Nawet u samego schyłku średniowiecza przytłaczająca większość populacji Europy wciąż nie posługiwała się pismem. Nawet w miastach typowy przedstawiciel plebsu ani nie potrafił składać liter, ani nawet ich odczytywać. Do takiego stanu rzeczy dostosowywano miejski krajobraz. W efekcie brakowało w nim rzeczy dzisiaj oczywistych.
Obecnie trudno wyobrazić sobie jakiekolwiek miasto bez tablic z nazwami ulic, bez numeracji domów i bez pisanych szyldów, pozwalających trafić do obranego celu. W tradycyjnych społecznościach żadne z tych trzech rozwiązań nie znalazłoby jednak uzasadnienia.
Reklama
Dlaczego w wioskach i grodach nie potrzebowano pisma?
Typowe osady zwłaszcza z wczesnego średniowiecza były na tyle niewielkie, a ich ludność stała i zżyta ze sobą, że można było z łatwością poruszać się po nich bez znaków i „podpisów”. Każdy wiedział przecież, gdzie znajdzie zielarkę, gdzie cieślę, a gdzie chociażby Budzisza, co najsprawniej podkuwał konie.
Także żyjąc w grodzie czy mieście, może nie znało się każdego, ale o niemal każdym się wiedziało. Nawet bardzo duże ośrodki rzadko przecież liczyły więcej niż kilkanaście tysięcy mieszkańców. A i w razie jakichkolwiek wątpliwości lub pomylenia drogi nie potrzebowano znaków.
Widok koła garncarskiego i zbioru gotowych naczyń niechybnie oznajmiał, że stoi się przed domem garncarza, a odgłos uderzeń młota i dym paleniska wyznaczały drogę do warsztatu kowalskiego.
Jak radzono sobie w miastach bez nazw ulic i numerów domów?
Wizualne wskazówki musiały się wydawać w pełni wystarczające, niezależnie od regionu. W średniowieczu nigdy i nigdzie nie numerowano domów i nie wieszano tablic z nazwami ulic. Te metody weszły do użycia na szeroką skalę dopiero w XVIII i XIX wieku.
Reklama
W Polsce czekano na nie aż do rozbiorów. Także o pisanych szyldach średniowiecznych, które przedstawiałyby nazwę danego przybytku lub imię jego właściciela, niemal nic nie wiadomo. W razie potrzeby wieszano na budynku co najwyżej znak graficzny, herb, wizerunek wybranego świętego albo przedmiot zrozumiały dla przechodniów.
Co do nazw ulic, w średniowieczu nie były one nadawane odgórnie i oficjalnie. Rodziły się spontanicznie. Jak wyjaśnia językoznawczyni Elżbieta Supranowicz, wymyślali je dla wygody sami mieszkańcy, kierując się na przykład budowlami stojącymi w danym miejscu, kierunkiem ulicy czy zajęciami lokatorów.
Mapa miasta trzymana w pamięci
Wszystkie te określenia trzymano w pamięci i przekazywano ustnie. Nie trzeba było podpisów, by każdy wiedział, że bednarze żyją przy ulicy Bednarskiej, a ulica prowadząca do kościoła pod wezwaniem świętego Floriana to Floriańska.
Za punkty orientacyjne służyły charakterystyczne gmachy, wieże, świątynie, nietypowe przybytki. Nie każdy je znał, ale też nie wyobrażano sobie, by wiedza o miejscu mogła być zdobywana w odosobnieniu i bez ludzkiego pośrednictwa.
Reklama
Jak komentuje historyczka literatury Ruth Evans, w mieście średniowiecznym istniała „kultura współpracy, podróżni mogli swobodnie zapytać o drogę, a chrześcijańskim obowiązkiem pytanego było udzielić im odpowiedzi”.
Dla amerykańskiej badaczki taki model postępowania wynikał z zasad wiary. W rzeczywistości rodził się on jednak naturalnie w społecznościach, które były oparte na bezpośrednim kontakcie i osobistym przekazywaniu wiedzy. Tak samo o drogę nie wahał się więc pytać także chociażby pogański Słowianin innego Słowianina.
****
Artykuł powstał na podstawie mojej książki pt. Cywilizacja Słowian. Prawdziwa historia największego ludu Europy (Wydawnictwo Poznańskie 2023). To wnikliwe spojrzenie na początki Słowiańszczyzny, wykorzystujące najnowsze ustalenia naukowe. Poznaj życie codzienne, obyczaje i zagadkowe pochodzenie naszych przodków. Dowiedz się więcej na Empik.com.