Wyobraźmy sobie pana X. Postać fikcyjną, ale tylko w tym sensie, że nie znamy jego personaliów… i że nie było to jeden Pan, ale zdecydowanie większa liczba podobnych mu, poznańskich „dżentelmenów”. To mężczyzna w średnim wieku, zapewne lekko łysiejący, z pokaźnym brzuchem i pierwszymi pasmami siwizny.
Do Adonisa mu daleko. Przede wszystkim jednak pan X to podpora lokalnej społeczności – człowiek zamożny i szanowany. Mecenas sztuki i filantrop. Być może fabrykant lub finansista, albo wysoko wykwalifikowany inżynier. Raczej nie adwokat, bo to automatycznie stawiałoby go w nieco korzystniejszej sytuacji.
Reklama
Pan X jak mało kto zna się na zarabianiu pieniędzy, ale szczyci się także swoim przywiązaniem do wartości rodzinnych. To przykładny ojciec i dobry, choć niekoniecznie kochający (po kilkunastu latach pożycia) mąż. Oczywiście ma swoje grzeszki na sumieniu.
Jako typowy przedstawiciel wielkopolskiej śmietanki towarzyskiej lubuje się w podwójnym życiu, plotkach i ciągłym stwarzaniu pozorów. Ale też, jak na typowego członka socjety przystało, przez całe życie wprawnie lawiruje pomiędzy pracą, domem, kochankami i przybytkami niezupełnie legalnych rozrywek. Robi to rzecz jasna tak, by żona o niczym się nie dowiedziała, a koledzy nie zaczęli plotkować przy brydżu akurat o nim.
Poranek 14 października 1931 roku zaczyna się dla niego zupełnie zwyczajnie. Pan X siedzi w swoim poznańskim gabinecie przy filiżance kawy. Skończył przeglądać codzienną prasę, sięga więc po plik listów. Weksle, wiadomości od kontrahentów, życzenia imieninowe. Wszystko w normie poza jednym listem w małej szarej kopercie. Adres napisany odręcznie, pismo ewidentnie kobiece.
„Szanowny Panie! Wiem, że niniejszem pismem sprawię Ci dużo kłopotu…”
Pan X wyciąga ze środka złożoną na pół, zapisaną maszynowo kartkę. Spogląda na nią sponad okularów i zaczyna czytać: „Szanowny Panie! Wiem, że niniejszem pismem sprawię Ci dużo kłopotu, nie czynię tego jednak ze złości, lecz z biedy”…
Przychodzi mu do głowy, że to kolejny list z prośbą o jałmużnę. Prawdziwa plaga, odkąd kraj pogrążył się w kryzysie gospodarczym. Na dodatek żebracy stają się coraz bardziej bezczelni – ta nie dość, że nagabuje go pod domowym adresem, to już w pierwszym zdaniu przechodzi z człowiekiem jego pokroju na ty! Pan X postanawia jednak czytać dalej, choćby dla rozrywki. Z tym, że rozrywka kończy się już po paru słowach:
Reklama
„Otóż swego czasu, nie będę przypominała ani czasu, ani miejsca, ani też innych okoliczności, choć pamiętam je dobrze, Pan korzystał z usług mego ciała. Zachowałam dotąd wszystko w tajemnicy, choć wiem, jakże Pan nosi piękne nazwisko i jakie masz stanowisko wśród ludzi”.
Twarz pana X momentalnie tężeje. Drżącą ręką odstawia filiżankę, nawet nie zauważając, że połowę jej zawartości wylał na biurko. Teraz już wie, że to nie żebractwo, ale próba szantażu. I to najgorszego z możliwych.
Ażebym jednak miała tę tajemnicę zachować nadal, proszę mi przysłać 300 zł w liście do Kuriera Poznańskiego pod nr 72623 do dnia 16 X 1931. Jestem w skrajnej nędzy i dlatego muszę do Pana list takiej treści napisać. Prawdziwy głód, którego Ty, Panie, pewnie jeszcze nie zaznałeś, mnie do tego zmusił.
