Podróżnicy z Zachodu, zmierzający w późnym średniowieczu do Konstantynopola czy Ziemi Świętej, często byli zmuszeni zatrzymać się na pewien czas w Wenecji. Aby to jednak zrobić musieli posiadać bollettę – rzecz, której istnienie już setki lat temu na pewno wielu z was zaskoczy.
Średniowieczni „turyści” byli zdani na łaskę swoich protektorów i kapitanów galer, którzy czekali na dobrą pogodę (albo do czasu, aż podróżni wydadzą w Wenecji sporo pieniędzy).
Reklama
Margery Kempe przebywała tam trzynaście tygodni wiosną 1414 roku, Pero Tarfur ponad trzydzieści dni w roku 1436, a Thomas Larke od maja do lipca w 1506. Tacy jak oni musieli wpłacić pośrednikom spedycyjnym zaliczkę, bo jeśli statek wypłynąłby bez nich, jak dostaliby się do Jafy?
Dla Felixa Fabriego po kilku tygodniach przymusowego pobytu urok miasta zaczął blednąć. „Poczuliśmy się niezwykle znużeni Wenecją i z niecierpliwością oczekiwaliśmy wypłynięcia” – napisał. Podejrzewał, że kapitan jego galery okłamał go w sprawie daty rejsu.
Wielu innych utknęło tam podobnie jak on i czekało na wiadomość, że ich statek wreszcie wypłynie, wydając za dużo pieniędzy i pragnąc jak najszybciej opuścić przeregulowane miasto i rozpocząć kolejny etap podróży.
„Biuro podróży” średniowiecznej Wenecji
Nad całym tym interesem czuwali liczni urzędnicy republiki. Tholomarii tworzyli coś w rodzaju biura podróży i mieli pomagać przyjezdnym w znalezieniu miejsc na pobyt oraz uzgodnieniu warunków przeprawy przez morze.
Również kwatery w mieście podlegały ścisłym przepisom i inspekcjom senatu. Od roku 1292 przepisy i warunki zamorskich podróży znajdowały się w gestii Ufficiali al Cattaver. Nadużycia, zdzierstwa, kłótnie i rozczarowania przyjezdnych nadszarpywały reputację miasta. Podróżni (jeśli udało im się przeżyć wyprawę) mogli w drodze powrotnej składać do cattaveri skargi, gdyż ich zadowolenie z obsługi leżało w interesie miasta.
Reklama
Obowiązkowy certyfikat… od wszystkiego
Średniowieczni podróżnicy byli przyzwyczajeni do zabierania ze sobą glejtów, guidaticum, czy zezwoleń na wjazd, wyjazd lub przejazd. W Wenecji posiadanie certyfikatu stało się wymogiem.
Rozwinęła ona system indywidualnych pozwoleń w postaci bolletta del passaggio (inaczej bullétta, bollettino albo polizza), wszechstronnego dokumentu, który w różnych czasach był świadectwem uiszczenia opłaty tranzytowej, listem przewozowym, świadectwem dobrego zdrowia albo paszportem.
Każdy paszport jest środkiem regulacji przemieszczania się jego posiadacza i dokładnie temu służyła wenecka bolletta: musieli ją wykupować wszyscy obcy, którzy tam przybywali, ponieważ ustalała ona ich tożsamość i trasy zamierzonych podróży, a czasami była poświadczeniem tego, że w miejscu, skąd przybyli, nie ma zarazy.
Stała się ważniejsza od znaczka pielgrzyma, gdyż poświadczała pochodzenie przybysza i jego zdolność do podróży. Można było wymagać od pielgrzymów i kupców, by ją okazali w dowolnym miejscu w drodze z Wenecji do Jerozolimy czy Konstantynopola. Miała ograniczony okres ważności i mogła być wydana przez tholomarii czy właściciela galery.
Reklama
W dodatku od końca XIV wieku wiele innych włoskich miast, takich jak Florencja i Livorno, wymagało od podróżnych posiadania bolletta di sanità, świadectwa zdrowia potwierdzającego, że nie są nosicielami zarazy. Pod koniec XV wieku osoby podróżujące samotnie albo bez bolletty były nagminnie podejrzewane o przenoszenie morowego powietrza.
Bolletta uzależniała podróżnego od administracji miejsc na jego trasie i od uznania przez nią jego papierów. Paszport, dokument zawsze wzbudzający niepokój, zaczął być literalnym dowodem tożsamości każdego podróżnego jako podróżnego.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Anthony’ego Bale’a pt. Przewodnik średniowiecznego obieżyświata. Ukazała się ona nakładem Domu Wydawniczego Rebis w 2024 roku.