Ranny Władysław Anders wpadł w ręce Sowietów 29 września 1939 roku. W niewoli przebywał przez blisko dwa lata. Jednak po podpisaniu układu Sikorski-Majski odzyskał w końcu wolność. O tym jak wyglądał dzień, który miał zmienić życie setek tysięcy polskich obywateli deportowanych w głąb ZSRS pisze Wojciech Lata w książce Mali tułacze.
Tego dnia generał obudził się wcześnie rano i zupełnie nie przypominał generała, z czego zresztą mgliście zdawał sobie sprawę. Od jakichś dwudziestu miesięcy nie widział fryzjera, zarósł więc niemiłosiernie, a sporym odstępstwem od oficerskiego standardu były też stare postrzępione kalesony i mocno już znoszona koszula.
Reklama
Warunki na Łubiance
Był mężczyzną w sile wieku – zaledwie dobiegał pięćdziesiątki – ale tego dnia wyglądał staro i tak też się czuł. Kiepskie jedzenie robiło swoje, podobnie samotność, a w dodatku wciąż dawały o sobie znać dwie poważne rany, jakie odniósł zaledwie dwa lata wcześniej.
Nawet chodzić musiał o kulach, choć nigdzie dalej się nie wybierał. Szczęściem w nieszczęściu było to, że w miejscu, w którym budził się już od dłuższego czasu, nie było żadnego lustra. Tak naprawdę nie było w nim niczego oprócz żelaznego łóżka przykrytego szarym kocem, małego stolika nocnego i zbiornika na odchody z pokrywą słabo tłumiącą wydobywający się z niego zapach.
Nieco później w podobnym pomieszczeniu spędził trochę czasu Aleksander Sołżenicyn i wyliczył, że dało się w nim zrobić „cztery kroki wzdłuż i trzy w poprzek”. A ponieważ od kilku dni powtarzające się bombardowania wykluczyły nawet krótkie, ale codzienne spacery, bezruch pogłębiał apatię i paskudny humor generała.
Choć akurat same bombardowania nieco go poprawiały. „A więc nareszcie wojna! Moje doświadczone ucho nie może się mylić” – zapisał z entuzjazmem po jednym z kolejnych nalotów.
Reklama
W miejscu, w którym budził się od dwudziestu już miesięcy – a było to moskiewskie więzienie NKWD na Łubiance – niemal wszyscy wyglądali równie źle jak on. Był jednak jednym z nielicznych, których autentycznie cieszył widok niemieckich samolotów nad moskiewskim niebem i spadających z nich bomb.
Nagła zmiana nastawienia Sowietów
Wojna Rosji z Niemcami zarówno dla jednej, jak i drugiej ze stron okazała się koszmarną i zupełnie bezsensowną rzezią. Dla Polaków również; dla nich jednak wiązała się z nadzieją. Kiedy więc generał zbudził się tego dnia i znów usłyszał eksplozje, mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.
I nos go nie zawiódł. Jakiś czas później znów wezwano go na przesłuchanie. Tym razem coś jednak było inaczej niż zwykle. Zamiast natrętnych pytań o zbrojne podziemie w Polsce czy kontakty z rządem londyńskim usłyszał pytanie o to tylko… czy czegoś mu nie potrzeba. NKWD nie słynęło z gościnności, nieco więc zaskoczony bąknął, że owszem – papierosów.
I istotnie poczęstowano go papierosami, po czym bez żadnych indagacji odesłano do celi. „Na drugi dzień zabrano mnie do fryzjera i po raz pierwszy po dwudziestu miesiącach więzienia zostałem ogolony, a nawet po-kropiony bardzo kiepską, ale bardzo silnie pachnącą wodą kolońską, taką samą, jaką oblewali się wszyscy dozorcy w więzieniu” – wspominał zaskoczony.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Spotkanie z Berią
Na tym jednak nie koniec zaskoczeń. Następnego dnia, a był to 4 sierpnia 1941 roku, o godzinie szesnastej ponownie wezwano go na przesłuchanie i tym razem było jeszcze dziwniej. Jak opowiadał:
Prowadzą mnie po różnych schodach, jedziemy windą. Nikt nie wykręca mi rąk w tył i nikt nie popycha, jak to zwykle bywało. Idę sam. Przyłącza się nawet komendant więzienia. Idę o kulach, podtrzymują mnie na schodach. Nadzwyczajna uprzejmość.
Reklama
Im wyżej, tym korytarze więzienia stawały się coraz ładniejsze. W pomieszczeniach, które mijali, urzędowali coraz wyżsi rangą funkcjonariusze NKWD i towarzyszące im maszynistki. Wreszcie weszli do wielkiego gabinetu z puszystymi dywanami i wyściełanymi meblami.
Za biurkiem siedziało dwóch mężczyzn ubranych po cywilnemu – jeden mocno już łysiejący, na oko koło czterdziestki, drugi w podobnym wieku, znacznie jednak przystojniejszy i dla odmiany z gęstą czarną czupryną. Obaj na jego widok wstali z krzeseł.
– Jak się pan czuje?
– Z kim mam do czynienia? – pytam.
– Jestem Beria – odpowiadają kolejno. – A ja Mierkułow.
Pytają, czy zapalę, czy chcę się napić herbaty. Ja z kolei pytam, czy jestem jeszcze więźniem, czy też jestem już wolny. Pada odpowiedź:
– Jest pan wolny.
– Wobec tego proszę o herbatę i papierosy
– wspominał.
I w ten właśnie sposób od herbaty i papierosów rozpoczął się ciąg zdarzeń, które wkrótce zmienią życie setek tysięcy ludzi. Część zginie z głodu i w wyniku katastrofalnych epidemii, część mimo wszystko pozostanie w Rosji już na zawsze, a ich życie rozpłynie się w sowieckiej rzeczywistości. Część jednak dotrze w końcu w miejsca, w których spędzą najlepsze i najszczęśliwsze lata swojego życia.
Droga Z dna piekła do raju
Jakikolwiek jednak będzie koniec, wszyscy oni wkrótce ruszą w drogę. Nie wiedzieli jeszcze, że będzie bliźniaczo podobna do tej, na jaką sam siebie skazał jakieś sześćset lat wcześniej Dante Alighieri – choć on, jako ówczesny mieszkaniec Rawenny, miał jednak bliżej. Zawędrują mianowicie najpierw na dno piekła, ale pewna ich część zdoła później dotrzeć do raju.
Całkiem dosłownie, bo w sensie geograficznym znajdą się „na wschód od Aszszuru (…) gdzie jest także wonna żywica i kamień czerwony” (Rdz 2, 8–13) – w którym to właśnie miejscu biblijni autorzy lokalizowali ogrody Edenu.
Zresztą jeśli im wierzyć, to wcześniejszy ich pobyt w piekle także można potraktować zupełnie dosłownie. „Mieściło się gdzieś na wschodzie” – tłumaczy filolog klasyczny doktor Jan Kozłowski, całkiem niezły znawca biblijnej geografii.
Odpalając kolejnego papierosa, generał nie za wiele o tym wszystkim wiedział. Nie był też człowiekiem przesadnie religijnym. Nazywał się Władysław Anders i właśnie otrzymał propozycję stworzenia swojej armii.
Reklama
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Wojciecha Lady pt. Mali tułacze. Ukazała się ona w 2022 roku nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.