Mam dużo długów i nikt mi nawet bułki nie chce dać na kredyt. Mamże iść kraść? I dostać się do więzienia? Czy nie lepiej, że zwrócę się do Ciebie, Panie, byś Ty, coś z usług mego ciała korzystał, a któremu dotąd dochowałam tajemnicy przed żoną i ludźmi, mi pomógł! Myślę, że mnie nie zostawisz w takiej skrajnej nędzy i rozpaczy. Chciałabym żyć wreszcie jako człowiek. Umiem pięknie haftować, ale brak mi pieniędzy na rozpoczęcie tej pracy. Pomnij mej usługi, Panie, niech twe serce zmięknie dla mnie…
Myślę, że do tej „ostateczności” nie dopuścisz
Pan X gorączkowo próbuje przywołać w myślach wszystkie kobiety, z którymi szczególnie blisko przyjaźnił się w ostatnich latach. Jest zaskoczony, nie na żarty przestraszony, ale też najzwyczajniej w świecie oburzony.
Przecież zawsze sumiennie płacił swoim towarzyszkom – jeśli nie w pieniądzach, to w biżuterii, biletach do kinematografu, drobnych prezentach. Może i bywał oszczędny (bo przecież skąpym samego siebie nie nazwie), ale w nędzę na pewno nikogo nie wpędzał. A poza tym jako dżentelmen starał się z nędzarkami nie zadawać!
Reklama
Na jego nieszczęście list nie kończy się na prośbach. Błagania szybko przechodzą w groźby. Pan X stęka ciężko i brnie dalej.
Wiedz jednak, że jestem doprowadzona do takiej ostateczności, że gdybyś na moją prośbę pozostał głuchy i mnie nie pomógł, będę i ja nielitościwa, doniosę o wszystkim Twojej żonie, napiszę do niej lub sama pójdę, choćby mnie miała ze schodów zwalić, i opowiem w sposób dobitny, gdzie, kiedy i jak żonę zdradziłeś ze mną, a zrobię to tak „wiarygodnie” (bo znam Cię tak samo dobrze, jak Twoja żona), że Twoja żona mimo Twoich energicznych zaprzeczeń i tak mnie uwierzy!!!!!
Cóż potem? Skandal i rozwód!!!, którego Ty sobie przecież nie życzysz! Toteż myślę, że do tej „ostateczności” nie dopuścisz. Tyle wówczas okazałeś mi serca, nie chciałabym być Ci niewdzięczna. Dobrze mi wówczas zapłaciłeś. Umiałeś ocenić to, że jestem ładna, zgrabna no i że umiem mocno i gorąco pieścić i kochać.
Pamiętasz te chwile. Było Ci wówczas u mnie tak dobrze! A taki byłeś głodny i chciwy moich pieszczot! Wspomnij te słodkie grzechy! Prześlij kobiecie, która Ci dała tyle rozkoszy te 300 zł, które są mi niezbędne, aby żyć, a Tobie zagwarantują spokój wobec żony na zawsze. Czekam! Czekam głodna!!!!!
Lepiej zapłacić?
Pan X jest zmuszony zgodzić się z autorką listu. Rzeczywiście nie spieszy mu się do rozwodu. Jego małżonka to złota kobieta, ale akurat wyrozumiałością nie grzeszy. Aż strach myśleć, jak by zareagowała, gdyby jakiś jego romans dostał się do wiadomości publicznej.
Jednak ostatnia część listu wzbudza u pana X pewne wątpliwości. Te wszystkie pieszczoty, rozkosze i komplementy… Jakoś nie przypomina mu to jego samego in flagranti. W głowie świta mu myśl, że list może pochodzić od jakiejś zupełnie obcej kobiety, która próbuje wzbogacić się na cudzej krzywdzie. A może w ogóle nie od kobiety, tylko sprytnej szajki szantażystów.
Pan X wie jednak, że w razie czego jego połowica nie uwierzy w żadne tłumaczenia. A spokój w małżeństwie jest dla niego – człowieka zarabiającego miesięcznie tysiące złotych – warty zdecydowanie więcej niż trzy stówki. Zmaga się jeszcze przez jakiś czas z samym sobą, ale w końcu dla świętego spokoju postanawia zapłacić.
