Z okresu średniowiecza zachowały się jedynie sporadyczne wzmianki o Wanderlust, niepowstrzymanym pragnieniu podróży, chęcią podróży dla niej samej. Wanderlust jest skutkiem posiadania wolnego czasu i ciekawości. To pierwsze było zbytkiem, na który stać było tylko ludzi zamożnych, drugie powszechnie uważano w najlepszym razie za marnotrawstwo, a w najgorszym za grzech.
Po wspięciu się 26 kwietnia 1336 roku na Mont Ventoux z czystej ciekawości („powodem tego przedsięwzięcia nie było nic innego jak tylko pragnienie zobaczenia jego niezwykłej wysokości”) Petrarka (1304–1374) surowo się zganił za takie podejście. Dla niego oglądać widoki można było tylko za przyzwoleniem Boga. Liczył się krajobraz wewnętrzny, poznawanie siebie.
Reklama
Istniały też poważne przeszkody dla podróży. Osoby z powołaniem religijnym były zamknięte w klasztorach czy pustelniach. Chłopom pańszczyźnianym i służbie nie wolno było opuszczać posiadłości czy dworu pana.
Wiernych coraz częściej zachęcano do przyjmowania sakramentów, takich jak spowiedź czy komunia, w swoich parafiach. A mimo to ludzie podróżowali ze względów religijnych, handlowych i w poszukiwaniu wiedzy.
Średniowieczne „odpowiedniki portów lotniczych i hoteli”
Średniowieczne podróże były przeważnie odległe od tak częstej dzisiaj pogoni za przyjemnym wypoczynkiem, uciążliwe (w każdym sensie), żmudne i zawsze podejmowane w określonym celu.
Jednak z pewnością istniała turystyka – zwykle rozumiana jako sprowadzenie doświadczenia podróży do aspektu materialnego – zwłaszcza w postaci pielgrzymki oraz, rzadziej, zaspokajania ciekawości i chęci zdobywania wiedzy.
W miarę jak turystyka przekształcała się w odrębną branżę, podróż coraz bardziej skupiała się wokół niemiejsc: przekraczalnych granic ustanawianych z myślą o wyjeździe, tylko po to, by podróżny pozostawał w ciągłym ruchu.
Domy dla pielgrzymów, gospody, zajazdy, promy, stacje kwarantannowe i punkty wymiany walut są średniowiecznymi odpowiednikami dzisiejszych portów lotniczych i hoteli, miejsc zaprojektowanych po to, by podróżny trwał w zawieszeniu między miejscami, raczej nigdzie niż gdzieś.
Reklama
Kantor, jarmark, gospoda
W średniowiecznej Europie większość miast opracowała sposoby goszczenia i dbania o przybyszów (przynajmniej niektórych, w zależności od ich wyznania i statusu społecznego), a zatem zabiegania o podróżnych.
Wzdłuż szlaków podróżnych na całym kontynencie rozwijała się sieć przybytków z miejscami noclegowymi, szczególnie zajazdów, gospód i wielofunkcyjnych kompleksów turystyczno-handlowych, takich jak hanzeatyckie Kontore i Stahlhöfe, fondachi we Włoszech i innych krajach śródziemnomorskich oraz jarmarki (targowiska w stałych punktach na szlakach handlowych) w Europie Środkowej i Wschodniej.
Po wielkiej zarazie w latach 1347–1350 powszechną praktyką stało się zakładanie hoteli dla pielgrzymów przy klasztorach, w budynkach oddalonych od miasta, by uchronić jego mieszkańców przed chorobą.
Najważniejsze trakty średniowiecza
Europę przecinały uczęszczane we wszystkich porach roku słynne trakty, z których wiele zachowało się po dziś dzień. Te wijące się przez cały kontynent drogi przyczyniały się do przemiany ludzi, miast i całych kultur.
