i dobry dwór, ale pług w domu, jeśli go nie wspiera, słabo barzo iść musi, chyba, żeby mu fortuna łaską jaką osobliwą z nieba poświeciła” – mawiał podobno, a wydawca zacytował to powiedzenie w przedmowie. „Robota kmiotków – to dochód albo największa intrata w Polszcze” – pisał w innym miejscu.
Dobra samego Gostomskiego stanowiły złożone i ponoć wzorowo prowadzone przedsiębiorstwo z własnymi młynami, gorzelniami i browarami, tartakami i smolarniami, cegielniami i wytwórniami własnych beczek i gontów. Wyrabiał u siebie płótno, gwoździe i oleje – lniany, konopny i rzepakowy. Mąkę i kaszę ze swoich dóbr wywoził szkutami do Gdańska.
Reklama
Wyzyskiwać, ale nie rujnować
Cała ta skomplikowana ekonomiczna maszyneria opierała się na poddaństwie chłopów – i to nie tylko na ich bezpłatnej pracy na roli. Poddani musieli wieźć zboże do młynów Gostomskiego i mu za to płacić w zbożu „wymiar młynny”. Nie wolno im było warzyć piwa ani palić gorzałki; musieli je nabywać od właściciela dóbr.
Ziemianin dążył do samowystarczalności w swoim mikropaństwie: zalecał, aby jak najwięcej wywozić i jak najmniej przywozić. Nieograniczona władza otwierała pole do działania niczym nieskrępowanej kreatywności szlacheckiej.
U idealnego gospodarza opisywanego przez Gostomskiego poddany funkcjonował w systemie kontroli, której drobiazgowość musi dziś zdumiewać. (…)
Idealne, wyobrażone gospodarstwo szlacheckie było jednak systemem kompletnego nadzoru, precyzyjnie dostrojonym tak, aby na każdym kroku wyciągnąć jak najwięcej intraty dla właściciela – nie rujnując równocześnie poddanych do szczętu i nie prowadząc ich do desperackich kroków, takich jak bunt czy ucieczka. Pomiędzy tymi pułapkami sprawnie lawirował rozumny gospodarz.
Władza życia i śmierci
W traktacie Gostomskiego absolutna władza nad poddanymi – władza życia i śmierci – pozostaje tak naturalną oczywistością, że nawet się o niej wprost nie wspomina. Autor podpowiada jedynie system kar za różne przewinienia, wiedząc równocześnie, że żadna siła zewnętrzna ich nie ogranicza. Pozostawione są całkowitemu uznaniu właściciela. Państwo nie ma prawa ingerować we wzajemne relacje i tego nie robi.
Dopuszczalny zakres kar jest rozległy: od różnych wariantów chłosty, poprzez „wzięcie na łańcuch”, aż po szubienicę.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Niektóre techniki kar zdradzają pragmatyczny zmysł autora. Kiedy kmieć się buntuje przeciw władzy, nie trzeba, a nawet nierozważne jest go od razu wieszać – twierdzi Gostomski. Można, podpowiada z doświadczenia, np. uszkodzić mu chałupę w zimie, żeby cierpiał z rodziną – jak pisał, w największy mróz „o Bożym Narodzeniu uczynić mu [chłopu – przyp. A.L.] dziurę taką, coby u sąsiada lata doczekał”.
Doglądanie z pilnością
Ogólnym i głównym zaleceniem dla poddanych jest bezwzględne posłuszeństwo. List (traktat Gostomskiego podzielony jest na „listy” poświęcone rozmaitym elementom gospodarczego życia) adresowany do urzędników dworskich i dotyczący tego, jak mają postępować z chłopami, zaczyna się od następującej wytycznej:
Reklama
Kmieć naprzód posłuszeństwo panu powinien, a iżby mu dobry przykład urzędnik z włodarzem z siebie dał, a ci, co mu rozkażą, ma z pilnością dojźrzeć tego, aby tak było: bo nie na rozkazaniu, ale na dojźrzeniu każda rzecz należy, aby uczyniono. Gdzie nie posłucha, dom zamknąć: gdzie nie wynidzie, chłostę, cztery plagi przez gołe ciało, i znowu odrobić kazać.
Trzeba nieustannie więc nadzorować i karać. W całym swoim podręczniku dla właścicieli ziemskich Gostomski nieustannie to powtarza: „strzec”, „doźrzeć”, „doglądać z pilnością”.
Każdy występek musi zostać ukarany (na początku biciem, potem, jeśli bicie nie pomoże, bardziej surowymi i wymyślnymi metodami), ponieważ tolerancja dla złej pracy sprawia, że poddani się demoralizują.
