Po swojej abdykacji w kwietniu 1814 roku Napoleon został zesłany na Elbę. Bonaparte spędził jednak na wygnaniu tylko kilka miesięcy. Dostrzegając powszechne niezadowolenie z rządów Burbonów, 26 lutego 1815 roku uciekł z wyspy. Trzy dni później na czele 1200 żołnierzy wylądował w Cannes. Oto jak we Francji zareagowano na powrót „boga wojny”.
Wieści z Cannes wprowadziły marszałków Napoleona w rozterkę. Wprawdzie rok panowania Burbonów zbrzydnął wszystkim, z wyjątkiem Soulta i Marmonta, tych dwóch najwytrwalszych łowców posad.
Reklama
Dylematy marszałków
Wprawdzie różni starzy opaśli i młodzi gołowąsi tchórze bryzgali błotem i śliną na Orły cesarskie, na trójkolorową kokardę i pamięć wielkich dni, lecz we Francji panował pokój, a ci zmęczeni wojownicy sądzili, że zasłużyli na odrobinę spokoju i odpoczynku. Przecież to już szedł dwudziesty trzeci rok od owej bitwy pod Valmy. A przy tym nie czuli się oni ani lekceważonymi, ani pokrzywdzonymi.
To prawda, że dumne panie dworu, które raz już uciekły przed burzą i były w każdej chwili gotowe uciec po raz drugi, zachowywały się impertynencko względem żon marszałków. Ale wszystkim marszałkom, z wyjątkiem jednego Davouta, okazywano najwyższy szacunek.
Na zmianie reżimu nic wygrać nie mogli, mogli natomiast stracić wszystko, gdyby przeszli na fałszywą stronę. A jednak było coś magicznie pociągającego w tym czarowniku w starym zielonym surducie. I gdyby odniesiono jeszcze kilka nowych zwycięstw, byłaby niepowetowana szkoda nie wziąć w nich udziału.
Gdyby zaś naród wziął stronę Napoleona i powstał, to iść przeciw prądowi znaczyłoby rozpętać wojnę domową, czyli popełnić największą zbrodnię. Sprzeczne uczucia miotały sercami i umysłami marszałków.
Reklama
Nie wyrządził szkody Napoleonowi
Massénie wypadło zdecydować się pierwszemu, ponieważ Cannes leży w obrębie wojskowego okręgu Marsylii, będącego wówczas pod zarządem Massény. Stary ostrożny bohater nie chciał ryzykować. Zaczął od tego, że wysłał oddział żołnierzy dla schwytania awanturników i zapas amunicji dla księcia Angoulême w Nicei. Dotąd było wszystko w porządku. Ale gdy Grouchy pojmał księcia Angoulême i wypędził go z Francji, książę Essling zaczął się drapać po głowie. Sprawa była trudniejsza, niż się pierwotnie zdawało.
Następnym jego posunięciem było zwołanie gwardii narodowej, wydanie amunicji batalionowi ochotniczemu i wysłanie go w pościg za cesarzem. Ale chyba nikt nie wiedział lepiej od księcia Essling, jakie szansę ma batalion ochotników na schwytanie „długich butów”. Wrócił przeto do Marsylii z wewnętrznym zadowoleniem, że wypełnił swą powinność, jednocześnie zaś nie zrobił najmniejszej szkody cesarzowi.
Gdy doszły go wieści, że Orzeł doleciał już do Notre-Dame, Masséna wysłał swego syna do Ludwika, aby tym okazać swoją lojalność, i po upływie miesiąca od chwili wylądowania cesarza w Cannes trójbarwne flagi powiewały na wszystkich budynkach w obrębie całego jego marsylskiego okręgu.
Potem Masséna zwolnił ze służby wszystkich rojalistycznych urzędników, wtrącił do więzienia prefekta departamentu Var i udał się do Paryża z prośbą, by cesarz, ze względu na zły stan jego zdrowia, zwolnił go od dowodzenia armią w polu.
Żelazna klatka na Napoleona
Następnie przyszła kolej na Neya, dowódcę królewskich grenadierów. Ney wyciągnął szablę z pochwy w obronie tronu, przysiągł, że przywiezie potwora w żelaznej klatce do Paryża, i pośpiesznie wyruszył na południe.
Po Neyu znalazł się w kłopocie Macdonald, książę Taranto. On również postanowił trzymać się Burbonów i udał się do Lyonu, by podtrzymać na duchu książąt krwi, Monsieura i księcia Orleanu, oraz zorganizować obronę. Wojska już zaczynały się burzyć, lecz uspokoiły się po przybyciu marszałka.
Reklama
To uspokojenie nie było jednak tak zupełne, jakby się z początku zdawało, ponieważ gdy marszałek książę Taranto, dziesiątego marca na placu Bellecoeur, przemawiał podczas deszczu do wojska i zakończył swą mowę okrzykiem „Vive le Roi”, odpowiedziała mu zupełna cisza. Ciszę tę przerwał odgłos końskich kopyt po bruku i na plac wpadł galopem kurier. „Nasze straże przednie zetknęły się z nimi na przedmieściu Guillotière.”
