Urodziłam się 8 sierpnia 1928 roku. Przez 17 lat mieszkałam w Wołkowysku. Mój ojciec, Tomasz Kołosowski, był wiceburmistrzem i przed wojną mieliśmy dosyć dużo ziemi. Kiedy przyszli bolszewicy, tata został uznany za kułaka i zaczęła się nasza gehenna.
W 1944 r. bolszewicy od razu przyszli po ojca i zdemolowali mieszkanie. Ojciec był wtedy u wujka, a my z siostrą i Andrzejkiem u cioci. Ja i siostra pracowałyśmy w szpitalu. Szykowaliśmy się do wyjazdu do Polski, ale mama ciągle się wahała, bo miała nadzieję, że te ziemie wrócą do nas. Brat Jerzy został aresztowany po raz drugi, ale jego kolega Żyd pomógł mu się uwolnić i dostać do Polski.
Reklama
Pewnego razu mama przyszła z wiadomością, że jest akcja przerzucania akowców do Polski i trzeba opłacić 800 rubli. Dojechaliśmy do Świsłowiczy. Pan, który ułatwił nam wyjazd, zawiadomił nas, że o godzinie 8 rano będzie podstawiony pociąg do Polski. O godzinie 7.30 wbiegło trzech enkawudzistów z karabinami – aresztowano nas i przewieziono do Wołkowyska.
Ojcu dali 10 lat, mnie też
29 października 1945 r. Andrzejka zabrali do domu dziecka, a nas wsadzono do KPZ – śledczego aresztu tymczasowego. W czasie przesłuchania ciągnęli mnie za włosy, przeklinali: Ty polska blat’. Kiedyś w sąsiednim pokoju usłyszałam głos ojca po rosyjsku: Niet, nie znaju.
Śledczy nie mógł ojca uderzyć, bo był malutki, a ojciec wysoki. Uderzył go więc linką stalową tak, że ojciec upadł. Zaczęłam krzyczeć, więc mnie wyprowadzili.
Śledztwo trwało 6 miesięcy. W marcu 1946 r. sądził nas Trybunał Wojskowy z Grodna. Pędzili nas do jakiegoś prywatnego domu. W saloniku był sąd – dwóch mężczyzn i wymalowana baba w szynelu. Ojcu dali 10 lat, mnie – mimo że miałam 17 lat – też 10 lat, a mamę zwolnili. Skonfiskowali całe mienie. Ojciec był w łagrach na Białorusi, wrócił do Polski w 1956 r. do Świdnicy i zmarł w 1978 r.
Reklama
„Tam pojawiły się u mnie pierwsze siwe włosy”
W więzieniu porozumiewaliśmy się, przykładając emaliowany kubeczek do ściany. Świetnie się słyszało. Na drugi dzień po sądzie dałam znać innym więźniom, ile dostaliśmy. Nie mogli uwierzyć, że ja tyle dostałam.
23 kwietnia 1946 r. wywieziono mnie i ojca do Orszy, do obozu przesyłkowego. W mojej celi było tylko kilka kobiet: pani Helena Sadowska, ja i dwie Rosjanki. Początkowo siedziałyśmy w męskim obozie z kryminalnymi.
Po raz pierwszy coś takiego widziałam – na oknie w budynku naprzeciwko tańczyły dziewczyny. Odbywały się tam orgie. Tam pojawiły się u mnie pierwsze siwe włosy. Przed kolejnym etapem badano nas jak bydło, zaglądając w zęby. Brali tylko młode dziewczyny.
Ojciec z siwą brodą błogosławił mnie ostatni raz z okna tego więzienia. Była wtedy cudna noc czerwcowa. Kwitły bez i czeremcha, a nas z psami pędzili do wagonów. Miałam przy sobie worek z żywnością i koc, który zgubiłam w czasie tego pędzenia. Wywieziono nas wtedy około 12 tys. Przed wejściem do wagonów była prowierka, potem opukiwali wagony.