Karać stanowczo i nieustępliwie
Karać trzeba z umiarem – zważając na własną siłę roboczą – ale stanowczo i nieustępliwie. Poddani powinni też donosić na siebie nawzajem, zwłaszcza na tych sąsiadów, którzy źle pracują.
Reklama
Kmieć tak ma się jeden z drugim doglądać z pilnością, żeby wszyscy panu robili i ma opowiedzieć sąsiad przed urzędnikiem na sąsiada, gdzieby nie robił: bo z tego roście nieposłuszeństwo i szkoda wielka, i włodarz sumnienie psuje, kiedy mu się który raz przepiecze.
Pewność kary ze strony właściciela ma wyrabiać nawyk posłuszeństwa. Nadzór ma być mimo to stały: chłopi nie powinni nawet nocować w miasteczkach, do których jeżdżą na targ albo z dowolnego innego powodu – zaleca Gostomski. urzędnik ma tego „doźrzeć i zakazać pod winą”, czyli pod groźbą kary.
Chłop poddany nie może niczego zbudować bez pozwolenia i nie ma prawa ścinać drzew w lesie pańskim. Można mu pozwolić rąbać tylko te drzewa, które się przewróciły albo są słabe i mało wartościowe.
Jeśli nie wyjdzie do pracy, należy go za karę zamknąć w chałupie; jak mu się sprzykrzy w niej siedzieć i już zechce z niej wyjść – niech dostanie cztery plagi, a za spóźnienie – dwie (oraz karnie dodatkowe pół dnia roboty). Kiedy raz odmówi wyjścia do pracy, mając „wymówkę słuszną”, trzeba to zaakceptować. Za drugim razem – „kazać [winnemu – A.L.] wszystkim chłopom po trzykroć zaciąć”.
Reklama
Największe przewinienie, najcięższa kara
Za próby wyłamania się z systemu nadzoru – od ucieczki zaczynając – przewidziane są kary najokrutniejsze. Chłopa, który uciekł, trzeba „brać na łańcuch”, nawet wówczas, kiedy sam do wsi powróci.
Walor odstraszający tych kar – o czym Gostomski nie pisał, ale dla każdego jego odbiorcy stanowiło to oczywistość – musiał mieć tym większe znaczenie, że w praktyce było niesłychanie trudno ująć takiego zbiega. Rzeczpospolita była ogromnym państwem, bez policji i bez administracji, a także bez paszportów. Poddany, który naprawdę chciał uciec, mógł zapaść się pod ziemię bez szczególnego trudu, o ile był gotów porzucić swoje gospodarstwo i swoją społeczność, w której często wyrósł i się wychował.
Jednym z najcięższych i godnych najsurowszych kar wykroczeniem było spiskowanie z innymi chłopami na szkodę pana oraz korumpowanie jego urzędników. Za to powinna była grozić nawet szubienica. Gostomski:
(…) ani też żadnej rzeczy panu należącej, którą by włodarz albo też urzędnik z kmieciem potajemnie, którymkolwiek obyczajem wymyślonym, jeden od drugiego, ku szkodzie pańskiej, pożytki sobie czynili: taki każdy kmieć, o najmniejszą rzecz trzemi grzywnami, a o więtszą rzecz będzie karan chłostą albo szubienicą.
Reklama
Ojcowska opieka
Każde polecenie pana musi być traktowane jako rozkaz, z którym się nie dyskutuje – „jako kiedy kłotką zamknie w domu albo skrzyni”, komentował szlachcic.
Brutalność jest ograniczona przede wszystkim racjonalnym dążeniem właściciela do zysku – oraz, ewentualnie, zwyczajem i chrześcijańską cnotą umiarkowania.
Motywy humanitarne u Gostomskiego właściwie się nie pojawiają; prawo zaś, powtórzmy, dawało ziemianinowi pełną władzę we własnym mikrokrólestwie. Kiedy Gostomski pisze, że chłop „nie powinien z mussu” pracować, ma na myśli tylko tyle, że prace należy planować z wyprzedzeniem, a robienie wszystkiego w ostatniej chwili obniża wydajność.
Tę systemową przemoc i wszechobecną (przynajmniej w idealnej wizji gospodarstwa, powtórzmy) kontrolę szlachcic ozdabia opowieścią o ojcowskiej opiece, którą pan winien jest poddanym.
Kmiotka poddanego, sługę pan ma karać jako syna. Bo tam sprawiedliwość z miłosierdziem panuje, przy ojcowskim karaniu: pomniąc, że przed Bogiem tak dobry jako i pan.
Reklama
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Adama Leszczyńskiego pt. Ludowa historia Polski. Historia wyzysku i oporu. Mitologia panowania. Ukazała się ona nakładem wydawnictwa W.A.B. w 2020 roku.
Historia tego, co zostało wyparte z pamięci
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.
3 komentarze