W pierwszej połowie XIX wieku Alexander von Humboldt był jednym z najważniejszych europejskich uczonych. W swoich pracach łączył informacje z zakresu różnych dyscyplin. Dążąc do poszerzenia swej wiedzy w 1799 roku udał się do Ameryki Południowej, gdzie spędził aż pięć lat. Zafascynowany Andami podjął również próbę zdobycia szczytu wulkanu Chimborazo. Żadnemu innemu Europejczykowi przed nim nie udało się zawędrować tak wysoko, o czym pisze Andrea Wulf w książce pt. Człowiek, który zrozumiał naturę. Nowy świat Aleksandra von Humboldta.
9 czerwca 1802 roku (…) Humboldt wreszcie opuścił Quito. Nadal planował dotrzeć do Limy, chociaż nie miało tam być kapitana Baudina. Najpierw jednak zamierzał wspiąć się na Chimborazo – swoją największą obsesję.
Reklama
Wędrówka w kierunku Chimborazo
Ten majestatyczny nieczynny wulkan – „monstrualny kolos”, jak go opisał Humboldt – leżał około160 kilometrów na południe od Quito i wznosił się na wysokość prawie 6300 metrów.
Zmierzając w stronę wulkanu, Humboldt, [Aimé] Bonpland, [Carlos] Montúfar i [indiański służący] José [de la Cruz] mijali bujną tropikalną roślinność. W dolinach podziwiali bielunie o wielkich pomarańczowych kwiatach w kształcie trąbek i jasnoczerwone fuksje o niemal nierealnych, wyglądających jak wyrzeźbione, płatkach.
Potem, gdy powoli wjeżdżali pod górę, bujne kwiaty zaczęły ustępować miejsca trawiastym łąkom, gdzie pasły się stada małych wikuń, podobnych do lam. Potem na horyzoncie pojawił się Chimborazo, wznoszący się samotnie nad wysoką równiną jak majestatyczna kopuła.
Reklama
Przez kilka dni zbliżali się do góry, rysującej się wyraźnie na jaskrawoniebieskim niebie, a nawet najmniejsza chmurka nie zamazywała imponującego zarysu wulkanu. Za każdym razem, gdy się zatrzymywali, podekscytowany Humboldt wyjmował teleskop. Widział pierzynę śniegu na szczytach, a pejzaż wokół Chimborazo wyglądał na jałowy i wymarły.
Tysiące głazów i skał pokrywało okolicę, dokąd sięgał wzrokiem. Krajobraz był nie z tej ziemi. Do tej pory Humboldt zdążył już wspiąć się na tyle wulkanów, że był najbardziej doświadczonym alpinistą na świecie, ale Chimborazo nawet jego nieco odstraszał. Jednak to, co wydaje się nieosiągalne, wyjaśnił potem Humboldt, „przyciąga tajemniczością”.
Porzuceni przez tragarzy
22 czerwca stanęli u stóp wulkanu i spędzili niespokojną noc w małej wiosce. Wcześnie rano drużyna Humboldta rozpoczęła wspinaczkę ze wsparciem grupy miejscowych tragarzy. Przecięli trawiastą równinę i pokonali stok na mułach, aż dotarli na wysokość 4 tysięcy metrów.
Pogoda obróciła się przeciwko nim. Całą noc padał śnieg, a powietrze bardzo się ochłodziło. Dla odmiany po ostatnich dniach szczyt Chimborazo pogrążył się we mgle. Raz na chwilę mgła się uniosła i przez krótki moment ich oczy cieszył kuszący widok na szczyt. To miał być długi dzień.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Na wysokości 4700 metrów tragarze odmówili usług. Humboldt, Bonpland, Montúfar i José podzielili między siebie instrumenty i ruszyli dalej sami. Mgła ciągle otulała szczyt Chimborazo. Niedługo potem szli na czworaka po wysokim grzbiecie, który zwęził się do niebezpiecznej szerokości pięciu centymetrów. Z lewej i prawej strony stromo opadały skaliste zbocza – trafnie Hiszpanie nazwali tę grań cuchilla, „ostrzem noża”.
300 metrów od szczytu
Humboldt z determinacją patrzył przed siebie. Nie pomagało im to, że z zimna kostniały im ręce i stopy, ani to, że w pokaleczone podczas poprzedniej wspinaczki stopy wdało się zakażenie. Nogi ciążyły im jak ołów.
Reklama
Dokuczały im mdłości i zaburzenia równowagi od choroby wysokościowej, oczy nabiegły krwią, dziąsła krwawiły, a zawroty głowy, przyznał później Humboldt, „były bardzo niebezpieczne, biorąc pod uwagę, gdzie się znajdowaliśmy”. Na Pichinchy choroba wysokościowa zaatakowała Humboldta tak gwałtownie, że zemdlał. Tutaj, na cuchilla, coś takiego skończyłoby się tragedią.
Pomimo tych trudności Humboldt wciąż znajdował siły, aby podczas wspinaczki co sto metrów ustawiać przyrządy. Lodowaty wiatr mroził mosiężne instrumenty, a obsługiwanie delikatnych pokręteł i dźwigni na poły zamarzniętymi dłońmi było niemal niemożliwe.
Uczony wtykał termometr w ziemię, odczytywał barometr i zbierał próbki powietrza do analizy jego składników chemicznych. Mierzył wilgotność i na różnych wysokościach sprawdzał punkt wrzenia wody. Wspinacze kopali również w dół kamienie, by sprawdzić, jak daleko dotrą.
Po godzinie zdradliwej wspinaczki grzbiet stał się nieco mniej stromy, za to ostre skały pocięły im buty, i stopy podróżników zaczęły krwawić. Potem, znienacka, mgła się podniosła, odsłaniając biały szczyt Chimborazo błyszczący w słońcu, nieco ponad 300 metrów nad nimi dostrzegli jednak też, że ich wąski grzbiet się urywa. I tak stanęli nadlodową szczeliną, która otwierała się przed nimi.
Reklama
Nikt nie dotarł tak wysoko
By ją obejść, musieli przejść przez pokrytą głębokim śniegiem płaszczyznę; niestety była już pierwsza i słońce stopiło lodową warstwę, która pokrywała śnieg. Kiedy Montúfar próbował ostrożnie na nią stąpnąć, zapadł się tak głęboko, że całkowicie zniknął. Nie dało się iść dalej. Gdy przystanęli, Humboldt ponownie wyjął barometr i określił ich wysokość na 5917 metrów.
Chociaż nie mogli dotrzeć na szczyt, wciąż czuli się, jakby stali na dachu świata. Nikt nigdy nie dotarł tak wysoko – nawet pierwsi piloci balonów w Europie.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Andrei Wulf pt. Człowiek, który zrozumiał naturę. Nowy świat Aleksandra von Humboldta. Jej nowe polskie wydanie ukazało się w 2023 roku nakładem Wydawnictwa Poznańskiego. Tłumaczenie: Piotr Chojnacki, Katarzyna Bażyńska-Chojnacka.