Wszystkie niestworzone opowieści na temat Wielkiej Lechii – rzekomego słowiańskiego mocarstwa, które miało dominować nad Europą w czasach antycznych i które rzekomo wymazano z dziejów – zaczęły się od jednej średniowiecznej bajeczki.
Poniższy materiał to fragment scenariusza na podstawie którego powstał najnowszy odcinek na moim kanale na Youtube.
Krakowski kronikarz Wincenty Kadłubek jako w ogóle pierwszy człowiek w kręgu kultury łacińskiej wspomniał w XII wieku „Lechię” i „Lechitów”. Przed nim nikt tego nie robił.
Terminy padły w zupełnie zmyślonej, wzorowanej na tekstach antycznych, opowiastce na temat rzekomych przodków Polaków. Aby zrozumieć jak bardzo oderwana od rzeczywistości była to bajda, warto poznać jej ogólny zarys.
Reklama
Niewinne pytanie
Historia, którą streszczę, została spisana w Krakowie na przełomie XII i XIII wieku, a więc ponad 800 lat temu. Jej akcję osadzono jednak w znacznie, znacznie odleglejszych czasach, bo za panowania sławnego Aleksandra Wielkiego.
Może wydaje wam się, że ten wojowniczy władca Macedonii całą swoją uwagę skupił na podboju wschodu, po czym umarł bardzo młodo, wkrótce po porażce poniesionej w drodze do Indii. Tak mówią podręczniki i rzetelne źródła historyczne, ale z kolei nasza dzisiejsza opowieść przypisuje Macedończykowi jeszcze inne wielkie przedsięwzięcie.

Mianowicie miał on zamarzyć nie tylko o takich błahostkach jak podbój Imperium Perskiego i Egiptu, ale też o podporządkowaniu sobie Polski. W tym celu najpierw wysłał do Krakowa posłów z żądaniem zapłaty trybutu.
Mężczyzn powitano na Wawelu niewinnym pytaniem. Miejscowi liderzy prosili o uściślenie: czy mają do czynienia z dyplomatami, czy z poborcami podatkowymi. Przybysze zapewnili, że pełnią i jedną i drugą rolę.
Reklama
Odpowiedziano im więc uprzejmie, że w takim razie najpierw zostanie im okazane „szczere uszanowanie” jako posłom, potem zaś, gdy już zostaną „wspaniale przyjęci” otrzymają żądany trybut. I, zgodnie z relacją, tak właśnie się stało. W ramach „szczerego uszanowania” dyplomatom, cytuję, „żywcem wyjęto z ciała kości”, a zarazem „obdarto ich ze skóry”. Jedno jakby wymagało drugiego…
Lud nieznający sakiewek
Potem dumni krakowianie zawinęli w te skóry jakieś bezwartościowe trociny i taki „trybut” wysłali do Aleksandra Wielkiego, dołączając liścik. Trochę za długi, by go tutaj cytować, w każdym razie Polacy wytknęli „królowi królów”, że jest bezwstydnie zachłanny, że sam się ośmiesza swoimi żądaniami, że wychodzi na słabeusza i w ogóle nie jest godzien rządzić. A poza tym, że w Polsce nie używa się sakiewek, więc cóż – byli zmuszeni włożyć trybut bezpośrednio w jego służących. Sorry.

Aleksander Wielki, na widok „skórzanych” worków, oczywiście nie miał innej opcji, jak tylko zaatakować butnych Polaków. Najpierw podbił, po drodze, przy okazji, Panonię, potem przekroczył Karpaty i szybko zajął cały Śląsk oraz Małopolskę. Sytuacja wydawała się, z perspektywy ludu nieznającego sakiewek, beznadziejna.
Wtedy jednak pojawił się niespodziewany bohater. Pewien lokalny rzemieślnik wymyślił podstęp. Za jego radą przygotowano drewniane atrapy zbrój i hełmów. Zostały one pociągnięte z wierzchu ołowiem i „żółcią”, tak by wydawały się wykonane ze srebra i złota. Polacy cichcem zanieśli je na wzgórze zaraz obok obozu Macedończyków. Rozłożyli je tam, a potem czekali w ukryciu.
Reklama
Najeźdźcy wpadli w popłoch, przekonani, że zostali otoczeni. A gdy chwilę później zbroje i hełmy zniknęły w obłokach dymu, bo chytry rzemieślnik kazał je podpalić, ich konsternacja tylko wzrosła. W zupełnym nieporządku, rozdzieleni szukali wroga po zaroślach, co pozwoliło Polakom cichcem wyeliminować dużą ich grupę. Ale to był dopiero początek.
Z wziętych w zasadzkę Greków zdarto zbroje, zabrano im sztandary i tak dalej. Polacy przebrali się za wrogów i w ich rynsztunku szybko wkroczyli do obozu Aleksandra, głośno oznajmiając że zwyciężyli… Polaków.

Zanim ktokolwiek spostrzegł, że wcale nie są kolegami wysłanymi na przeszpiegi… już zaczęli wycinać w pień garnizon. A nawet więcej Macedończyków zginęło w chaosie, bo atakowali swoich, niepewni kto jest a kto nie jest wrogiem.
Gdy zgiełk ściągnął na miejsce samego Aleksandra Wielkiego, Polacy zawołali do niego, oczywiście po grecku, że w szeregach doszło do buntu, który trzeba stłumić. Wódz tylko więc pomógł w eliminowaniu własnych sił… Zanim wreszcie zrozumiał co naprawdę zaszło, nie miał już właściwie żadnej armii. Musiał uciekać z ledwie małą garstką towarzyszy. I nigdy już ponownie nie zażądał od Polaków trybutu.
Reklama
Lestek czyli chytry
Pomysłodawcę całego fortelu okrzyknięto Lestkiem. Bo też słowo „leść” oznaczało w dawnej mowie Słowian, i w staropolszczyźnie, „chytrość”. Spryciarz został obwołany najpierw naczelnikiem, a następnie królem. O jego poddanych zaczęto zaś mówić na nowy sposób. Byli określani już nie tylko Polakami, ale też ludźmi Lestka, Lecha, a więc „Lechitami”. Także kraj zyskał po triumfie nad Aleksandrem Wielkim nową nazwę: „Lechia”.
O tym skąd Wincenty Kadłubek wziął te słowa i o tym czy faktycznie istniała kiedykolwiek jakaś Lechia opowiadam w najnowszym odcinku na moim kanale na Youtubie. Powyższy tekst to tylko sam początek jego scenariusza. Ciąg dalszy tutaj:







