Na XIX-wiecznej galicyjskiej wsi lekarze byli rzadkością. Gdy nawet jakiś mieszkał w pobliskim miasteczku, to chłopi wzywali medyków tylko w ostateczności. Zwykle stan pacjenta był już wtedy beznadziejny, więc niewiele dało się dla niego zrobić. Ponury bieg wypadków tylko potęgował niechęć włościan do doktorów. Jak zatem dawni rolnicy próbowali walczyć z trapiącymi ich dolegliwościami? Oto co na ten temat pisał znany działacz ludowy.
Wiele osób uważa obecnie, że dawni chłopi cieszyli się znacznie lepszym zdrowiem niż mieszkańcy dzisiejszej Polski. Takie twierdzenia mają jednak niewiele wspólnego z prawdą.
Reklama
Brak higieny na wsi
Nie da się zaprzeczyć, że z racji dużej dawki ruchu i skromnej diety wiele chorób cywilizacyjnych było obcych XIX-wiecznym włościanom. Realia życia na dawnej wsi okazywały się jednak bezwzględne.
Możemy się o tym przekonać sięgając po książką Jakuba Bojki pt. Okruszyny z Gręboszowa. Urodzony w 1857 roku znany galicyjski działacz ludowy opisał na jej kartach nie tylko historię rodzinnej wsi, ale również realia życia jej mieszkańców.
Bez ogródek stwierdzał, że w czasach jego młodości „O higienie jakiej bądź nie było pojęcia, a z wodą nie wiele się kto widział”.
Dzieci małe miały główki obrosłe gnojem, którego nie zmywano, aby, jak mówiono, dziecko miało mowę „rzetelną” (wyraźną). Wskutek tego dzieci miały pełno strupów, robactwa i konieczny na te czasy kołtun.
Reklama
Najczęstsze dolegliwości dawnych chłopów
Brak troski i zdrowie i czystość w połączeniu z głodową dietą sprawiał, że jedynie około połowa chłopskich dzieci osiągała pełnoletność. Zgodnie z tym, co pisał Bojko najczęstszymi dolegliwościami trapiącymi mieszkańców ówczesnej wsi były „febry [gorączki – RK], zwane ograszkami, tyfusy głodowe i puchliny wodne”.
W przypadku, gdy ktoś w galicyjskiej chacie zapadał na zdrowiu unikano jak ognia wzywania lekarza. Jeszcze w drugiej połowie XIX wieku „w sztukę lekarską nikt z chłopów nie wierzył, mówiąc, że »Pan Bóg najlepszy doktór«”.
Jedynie zamożniejsi włościanie, obawiając się, że zostaną posądzeni o brak pieniędzy, „wołali czasem lekarza, ale wtedy, kiedy chory był już nie do wyleczenia. Chory umierał, a ludziska mieli jeden niby więcej dowód jego nieuctwa, i mówili, że leki pomogły, ale doktorowi”.
Wiara chłopów z zamawiaczki
Na pełnej zabobonów dawnej wsi wierzono za to w skuteczność wszelkie maści znachorów. Jak podkreślał Bojko „mądre kobiety zamawiaczki uchodziły za największą powagę lekarską. Byli i chłopi, co tę sztukę z powodzeniem uprawiali”.
Do nich chodzono z koszulą chorego i mimo różnych perswazji wierzono w nich święcie. Gdy np. ksiądz perswadował, że to oszust, to się zwykle chłop drapał w głowę i mówił: „Ej, dyć on ta nic złego nie gada, tylko się modli klęcząc nad koszulą, że aż się zgrzał, i kropi wodą święconą. A wreście on ta musi co wiedzieć, bo rychtyk tak opedział o chorym, jak jest akurat«.
Reklama
Wiejskie sposoby leczenia
Autor Okruszyn z Gręboszowa zresztą nie ukrywał, że i jemu zdarzyło się skorzystać z usług zamawiaczki, gdy cierpiał na łuszczkę, czyli przewlekłe zapalenie rogówki. Na tę dolegliwość miało pomóc „zaklęcie” zaczynające się od słów: „Szła łuszczka od morza, spotkał się z nią Duch św. i pyta: a gdzie idziesz? A ja idę temu grzesznemu Kubie wleźć do oka”. Co do innych dolegliwości to:
Gdy kto cierpiał na bolączkę, czyli tak zwaną „dominicę”, sypano mu żarzący ogień zanadrzem, a brano go siekaczem. Siekacz i osełka miały w tych czasach niezwykle moc cudowną!
Bolączki żegnano i pocierano niemi, a gdy i to nie pomagało, to reszty dokonywała zwykła szmata, którą, wytarłszy boleść, wiązano na drewnianych krzyżach przydrożnych, co jeszcze gdzie indziej dotąd się praktykuje.
Zresztą od tego plugastwa można się było uwolnić prostą kąpiołką w stawie przed wschodem słonka w dzień wielkopiątkowy, co się praktykowało bez względu na zimno i pogodę.
Reklama
Na drewnianej desce do pieca
Takie „terapie” rzecz jasna nie miały prawa działać, ale nie wyrządzały choremu raczej specjalnej szkody. Co innego próby walki z powszechnym wówczas świerzbem. Dolegliwość tę, uchodzącą za szczególnie wstydliwą, starano się leczyć przy pomocy siarki.
Nieszczęśnika smarowano nią a następnie wsuwano w drewnianym korytku do rozgrzanego pieca chlebowego. Skutki takich praktyk często były opłakane, bowiem „niejedno dziecko tam życie skończyło, gdzie doktorka tego nie dopilnowała”.
Bibliografia
- Jakub Bojko, Okruszyny z Gremboszowa, Lwów 1911.