Szlomo Helman myślał, że dostał szansę na ratunek, choć nawet się o nią nie starał. Zobojętniały i głodny czekał na Umschlagplatzu getta na nieunikniony wyrok. Nawet nie wstał, gdy Oberscharführer SS podszedł do dowódcy placu Szmerlinga i powiedział, że potrzebuje siedmiu murarzy. Natychmiast zgłosiło się ponad stu. Ale wybrano jego, bo mu nie zależało.
Następnego dnia przyjechała ciężarówka z niemieckim kierowcą. Szczęśliwa siódemka została nakarmiona, a Unterscharführer wygłosił przemówienie:
Wyjeżdżacie teraz z getta do pracy na niemiecką placówkę. Są to najlepsze placówki, jakie Niemcy mają w Warszawie. Co 2 tygodnie dostaniecie urlop. Kiedy znajdziecie się na samochodzie, my jesteśmy za was odpowiedzialni. W chwili kiedy jeden z was będzie próbował uciec, wszyscy jesteście odpowiedzialni.
To znaczyło jedno. Będzie żył, jeśli nikt nie ucieknie. Ale kto miał jeszcze siłę uciekać? I niby dokąd? Samochód ruszył i po kilku godzinach dojechał na miejsce. Na szyldzie był napis: Treblinka.
Przepustka do nowego życia
Wtedy Szlomo zrozumiał, że to był tylko żart. Psikus. Ot, taka psota. Niemcy chcieli się pośmiać. Z drugiej jednak strony, miało to swój sens.
Świadkiem przemowy byli na Umschlagu inni, może dzięki temu nikomu nie przyszło do głowy się buntować. Mogło być i tak. Niski, gruby esesman, o tłustej czerwonej twarzy, rozłożył szeroko ręce: „Oto są już tu żydowscy murarze!”.
Wtedy podszedł do Szloma Ukrainiec. Zamachnął się karabinem i uderzył go kolbą w twarz. Pozostała szóstka również została pobita. Skatowanych odprowadzono do baraku. To była przepustka do nowego życia.
Następnego dnia, o 5 rano Lagerführer rozkazał, aby do siedmiu murarzy dołączyli inni więźniowie, którzy mają pojęcie o budowaniu. Wystąpił inżynier Ebert z synem — niedługo zginie, murarz Razanowicz — miał podbite oko, zostanie rozstrzelany, oraz Jankiel Wiernik.
Ten ostatni rzeczywiście był cieślą, już z 25-letnim stażem. Przed wojną, przez wiele lat w Warszawskiej Izbie Rzemieślniczej zasiadał w komisji egzaminacyjnej. Teraz ma wielkie pole do popisu. Brygadę budowniczych czeka najważniejszy egzamin w życiu.
Zawsze mu to będzie pamiętać
Pierwsze dni pracy są niezwykle wyczerpujące. Budowę fundamentów nadzoruje sam Kurt Franz. Tymczasem już pojawiły się pierwsze problemy.
Bo oto wśród budowniczych zadekowali się ci, którzy o murarce nie mają pojęcia. Ukryli się tu, bo nie chcieli wynosić trupów z pociągów. Ale „Lalka” takie triki zna, wyławia leserów jednego po drugim. Już po kilku dniach w komando zostają sami profesjonaliści. Wśród nich jest Szlomo, w udawaniu jest mistrzem.
„Przeszył mnie dreszcz zgrozy” — wspominał Wiernik. On pierwszy zorientował się, jaki jest cel ich pracy. Po kilku kolejnych dniach Szlomo już wie, że dłużej nie wytrzyma. Jest głodny i skatowany. Ledwo trzyma się na nogach. Prosi Wiernika o chleb.
Ten zawsze ma jego zapas, już zaskarbił sobie szacunek Niemców. Naprawdę jest fachowcem pierwszej klasy, robota pali mu się w rękach. Ale odmawia. Minie kolejnych dwadzieścia lat, a Szlomo nadal będzie mu to pamiętał. Mimo że z całego komando przeżyją tylko oni dwaj i po wojnie zaczną zachowywać się jak bracia. Będą gościć u siebie w domach, często się spotykać, razem udzielać wywiadów. A jednak… (…)
Esesmanom bardzo na tym zależało
Komory gazowe. Największy i najważniejszy budynek w obozie. Mieli go postawić w 10 tygodni. Czasu mało, ale jeśli zdążą — usłyszeli — czeka ich nagroda.