Należały do nich trasy prowadzące do katedry św. Jakuba w Santiago de Compostela, zwłaszcza Camino de Santiago i Camino de Francés. Ta druga wiedzie przez Pireneje, Burgos i León do Santiago, a stamtąd do Fisterry, Finis Terrae, czyli na kraniec ziemi.
Reklama
Zbiegała się ona z via Regia, szlakiem handlowym i wojskowym przecinającym Święte Cesarstwo Rzymskie, który łączył północną Hiszpanię z Europą Północną, Grodnem, Kijowem i Moskwą. Z kolei via Imperii prowadziła od Bałtyku, przez Lipsk i Norymbergę, do Rzymu.
Jej część przechodziła przez leżącą między Innsbruckiem i Bolzano alpejską przełęcz Brenner i była jedną z głównych tras obieranych przez podróżujących z Europy Północnej do Wenecji. Dalej łączyła się z popularną wśród pielgrzymów via Francigena, prowadzącą z Canterbury, przez Reims, Lozannę i Padwę, do Rzymu.
Miasta łączyły nie tylko trakty, ale także rzeki. Podróżni mogli wybrać drogę lądową – konno, na grzbiecie osła czy pieszo – lub wodną przy użyciu łodzi wiosłowej czy większej od niej barki.
Ren, Dunaj i Po były arteriami, którymi przemieszczano się często szybciej niż lądem. Zarówno na lądzie, jak i na wodzie punkty poboru myta, mosty, popasy (relais dla odświeżenia się albo zmiany koni) i promy zwiększały koszty podróży, ale świadczyły też rzetelne usługi.
Podróżny kajet Albrechta Dürera
Sławny artysta Albrecht Dürer, jadąc z Norymbergi do Niderlandów, skrzętnie zapisywał w dzienniku wszystkie związane z podróżą wydatki: opłaty za przewóz, załadunek i wyładunek bagażu, halerze dla tragarzy i chłopców stajennych, fenigi za myto, kwoty za wino i posiłki, w tym za pieczony drób, kraby, jaja i gruszki, floreny na opłaty wyjazdowe, stuivery dla posłańców, za inkaust i kwaterę, trzy białe fenigi za kąpiel, drobne dla mężczyzn i chłopców, którzy oprowadzali go po kościołach i dawali wskazówki.
A miał szczęście – otrzymał od biskupa Bambergu glejt, dzięki któremu przez większość drogi nie musiał wnosić opłat zwykle pobieranych od podróżnych. Warto zauważyć, że Dürer rzadko pisał o krajobrazach, przez które przejeżdżał, o jakości oberż i zajazdów, w których się zatrzymywał, o wyglądzie miast, które odwiedził, skupiając się na pieniądzach wypływających z jego sakiewki tak wartko jak Ren.
Koszty średniowiecznej podróży
Podróż konno z Akwizgranu do Bonn, odległego o niecałe sto kilometrów, zajmowała około trzydziestu godzin (wliczając w to postoje dla odpoczynku czy snu). Pieszo niemal dwa razy tyle.
Reklama
Na tym tylko odcinku trzeba było sześciokrotnie zapłacić myto: księciu Brabancji za przejazd przez należącą do niego wieś Weiden, myto za konia w mieście Birkersdorf przy przeprawie przez rzekę Rör, arcybiskupowi Kolonii za przejazd przez wieś Blatzheim, opłatę mostową w Mödrath, w Kolonii opłatę za spływ Renem, a w Bonn za zapewniającą bezpieczeństwo eskortę.
Miasta graniczne i stacje pośrednie żyły z podróżnych, ale dbały też o zapewnienie im różnych usług. W niektórych wypadkach myto płacono miejscowemu posiadaczowi ziemskiemu albo dzierżawcy, ale często lokalnemu arcybiskupowi, dla którego zamożni podróżni przejeżdżający przez jego diecezję oznaczali pełne kufry w jego kościele.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Anthony’ego Bale’a pt. Przewodnik średniowiecznego obieżyświata. Ukazała się ona nakładem Domu Wydawniczego Rebis w 2024 roku.