„Czy nasze oddziały odrzuciły ich?”
„Nie. Piją z nimi”.
„Prawa cesarza są niezaprzeczalne”
Książęta krwi pobledli. Gdy wstępowali do armii francuskiej w charakterze dowódców korpusów, nie przychodziło im nawet do głowy, że wypadnie im kiedyś walczyć. To do nich nie należało. Uciekli przeto do Paryża, pozostawiając wojsko, miasto i swój honor. Nie postawiono ich nigdy przed sądem wojennym za dezercję i tchórzostwo.
Macdonald poczekał trochę i uciekł w ślad za nimi. Augereau, zdrajca z 1814 roku, w ciągu krótkiego czasu dwa razy zmienił swe przekonania. W proklamacji wydanej do swoich wojsk powiedział: „Prawa cesarza są niezaprzeczalne.
Nigdy one nie były tak święte dla nas jak obecnie”. Po czym pojechał do swej wiejskiej posiadłości, z niezwykłą bezstronnością pozostawiając Ludwika, Napoleona i swoich żołnierzy ich własnym losom. St. Cyr przypiął w Orleanie białą kokardę. Jego żołnierze zerwali ją i były aktor znikł jak demon z pantomimy.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
W Paryżu z pełnym zaufaniem oczekiwano rozwoju wypadków. Przecież dzielni książęta krwi zagrodzą w Lyonie drogę uzurpatorowi, niezwyciężony zaś książę Moskwy dąży na południe z żelazną klatką i niezawodnie położy kres całej awanturze. Aby dobrze usposobić wojska, wydano kilka edyktów tyczących się wypłaty zaległego żołdu i zwolniono ze stanowiska Soulta, ponieważ podejrzewano go o zdradę.
Ney przechodzi na stronę Napoleona
Całej „eskapadzie” nie przypisywano poważniejszego znaczenia. Wieści z Lyonu wywołały przykry wstrząs. Później było coraz gorzej. Żelazna klatka gdzieś się zapodziała. Książę Moskwy dowiózł ją aż do oberży „Pod Złotym Jabłkiem” w Lons-le-Saulnier i tu, późno w noc, dwóch zawiniętych w płaszcze, w cywilnych strojach, ludzi weszło do jego pokoju.
Reklama
Byli oni oficerami cesarskiej gwardii i przynieśli pismo skreślone na kartce papieru: „Spotkamy się w Châlons. Przyjmę cię tak jak po Moskwie”. Zamiast podpisu figurowała tylko jedna litera, wielkie N. Ney spędził bezsenną noc, walcząc rozpaczliwie pomiędzy lojalnością wobec Francji, lojalnością wobec Ludwika i lojalnością wobec cesarza. Nie przyszło mu do głowy zrobić to, co dziesiątki ludzi robiło wokół niego, to jest po prostu złożyć swoje dowództwo.
„Byłem w jakimś wirze” – mówił później – „i zupełnie straciłem głowę”. Następnego ranka, blady i wymizerowany, zebrał swe trzy tysiące ludzi i zaczął odczytywać odezwę, którą ułożył był w ciągu nocy. Pozwolono mu odczytać tylko pierwsze pięć słów: „Sprawa Burbonów przepadła na zawsze”. Resztę zagłuszyły grzmiące okrzyki: „Vive l’Empereur!”. Tegoż wieczora Ney wydał obiad „Pod Złotym Jabłkiem” i w czasie całej uczty siedział milczący i ponury. Czternastego marca przyłączył się do cesarza.
Król ucieka z Paryża
W Paryżu zapanował nieopisany popłoch. Zaufanie rozpłynęło się w nicość, podobnie jak rojalistyczne armie. Szesnastego marca król Ludwik XVIII spytał deputowanych i parów, czy widzą jakieś wyjście z sytuacji oprócz oddania swego życia w obronie ojczyzny. „My wszyscy umrzemy w obronie ojczyzny” – zawołali deputowani i parowie, i w ciemną dżdżystą noc dziewiętnastego marca król, dwór, gwardia przyboczna, deputowani i parowie uciekli co sił starczyło.
Generał Exelmans udał się w pościg za nimi i chyba musiał to czynić z wielką przyjemnością. Z królem uciekli – Marmont, który najwidoczniej nie chciał pozostać i powitać swego dawnego przyjaciela, oraz Macdonald, Mortier i Berthier. Jeden z współczesnych pisze, że Macdonald był bardzo ubawiony całą tą sprawą i serdeczny jego śmiech wielce irytował nerwowych dworaków.
Reklama
W Lille uciekający zatrzymali się na krótki wypoczynek i marszałkowie założyli radę wojenną. Przerwał im książę Condé, który chciał się koniecznie dowiedzieć, czy król weźmie następnego dnia, jak zwykle, udział w ceremoniach wielkoczwartkowych. Dawny Condé wolałby zapewne przyjąć udział w konferencji marszałków.