Podjąłby zapewne inną decyzję, gdyby wiedział, że nie jest jedyny. Podobne listy otrzymało w połowie października co najmniej kilkudziesięciu wpływowych poznaniaków. Ludzi wybieranych według tego samego klucza: panów w średnim wieku, o wysokiej pozycji społecznej i majątkowej.
Reklama
Najznamienitszych przedstawicieli wielkopolskiego high life’u – ojców rodzin, kawalerów, dostojników kościelnych. Wielu było wśród nich świętoszkowatych hipokrytów, wielu delikwentów rzeczywiście mających coś na sumieniu. Byli jednak i tacy, którzy bali się, że nawet niesłuszne oskarżenie o romans spuści im na głowę lawinę.
Adwokat S. i ksiądz T.
Można tylko zgadywać, ilu adresatów anonimowego listu uległo szantażowi. Dziesięciu, piętnastu, nawet trzydziestu. Każda z tych liczb wydaje się prawdopodobna. Z całą pewnością wiadomo, że żaden z nich nie przyznał się do przekazania pieniędzy ani nie pomógł policjantom w późniejszym dochodzeniu. W efekcie przykładowego pana X można sobie tylko wyobrażać.
Listy anonimowe – różniące się drobnymi detalami oraz żądaną kwotą – trafiły jednak także do rąk osób, które nie miały sobie zupełnie nic do zarzucenia. I właśnie dzięki nim cała sprawa ujrzała światło dzienne.
Według „Tajnego Detektywa”, sensacyjnego pisma kryminalnego, kluczową rolę odegrał pan S. To już nie żadna postać hipotetyczna, ale człowiek z krwi i kości. Po prostu jako osoba powszechnie znana i poważana, a przy okazji utalentowany prawnik, pan S. zadbał, by prasa nie wyjawiła jego pełnego nazwiska.
Właśnie prawnicze doświadczenie sprawiło, że pan S. nie ugiął się przed szantażem. Wiedział, że przekazanie pieniędzy w żaden sposób nie zabezpieczy go przed dalszymi groźbami. Przeciwnie – okazanie słabości mogłoby tylko rozochocić szantażystów i zmienić jego życie w piekło. Zamiast tego pan S. postanowił zaryzykować i powiedział o wszystkim żonie.
Wręczył jej nawet bezczelny anonim i z kamienną twarzą zapewnił, że nigdy nie miał ani nie ma żadnego romansu. Trudno rozstrzygać, czy pani S. od razu mu uwierzyła. Na pewno uznała sprawę za na tyle ważną, że postanowiła jeszcze tego samego dnia zasięgnąć rady swojego spowiednika, księdza T.
Był to według gazet duchowny o kryształowej opinii, którego nikt by nie śmiał podejrzewać o łamanie celibatu. Jakież było zdziwienie pani mecenasowej, kiedy na informację o anonimowym liście kanonik zareagował własnym zwierzeniem. Okazało się, że przed zaledwie kilkoma godzinami otrzymał niemal identyczną wiadomość. Oczywiście z tą różnicą, że szantażystka groziła wyjawieniem rzekomego romansu biskupowi, a nie małżonce.
Reklama
Pani S. nie miała już żadnych wątpliwości. Zaniosła obydwa listy na policję. Wkrótce wpłynęły doniesienia od kolejnych ofiar szantażu. Skala procederu nie była jeszcze znana, ale pozycja społeczna pokrzywdzonych wystarczyła, by sprawę potraktowano z najwyższą powagą.
Szef Wydziału Śledczego Komendy Policji Państwowej w Poznaniu, komisarz Alfons Nowakowski, przejął osobiste kierownictwo nad dochodzeniem. Nie było czasu do stracenia nazajutrz mijał termin zapłaty wyznaczony w listach.
***
Powyższy tekst to wstęp do historii największej afery szantażowej przedwojennego Poznania. Ciąg dalszy znajdziecie w mojej książce pt. Upadłe damy II Rzeczpospolitej. Po wielu latach wróciła ona właśnie do sprzedaży – w nowej edycji i z nową okładką. Dowiedz się więcej na Empik.com.