W obecnym polskim systemie prawnym nie ma instytucji sędziego śledczego, która nadal funkcjonuje w kilku krajach europejskich. Urząd ten istniał jednak w II Rzeczpospolitej i nieraz był wykorzystywany w dętych sprawach, w których usilnie umniejszano możliwości oskarżonych. O bagażu, jaki niosła z sobą zapomniana instytucja opowiada Grzegorz Gauden, autor książki Polska sprawa Dreyfusa, w kontekście historii Stanisława Steigera – mężczyzny fałszywie oskarżonego o atak na prezydenta Polski.
Instytucja sędziego śledczego powstała w napoleońskiej Francji. Wcześniej jeden i ten sam sędzia wszczynał śledztwo, prowadził je, następnie orzekał o winie i wydawał wyrok. Tak skonstruowany proces określany jest mianem inkwizycyjnego.
Reklama
Reformy Napoleona rozdzieliły te role. Wyodrębniony został korpus sędziów śledczych. Oni wszczynali śledztwo, oni je prowadzili. Nie brali udziału w procesie. Nie orzekali o winie. Nie wydawali wyroku. Zebrane dowody przekazywali prokuratorowi, który oskarżał przed sądem. Taki proces nazywa się kontradyktoryjnym lub skargowym.
Cała machina państwa w rękach dwóch osób
W osobach sędziego śledczego i prokuratora mamy do czynienia z całą machiną państwa. To oni mają do dyspozycji profesjonalne zaplecze: policję, służbę więzienną.
Mają prawo do aresztowania osoby, wobec której toczy się śledztwo. Poza tym dysponują wszelkimi formami represji, które mogą stosować nie tylko w stosunku do podejrzanego, ale także w stosunku do jego najbliższych. I wobec świadków.
Władze śledcze posiadają w ręku jeszcze jeden niezwykle ważny instrument. Mogą całkowicie samowolnie odrzucać tropy, odmawiać prowadzenia śledztwa w kierunkach, które uznają za nietrafne, niewiarygodne, szkodzące ich koncepcji śledztwa lub np. nie odpowiadają ich politycznym potrzebom.
Reklama
Mogą prowadzić śledztwo w taki sposób, by wykazać bezwartościowość dowodów. Mogą pomijać świadków, utajniać i ukrywać dokumenty, a także dokonywać formalnych zabiegów, które paraliżują czynności śledcze.
A kiedy nie daje się już czegoś pominąć, mogą próbować manipulować zeznaniami świadków.
Człowiek w zderzeniu z władzą
Po drugiej stronie jest obywatel. Nie zna na ogół swoich uprawnień. To całkowity amator w zderzeniu z rutynowaną machiną śledczą. Często jest naiwnie przeświadczony, że jeśli służby państwa działają zgodnie z prawem, to człowiek niewinny nie zostanie skazany.
Jego wyłączną szansą są obrońcy. Ci jednak nie mają takiej mocy sprawczej jak organy państwa. Prawo nie zezwala, by obrońcy na własną rękę prowadzili czynności śledcze. Jedynym sposobem jest przekonanie sądu do podjęcia tych czynności.
Koszmarnie wadliwy system
Stanisław Steiger po aresztowaniu zobaczył swoich adwokatów dopiero na sali sądowej, po 10 dniach. Jego obrońcy dopiero na sali sądowej zobaczyli akta sprawy. Wtedy dowiedzieli się, jakich świadków i jaki materiał dowodowy przygotowali sędzia śledczy Rutka i insp. Łukomski. Dopiero od tego momentu mogli zgłaszać swoich świadków i domagać się podjęcia innych czynności procesowych.
Reklama
Badając procesy w sprawie Steigera, natrafiamy na ogromną liczbę wniosków dowodowych składnych przez obrońców. Czasami wydaje się, że jest ich nadmiar, że to rozpaczliwa próba trafienia na ślepo lub przeciągania procesu.
Nic bardziej mylnego. Obrońcy podejmowali w ten sposób wysiłek uzupełnienia śledztwa, sprawdzenia informacji i danych pominiętych przez sędziego śledczego i policję. Obrońcy wykażą, że w wielu przypadkach pomijano je rozmyślnie.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment Książki Grzegorza Gaudena pt. Polska sprawa Dreyfusa. Kto próbował zabić prezydenta. Ukaże się ona 28 sierpnia 2024 roku nakładem Wydawnictwa Agora. Już dzisiaj możecie zamówić swój egzemplarz w przedsprzedaży.