Na granicy belgijskiej Macdonald i Mortier, obydwaj uczciwi i lojalni ludzie, zatrzymali się. Odprowadzili swego pana do bezpiecznego miejsca, obecnie mieli obowiązki względem kraju. Wrócili zatem do Paryża: Mortier, aby znów służyć jako marszałek Cesarstwa, Macdonald zaś, aby włożyć ubranie cywilne i przezornie wycofać się w zacisze prywatnego życia.
Macdonald nawet lepiej od Massény umiał siedzieć na dwóch stołkach. Berthier, który piastował obowiązki kapitana przybocznej straży królewskiej, dojechał aż do Gandawy. Z Gandawy udał się do Bambergu, aby zabrać swoją rodzinę i wrócić z nią do Francji. Biedny Berthier był w obawie, aby nie wzięto go za emigranta uciekającego przed cesarzem i raz po raz powtarzał Macdonaldowi, że wraca do Francji.
Wyjechał „podleczyć się z ran”
Po odjeździe Berthiera pozostał tylko Marmont i ten ze swymi nowymi przyjaciółmi zabawił nieco dłużej. W Gandawie obejrzał baterię angielskiej artylerii konnej i spotkał podoficera, który zranił go pod Salamanką wystrzałem z działa.
Reklama
Co do tego nie mogło być najmniejszej wątpliwości, gdyż wtedy strzelono tylko jeden raz, tuż przed rozpoczęciem bitwy, i celowano we francuski sztab główny. Prostota konstrukcji dział angielskich zwróciła na siebie uwagę Marmonta, doskonałego znawcy artylerii. Później ten typ działa został wprowadzony we Francji.
Nie wiadomo dokładnie, czy to przygodne spotkanie owego podoficera przypomniało księciu Raguzy o jego ranie, czy też był to zbieg okoliczności, dość że nagle pożegnał się w Gandawie ze swoim korpulentnym i podagrycznym przyjacielem i pojechał do Akwizgranu, aby tam „podleczyć się z ran otrzymanych w Hiszpanii”.
Rozpoczęła się ostatnia gra
Victor, głupawy dobosz z tulońskich czasów, który nadal był głupawym doboszem, zniknął gdzieś wraz z białą kokardą. Podobnie postąpił Pérignon. Dziewiętnastego marca Napoleon przybył do Tuilerii. Rozpoczęła się ostatnia rozpaczliwa gra.
Z dwudziestu pięciu marszałków Cesarstwa Marmont, Victor, Macdonald, Pérignon i St. Cyr opowiedzieli się za Burbonami. Augereau i Berthier wycofali się z czynnego życia. Bernadotte był w Szwecji, Murat w Neapolu, Lannes, Bessières i Poniatowski nie żyli.
Reklama
Jourdan, republikanin spod Fleurus, który został cesarskim marszałkiem, w czasie zaś pierwszej restauracji przypiął białą kokardę, wrócił do cesarza i otrzymał parostwo Francji i gubernatorstwo w Besançon. Moncey, Lefèbvre i Sérurier byli już zbyt starzy i zbyt nieudolni, aby powierzyć im dowództwo. Brune był od nich mało co lepszy, lecz wobec braku oficerów dano mu dowództwo Armii Varu, rzeki płynącej na pograniczu Francji i Italii. Masséna tłumaczył się chorobą.
Oudinot znajdował się w swych posiadłościach w Lotaryngii i nie wiadomo było, za kim się opowie. Soult, który otrzymał dymisję od Burbonów, mógł śmiało przyłączyć się do swego dawnego zwierzchnika. Suchet natychmiast przyjął stronę Napoleona i otrzymał dowództwo korpusu.
Davout ministrem wojny
O dziewiątej rano następnego dnia po przybyciu Napoleona do Tuilerii olbrzymi podniecony tłum, zgromadzony na placu Carrousel, zgotował entuzjastyczną owację człowiekowi nadjeżdżającemu w powozie. Człowiekiem tym był Davout, jeden jedyny z wszystkich marszałków, który ani nie uznał Burbonów, ani nie miał względem nich żadnych długów wdzięczności.
Cesarz uścisnął go. Spotkali się wtedy po raz pierwszy od owej chwili, gdy w Smorgoniach piątego grudnia 1812 roku w ciemną mroźną noc Napoleon odjeżdżał w saniach na zachód, by zająć się wystawieniem nowych armii i zażegnaniem katastrofy. W dwie godziny później Napoleon został z Davoutem sam na sam w Tuileriach i prosił go, by objął kierownictwo ministerium wojny.
Davout odmówił. „Słuchaj” – szepnął mu Napoleon do ucha – „oni wszyscy mniemają, że ja działam w porozumieniu z cesarzem Austrii, i że moja żona i mój syn są już w drodze, by połączyć się ze mną. To nieprawda. Jestem sam, zupełnie sam przeciw całej Europie. Czyż mnie opuścisz?”
„Przyjmuję ministerium” – odparł Davout.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Archibalda Gordona Macdonella pt. Napoleon i jego marszałkowie. Jej limitowana edycja ukazała się w 2022 roku nakład wydawnictwa Bellona.