Piotr Jaroszewicz znajdował się na szczytach władzy przez niemal całą epokę PRL-u. Od 1952 do 1970 roku był wicepremierem, następnie do roku 1980 premierem. O, tym jak wyglądały jego kariera i życie opowiada syn Andrzej na kartach wydanego właśnie wywiadu rzeki. Wśród poruszonych tematów znalazła się również kwestia tego jak rodzina znajdująca się wśród najważniejszych w kraju spędzała urlopy. Rzecz jasna nie w sposób podobny do reszty Polaków.
Ojciec rzadko wyjeżdżał na prawdziwe wakacje. Nie ruszał się też z Polski podczas żniw, uważał, że to jest czas, kiedy premier powinien być obecny w kraju. Zwykle w drugiej połowie września jeździł na polowanie, czasem też jeździliśmy na jeden czy dwa dni do ośrodków rządowych.
Reklama
Dłuższe wyjazdy zdarzały się bardzo rzadko, chyba na palcach jednej ręki mógłbym policzyć, ile razy pojechał gdzieś naprawdę odpoczywać. Nawet podczas tych podróży ciągnęło go do biura. (…)
Jaroszewiczowie w trasie do Bułgarii
Kiedy miałem szesnaście czy siedemnaście lat i mieszkałem w Pruszczu Gdańskim, tata postanowił zabrać mnie do Złotych Piasków [w Bułgarii]. Później wielokrotnie tam jeździłem na rajdy, wtedy zaś po raz pierwszy wyjechałem na prawdziwe długie wakacje.
Jechaliśmy samochodem, ja prowadziłem, ponad trzy tysiące kilometrów. Może tata chciał mi dać okazję „wjeżdżenia się” w takie dłuższe trasy. (…)
Pierwszy nocleg mieliśmy w Zakopanem, następnego dnia przekroczyliśmy granicę. Wyjazdy z tatą często nie dochodziły do skutku, bo nagle coś się wydarzało i on nie mógł jechać albo pilnie musiał wrócić. Tym razem widziałem, że bardzo mu zależy na podróży. Odetchnął trochę, jak już byliśmy w Czechosłowacji.
Reklama
„Mieliśmy tylko paszporty dyplomatyczne”
Dojechaliśmy do Złotych Piasków, spędziliśmy tam parę dni na takich prawdziwych wakacjach, chodząc na plażę i odwiedzając knajpki. Wracaliśmy przez Jugosławię. Zdecydowaliśmy się nocować w Belgradzie, mieliśmy jednak przy sobie tylko paszporty dyplomatyczne, więc przy meldowaniu się w hotelu wzbudziło to sensację. (…)
[W moim, w rubryce zawód] wpisano „syn wicepremiera”. Ktoś oczywiście zadzwonił gdzie trzeba i uruchomił lokalnych informatorów, w związku z tym następnego dnia rano nasze wakacje zmieniły się w oficjalną wizytę. Tata został zaproszony na jakieś spotkanie, najprawdopodobniej z marszałkiem Tito, a nasz pobyt na miejscu wydłużył się o jeden dzień.Później zresztą jeszcze raz pojechaliśmy do Jugosławii, tym razem całą rodziną, już na oficjalne zaproszenie, na bardzo długi urlop, (…) chyba nawet całe dwa tygodnie. Tym razem była to zapowiedziana wcześniej wizyta, miała więc swój program. (…) Tacie zorganizowano polowanie w okolicach Sarajewa. Ja mu towarzyszyłem.
Najpierw samochodem przyjechaliśmy do Belgradu, stamtąd polecieliśmy do Podgoricy. Pamiętam, że było strasznie gorąco, dla nas szokująco. Mieszkaliśmy w miejscowości Milocer. Nasz hotel był położony w lasku piniowym, w okolicy rosło też dużo drzew oliwnych. Non stop grały cykady. Spędziliśmy tam tydzień, uczyłem się wtedy pływać z maską. (…)
Reklama
„Dlaczego my takiego nie mamy?”
Z Puli motorówką zabrano nas na Brioni, największą z Wysp Briońskich. Do Zagrzebia wróciliśmy prezydenckim pociągiem z Rijeki.
Pamiętam, że byłem wtedy bardzo pod wrażeniem, bo u nas po prostu dołączano do składu zwyczajny wagon, ewentualnie salonkę, a prezydent Jugosławii miał do dyspozycji własny luksusowy, niebieski pociąg. Podpytywałem wtedy nawet ojca, dlaczego my takiego nie mamy.
Zbył to pytanie, ale to były całkowicie nie jego klimaty. Wróciliśmy do domu. To były nasze najdłuższe rodzinne wakacje. (…)
„R” za szybą
[Zimą zdarzało nam się podróżować], ale głównie po Polsce, do ośrodków rządowych. Kiedyś na przykład w piątkę, [całą rodziną], wybraliśmy się do Łańska. Pojechaliśmy fordem fairlinem. Nie wiem, skąd tata go wziął, polski rząd wtedy zazwyczaj jeździł mercedesami.To był prawdziwy amerykański krążownik szos, w dodatku z automatyczną skrzynią biegów. Niesamowity jak na tamte czasy samochód, trudno go porównywać ze współczesnymi, chociażby światła miał dużo słabsze.
Reklama
Na wysokości Mławy zobaczyliśmy ludzi na poboczu, wyglądali na kontrolę drogową. Tata kazał mi zwolnić i przyłożył do szyby przepustkę „R”. Istniały wtedy dwa rodzaje przepustek.
„R”, taka, jaką pokazał ojciec, oznaczała, że nie mają prawa nas zatrzymać ani o cokolwiek pytać. Samochód był zwolniony od kontroli. Były też przepustki „S”, wtedy nie można było kontrolować tylko tej osoby, której dotyczyła. Minęliśmy ich i pojechaliśmy dalej.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment wywiadu rzeki, jaki z Andrzejem Jaroszewiczem przeprowadziła Alicja Grzybowska. Książka ukazała się pod tytułem Piotr Jaroszewicz (Bellona 2023).