W drugiej połowie lat 90. XX wieku Koreę Północną dotknęła straszliwa klęska głodu. Ludzie żywili się trawą i korzonkami, a na ulicach zalegały stosy trupów. Tymczasem komunistyczne władze nic nie robiły sobie z tragedii milionów obywateli, trwoniąc pieniądze na luksusy i wojsko.
W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, podczas gdy książęta Kimowie siedzieli bezpiecznie w swoim luksusowym kokonie – czy to w jednej z rodzinnych willi w Pjongjangu, w nadmorskim kurorcie, czy też w Europie Zachodniej – przeciętni Koreańczycy z Północy borykali się z jedną z największych zawinionych przez człowieka katastrof w historii ludzkości.
Reklama
Priorytetem przetrwanie reżimu
Mowa o klęsce głodu, która osiągnęła apogeum w latach 1995–1998. Trudno zweryfikować dokładną liczbę ofiar, jednak wiemy, że zginęło od sześciuset tysięcy do miliona ludzi. Przez cały ten czas Kimowie nadal trwonili pieniądze na luksusy i wojsko. Jak przekonuje antropolożka Sandra Fahy i inni badacze, owemu głodowi w Korei – reżim nazywał go „ciężkim marszem”, aby nadać klęsce rewolucyjnego posmaku – jak najbardziej można było zapobiec.
Jej zdaniem wymagałoby to rezygnacji z polityki izolacjonizmu i zluzowania władzy. Jednak zamiast tego reżim obrał za priorytet swoje przetrwanie, to zaś, że zostawił lud własnemu losowi, usprawiedliwiał ideologią dżucze, czyli polegania na sobie, i songbun, czyli stawiania armii na pierwszym miejscu.
Według wywiadów przeprowadzonych przez Fahy z Koreańczykami z Północy, którzy przetrwali klęskę, żywność wykorzystywano jako narzędzie polityczne i nagrodę, rozdawano je podług lojalności, płci, wieku i lokalizacji – czyli zgodnie z podziałem songbun: skomplikowanym systemem kastowym opracowanym tak, aby zagwarantować Kim Dzong Ilowi lojalność obywateli, zaś Kim Ir Senowi – ich czołobitne uwielbienie.
„Jedzmy dwa razy dziennie”
Najwyżsi urzędnicy państwowi i mieszkańcy Pjongjangu – bo tylko ci o statusie elity mieli przywilej mieszkania w stolicy – otrzymywali większe racje, zaś ci mieszkający w odizolowanych wioskach północnego wschodu oraz najmłodsi, najstarsi i niepełnosprawni dostawali najmniej.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Kim Dzong Il nie chciał lub nie umiał dostosować się do nowej sytuacji geopolitycznej, która ukształtowała się po odcięciu radzieckiej pomocy i preferencyjnych pożyczek z Chin. (…)
Zapewne konfrontacja ze Stanami Zjednoczonymi w zakresie programu jądrowego w latach 1992–1994 oraz niepewność na arenie krajowej w związku z przekazaniem władzy nowemu przywódcy również przyczyniły się do tego, że rząd nie chciał się zmierzyć z klęską, której ewidentnie zawiniło zbytnie poleganie na pomocy zagranicznej, nadmiernie eksploatacyjne metody rolnicze i przestarzały sprzęt, słaba polityka gospodarcza oraz rosnące zadłużenie.
Reklama
Znawcy Korei, Stephan Haggard i Marcus Noland, ujawnili, że publiczny system dystrybucji, który co miesiąc lub co dwa tygodnie rozdawał żywność w całym kraju, nie był w stanie wywiązać się z roli i stopniowo zmniejszał racje.
Wreszcie doszło do tego, że rząd musiał przeprowadzić kampanię pod hasłem: „Jedzmy dwa razy dziennie”. Na dodatek w roku 1995 przeszła powódź, która – owszem – również przyczyniła się do tragedii, jednak władze nieproporcjonalnie wyolbrzymiły jej rolę.
Nawet 1/3 pomocy nie trafiła do potrzebujących
W ciągu następnej dekady społeczność międzynarodowa odpowiedziała na tę klęskę pomocą o wartości dwóch miliardów dolarów, lecz Kim uparcie trzymał się dawnych reżimowych sztuczek i odmawiał przyznania się do jakichkolwiek błędów lub złej polityki, jednocześnie ignorując prośby sfrustrowanych zagranicznych inspektorów odpowiadających za napływającą pomoc, którzy chcieli mieć pewność, że trafia ona do najbardziej potrzebujących.
Według Haggarda i Nolanda 10 do 30 procent zagranicznych dotacji nie dotarło do zamierzonego celu: urzędnicy wojskowi, partyjni i lokalni rozkradali wszystko na własny użytek lub żeby odsprzedawać to z zyskiem na czarnym rynku. I przez cały ten czas, kiedy jego lud umierał z głodu,
Reklama
Kim wolał kupować dla siebie i swojej kliki luksusowe gadżety i przelewać zasoby reżimu na program rozwoju pocisków balistycznych i innego ciężkiego sprzętu wojskowego, podkreślając w ten sposób, że najważniejszym celem jest dla niego własne przetrwanie i zabezpieczenie statusu Korei Północnej jako państwa garnizonowego.
Drakońskie kary za kradzież żywności
Na arenie wewnętrznej reżim zrzucał winę za cierpienie ludności na inne kraje. Pewien zbieg opowiadał Fahy:
Oto, co wmawiali ludziom: […] Ameryka, społeczność międzynarodowa i marionetkowe państwo, jakim jest Korea Południowa, nieustannie szykują się do wojny.
Musimy zacisnąć pasa i inwestować w obronę narodową, w rozwój gospodarki” […] i właśnie z tego powodu obywatele przeszli prawdziwe piekło. Nie mogli przewidzieć deszczu i burz śnieżnych, które zniszczyły gospodarstwa. „Zaciśnijmy pasy i maszerujmy naprzód!” Taką szerzyli propagandę.
Kiedy kraj wszedł w najgorszą fazę głodu, co doprowadziło do zrozumiałego rozkwitu przestępczości w rodzaju kradzieży ziarna i kukurydzy z pól, rząd, zamiast pomagać, wolał karać. Osoby, z którymi rozmawiała Sandra Fahy, opowiadały o publicznych egzekucjach za te rozpaczliwe czyny motywowane chęcią przetrwania.
Dziesiątki świadków potwierdzały, że przestępcy tego rodzaju kończyli z całkowicie odstrzelonymi głowami – ich „gorąca krew” parowała i wzbijała się kłębami w mroźne zimowe powietrze. Na pytanie, dlaczego strzelano właśnie w głowę, świadkowie odpowiadali: „Ponieważ wszystkiemu zawinił sposób myślenia; ci przestępcy myśleli jak kapitaliści”.
Śmierć głodowa stała się codziennością
Przez całe lata dziewięćdziesiąte na świat wyciekały historie o cierpieniach – zbiedzy dostarczali opowieści o straszliwym żniwie zbieranym przez klęskę głodu. Pod stacjami kolejowymi piętrzyły się stosy zwłok. Zgraje niedożywionych sierot kradły, co mogły, albo padały z głodu, kiedy nie mogły nic znaleźć.
Kobiety prostytuowały się, usiłując utrzymać przy życiu siebie i swoje rodziny. Wszyscy, łącznie z dziećmi, szukali po lasach korzonków, grzybów i innych dzikich roślin, często z tragicznymi skutkami, jeśli przez przypadek zjedli jakąś trującą odmianę. Jeden zbieg wspominał, że głodni padali na ulicach i nikt nie zabierał ciał. Inny mówił: „Odgłosy dzieci płaczących wieczorami za czymś do jedzenia… to było jak rechotanie żab”.
Pewna uciekinierka opisała, jak to w 1997 roku jechała pociągiem i nagle zdała sobie sprawę, że jeden z pozostałych pasażerów nie żyje – powiedziała, że zarówno na niej, jak i na pozostałych osobach w przedziale „nie zrobiło to najmniejszego wrażenia” , co świadczy o tym, że śmierć głodowa stała się zwyczajnym elementem życia. Jadło się odpadki, szczury, żaby.
Reklama
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Jung H. Pak pt. Kim Dzong Un. Historia dyktatora. Ukazała się ona w Polsce nakładem Wydawnictwa W.AB., w przekładzie Agi Zano i Agnieszki Walulik.
Książka ukazująca najbardziej tajemniczą dyktaturę na świecie
Tytuł, lead, tekst w nawiasie kwadratowym oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.