„Bałam się go okropnie”
Po miesięcznej podróży dojechaliśmy do Irkucka. Tam była pierwsza łaźnia. Widziałam naszych chłopców, których pędzono do łaźni. Byli jeszcze w bluzach andersowskich, niektórzy mieli furażerki. Chłopcy mdleli, niektórych nieśli koledzy. Widziałam Bajkał. Byłam nim oczarowana. Przywieziono nas do Tachtamygdy (obwód amurski, Skoworodino, na Kolei Transsyberyjskiej). Była tam fabryka zbrojeniowa, którą przekształcili w fabrykę konstrukcji stalowych.
To był mój pierwszy obóz. Od razu zachorowałam na dyzenterię, leżałam w szpitalu, a po wyjściu ważyłam chyba 29 kg i byłam bardzo osłabiona. Zaraz potem wywieziono nas do obozu w Arga (obwód amurski, rejon Sieryszewo). Był tam sowchoz.
Pieliłam marchew i dużo jej jadłam. Plecy miałam całe w pęcherzach, spalone od słońca. Zwolnienia oczywiście nie dali. Jesienią w deszczu kopaliśmy ziemniaki (…).
Ręce miałam we krwi, było mi strasznie źle. Do naszej brygady dali brygadzistę recydywistę złodzieja, który nie chciał pracować i obciął sobie cztery palce. Za wykonanie normy dawali nam 100 g spirytusu. A wtedy już doszukano się u mnie wrodzonej wady serca i miałam trzecią kategorię zdrowia.
Reklama
Brygadzista, nie wiem dlaczego, niszczył mnie, bałam się go okropnie. To była kanalia. Zawsze zabierał mi chleb i spirytus. Inaczej niż polska blat’ nie mówił do mnie. (…)
„To miały być kobiety, a kogo żeście mi przyprowadzili?”
Byłam strasznie załamana. Nie miałam żadnej wiadomości z domu. Potem się dowiedziałam, że ojciec był w obozie koło Mińska. Pewnej nocy budzę się i słyszę, jak mama do mnie mówi: „Nie płacz. Jutro wywołają tyle i tyle osób, a ciebie nie, ale pojutrze wywołają siedem osób i ciebie”. I rano, przed wyjściem do pracy, wywołali rzeczywiście wiele osób, m.in. Marysię Milewiczównę.
Mnie nie, ale byłam pewna, że też pojadę. I tak się stało. Był to koniec 1946 r., mróz straszny. Jechaliśmy w bydlęcych wagonach. Przywieziono nas do obozu przejściowego w Izwiestkowyj.
Tam dostaliśmy stare wojskowe ubrania, chyba po zabitych na froncie. Ja dostałam buty o parę numerów za duże. Pędzono nas 15 km przez zamarzniętą rzekę, a ja nie mogłam iść w tych wielkich butach (burkach), bo ciągle mi spadały i cały pochód ciągle się zatrzymywał. Współwięźniowie i konwojenci zaczęli na mnie warczeć.
W końcu zdjęłam te burki i zaczęłam iść w skarpetach. Konwojent krzyczał na mnie i kazał włożyć burki. Jakoś doszłam do obozu, ale to była golgota. Przed obozem witało nas naczalstwo. Naczelnikiem był Dienisow, którego będę pamiętała do końca życia. Popatrzył na nas i powiedział: „To miały być kobiety, a kogo żeście mi przyprowadzili?” – tak wyglądałyśmy!
Przeczytaj też co trzeba było zrobić, by przetrwać w Gułagu. 10 żelaznych zasad dla kobiet
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment wspomnień Aliny Kołosowskiej-Kaweckiej, które właśnie ukazały się w tomie Polacy w sowieckich łagrach. Nie tylko Kołyma pod redakcją Sebastiana Walikowskiego (Zona Zero 2021). Książkę kupisz w księgarni wydawcy.
Polacy w sowieckich łagrach. Poruszający zbiór wspomnień i dokumentów
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.