Gdy Treblinka zaczynała pracę działały tu trzy „małe” komory. Mogły pomieścić tylko po 400 osób. Do nowych mogła już wejść połowa „ładunku”, czyli pięć tysięcy ludzi, dwadzieścia wagonów. To miał być skok technologiczny i esesmanom bardzo na tym zależało.
Budynek został zaprojektowany z rozmachem. Miał być widoczny z daleka i dobrze się kojarzyć. Chyba specjalnie przypominał synagogę. Celowo usytuowano go na metrowym podwyższeniu. Opis Wiernika — jak przystało na profesjonalistę — jest precyzyjny:
Wielkość komory wynosiła 5×5 m, razem 25 mkw., wysokość 1,90 m. Wylot na dachu z hermetycznym zamknięciem i wlot rury, podłoga terakotowa pochyła ku rampie. Komory były połączone rampą. Wysokość rampy około 80 cm.
Z tej samej strony prowadziły drzwi drewniane, hermetycznie zamknięte. Drzwi z każdego pokoju (2,50 x 1,80) otwierały się tylko na zewnątrz od dołu do góry za pomocą żelaznych podpórek, zamykano je za pomocą żelaznych haków, umieszczonych na futrynach, i drewnianych zasów /sic!/.
Komory miały także połączenie z wewnętrznym korytarzem. Do każdego pokoju prowadziły drzwi żelazne hermetycznie zamknięte. Drzwiami ze strony korytarza wpuszczano ofiary. Drzwi od strony obozu służyły do wyciągania zagazowanych zwłok. Wzdłuż komory znajdowała się elektrownia.
Stał tu motor z sowieckiego tanku, służący do wpuszczania gazu do komór. Gaz ten wpuszczano łącząc motor z rurami wlotowymi. Od ilości wpuszczanego gazu spalinowego zależała szybkość śmierci ofiar.
Całość mogła robić dobre wrażenie
Budynek został oddany do użytku przed czasem. Zadowolony Hauptsturmführer zebrał swoich podwładnych i oznajmił: „Endlich die Judens tadt fertig !” [Skończyliśmy budowę żydowskiego miasta — MW]).
Gazownie zaczęły działać w październiku. Dość szybko zyskały dodatkowy wystrój. W korytarzu ustawiono wazony, na ścianach powieszono makaty, kremowe kafelki na korytarzu przykryły dywany. Przed wejściem stanęła nawet kolumnada, a nad nią zawisła wielka gwiazda Dawida. Całość mogła robić z daleka dobre, bo znajome wrażenie.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Wiernik był świadkiem, gdy pewnego razu do obozu przyjechał transport Cyganów. „Było ich 70. Nędzni i biedni. Przywieźli ze sobą trochę brudnej bielizny, marne gałgany, no i siebie”.
Rozebrani przy peronie, zostali pognani „szlauchem”, czyli zakrzywioną i osłoniętą gałęziami aleją do komory. Wyjaśniono im przecież, że idą do łaźni. Gdy grupa stanęła przed kolumnadą, z kilkudziesięciu ust dobyły się słowa podziwu, odgłosy ulgi. Czegoś tak pięknego dawno nie widzieli.
Do środka nikt nie musiał ich pchać. Wchodzili uśmiechnięci i uspokojeni. Ale to był absolutny wyjątek. Niestety i Wiernik, i Szlomo szybko się o tym przekonali. Nagrodą za rekordowe tempo ich pracy okazał się angaż w strefie śmierci. Teraz już osobiście asystowali w procesie zabijania. Zostali świadkami scen, które odmieniły ich życie.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Michała Wójcika pt. Zemsta. Zapomniane powstania w obozach Zagłady: Treblinka, Sobibór, Auschwitz-Birkenau. Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Poznańskiego w 2021 roku.
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.
2 komentarze